Rozdział 35: Koniec przyjaźni

Start from the beginning
                                    

Willson zaśmiał się głośno, co jeszcze bardziej zdenerwowało Alberta.

– No co ty... – wydusił z siebie, ledwo łapiąc powietrze. – Byłem wtedy na transmutacji, przecież wiesz.

– Może kazałeś komuś to zrobić?

– Nie. Nie mam nic wspólnego z tym... przykrym incydentem. Ja bym tę wodę jeszcze poświęcił, wówczas Potter całkiem by się rozpuściła.

Gregory nadal z trudem powstrzymywał chichot, przez co mocno ucierpiało jego skupienie. Nawet nie zauważył (bo zapewne również się tego nie spodziewał), kiedy Albert wyciągnął różdżkę i wbił jej czubek prosto w krtań Gryfona. W jednej chwili wyraz twarzy Willsona zmienił się diametralnie. Najpierw pojawiło się na niej zaskoczenie, maskujące resztki rozbawienia, a później strach. Walker widział, jak jego oczy rozszerzają się nieznacznie, a nozdrza drżą.

– Oszalałeś? – wydusił z siebie, a jego głos był dziwnie zachrypnięty. – Nie wygłupiaj się i odłóż tę różdżkę.

– Bo co? Odejmiesz mi punkty, czy dasz szlaban? Ach nie, nie możesz tego zrobić, bo również jestem prefektem... cóż... idź więc do nauczycieli i szybko im o wszystkim naskarż. Tylko lepiej od Snape'a trzymaj się z daleka, bo chyba cię nie lubi.

Albert zauważył, jak po skroni Gregory'ego spływa kropla potu. Wówczas się wystraszył. Ale nie konsekwencji ze swoich czynów, a samego siebie i tego, do czego jest zdolny, kiedy naprawdę się zdenerwuje. Opuścił więc różdżkę, ale nadal jej nie schował. Nie cofnął się.

– Mów, co jej zrobiłeś – wyszeptał pewnie. Przez ułamek sekundy miał wrażenie, że słyszy bicie własnego serca. A może wyło to zimne jak lód serce Willsona?

– Nic – burknął chłopak, a jego dłoń również spoczęła na trzymanej w kieszeni różdżce. – Już ci mówiłem, że nawet się do niej nie zbliżam. Chciałem ją lekko nastraszyć, a ta sowa niemal sama się napatoczyła.

– Otrułeś Sophii?

– Sophii... – powtórzył półgębkiem Gregory. – Nie chciałem, aby zdechła, przypadkiem pomyliłem dawki eliksiru. Ale z tego co wiem, nic się nie stało.

– Stało się! – oburzył się Albert. – Wylałeś swoją frustrację na sowie, która w niczym ci nie zawiniła! Na żywej istocie, która nie zasłużyła na takie traktowanie.

– Daj spokój, to tylko zwierzę. W dodatku głupie i hałaśliwe.

– Wiedziałem, że jesteś podły, Willson, ale nie sądziłem, że aż tak. Posłuchaj mnie, nie ma dla mnie znaczenia, co było między nami. Wstydzę się tego, że kiedyś nazywałem cię przyjacielem. I nie zostawię tak tej sprawy.

Gregory pobladł, a potem wykrzywił wargi w nerwowym uśmiechu.

– Naskarżysz na mnie? – zapytał, a jego głos zadrżał. – Posłuchaj, obiecuję, że nie zbliżę się do Potter, ale nie mów nic nauczycielom...

– Mam gdzieś twoje obiecanki. Pójdę do McGonagall i wszystko jej powiem, bo wiem, że to jedyny sposób, abyś nie mścił się na Evangeline. Nie jesteś aż tak głupi i wiesz, że gdyby coś się jej znów przytrafiło, to byłbyś pierwszym podejrzanym.

– Ale to nie ja oblałem ją wodą, a o to też mnie oskarżą!

Albert pokręcił głową, a potem odszedł kilka kroków. Po chwili jednak się zatrzymał i obejrzał na Gregory'ego.

– Nie odpuszczę ci – powiedział wyraźnie.

– Zależy ci tylko na odznace prefekta naczelnego! I tak jej nie dostaniesz – odkrzyknął Willson stanowczo zbyt głośno.

Zakończony || Szczypta przebiegłościWhere stories live. Discover now