Rozdział 32: Gorzej być nie może

Start from the beginning
                                    

Wówczas przy stole Puchonów dostrzegła zamyśloną Marinę, która beznamiętnie grzebała w porcji jajecznicy. Kiedy tak obserwowała ją niepostrzeżenie z daleka, miała wrażenie, że koleżanka wygląda dziwnie staro. Jakby zupełnie nie pasowała do roześmianych uczniów Hogwartu. Evangeline jednak nie miała ochoty na rozmowy. Bez śniadania opuściła Wielką Salę i skierowała swoje kroki na pierwszą tego dnia lekcję.

~*~

Willson się uśmiechał, ukazując sznur równych, białych zębów. Może i stracił kilka kilogramów, ale ani grama uroku osobistego i charyzmy. Stojąca z boku profesor McGonagall też się cieszyła, że jej uczeń w końcu wrócił do zdrowia. No i Dumbledore. Dumbledore też wyrażał aprobatę i żartował swobodnie. Tylko Albert stał w gabinecie dyrektora i wyglądał, jakby zaraz miał zwymiotować.

Wieczorem dokładnie wypolerował odznakę prefekta naczelnego, a dziś rano odpiął ją ze swojej piersi. W drodze do gabinetu z całej siły ściskał ją w dłoni. Kiedy wspiął się po krętych schodach, Willson już na niego czekał. Uścisnął go nawet serdecznie, choć Albert najchętniej by go odepchnął. Nie mógł jednak tego zrobić przy dwóch najważniejszych osobach w szkole.

– Nie wymagam od Alberta, aby oddał mi odznakę – powiedział Gregory beztrosko. – Na pewno był świetnym prefektem naczelnym.

– Należy do ciebie – powiedział krótko Walker, kładąc odznakę na biurku. – Ja tylko cię zastępowałem.

– Cóż, chłopcy, myślę, że powinniście załatwić to między sobą – rzekł Dumbledore, drapiąc się po nosie. – Obydwoje bardzo dobrze sprawdzaliście się w roli prefekta.

Naprawdę? – pomyślał Albert. – Czyżby wszyscy już zapomnieli, jak Willson nie udzielił pomocy, kiedy Evangeline straciła przytomność w sowiarni? Albo tego, jak przezywał Beatrice i pojedynkował się na zaklęcia z Billem? Naprawdę tak niewiele było trzeba, aby zapomnieć o tym wszystkim?

– Mówiłem to, kiedy przyjmowałem odznakę, pamięta pan, panie dyrektorze? Że wróci ona do Gregory'ego, jak tylko wyzdrowieje. To jest ten moment.

Dumbledore przyjął tę informację skinieniem głowy, a Willson, nie czekając na pozwolenie, chwycił odznakę. Potarł ją energicznie o jedną ze swoich nowych, idealnie skrojonych szat, a potem z dumą przypiął ją do piersi tuż nad godłem swojego domu. Nie przestawał się przy tym uśmiechać.

– Bardzo się cieszę – wtrąciła profesor McGonagall. – A teraz idźcie na zajęcia. I pamiętaj, Gregory, jakbyś miał jakieś kłopoty, czy problemy, to zawsze możesz do mnie przyjść. Jakoś je rozwiążemy.

– Dziękuję, pani profesor – rzekł chłopak.

Albert pożegnał się szybko i niemal zbiegł ze schodów. Miał nadzieję, że Willson będzie miał jeszcze jakąś sprawę do wyjaśnienia i nie uda mu się go dogonić. I choć wiedział, że uciekanie nie ma sensu, to jednak próbował tę rozmowę jak najbardziej odwlec w czasie. Niestety, tym razem mu się nie udało. Kiedy zeskoczył z ostatniego stopnia, usłyszał rozbawiony głos Gregory'ego.

– Albert, zaczekaj, dlaczego uciekasz?

– Nie uciekam – burknął chłopak, nie zwalniając kroku. – Spieszę się na zajęcia. Zapomniałeś? W poniedziałek rano mamy transmutację.

– Nie zapomniałem, ale jakbyś nie zauważył, to McGonagall była z nami u dyrektora, więc nie ma jej jeszcze w klasie. Też się spóźni kilka minut – dodał Gregory. – Możesz mi powiedzieć, co się z tobą dzieje? Jesteś wściekły o tę odznakę?

Odznaka – pomyślał Albert, nie mając odwagi powiedzieć tego na głos. – Ta cholerna odznaka jest teraz moim najmniejszym problemem, a gdybym mógł, to już dawno wyrzuciłbym ją do jeziora.

Zakończony || Szczypta przebiegłościWhere stories live. Discover now