To wcale nie było tak, że Edward nie radził sobie z płcią piękną. Wcale się wtedy nie pocił, nie hiperwentylował czy zarzucał rozmówczynię totalnie bezsensownymi ciekawostkami.

Bo kto wie, może wiedza o tym, że ludzki żołądek pozbawiony śluzu może strawić sam siebie, kiedyś się takiej dziewczynie bardzo przyda.

Albo jego suche, jak pięty Cejrowskiego, żarty, które z jakiegoś powodu bawiły tylko i wyłącznie jego. Jeszcze nikogo nie udało mu się rozśmieszyć, a już szczególnie- uroczych koleżanek z wydziału.

Swoją drogą, jak drewniane musi być czyjeś poczucie humoru, by nie rozbawił go tekst "jakie są ulubione owoce wampirów? NEKtarynki!"? Przecież to jest bardzo zabawne!

Zwykle na ten żart dziewczyny reagowały niezręcznym uśmiechem, szybką wymówką i bardzo prędkim ulotnieniem się. Chyba tylko Diane nie uciekła, jedynie zmarszczyła brwi.

— Wampiry poczułyby się urażone, gdybyś powiedział im ten swój głupi żart. — rzuciła któregoś popołudnia,  przynosząc mu herbatę rumiankową z trawą cytrynową i jabłkiem, z ich ulubionej herbaciarni za rogiem.

Brunet przewrócił tylko oczami.

— Czasem mam wrażenie, że przy tobie to powinienem milczeć. Ciągle czuję, że swoim gadaniem kogoś obrażam. Jak nie wampiry i żywe trupy, to duchy. Chyba tylko mumii jeszcze do tej pory nie uraziłem.

— Nie gadaj bzdur. Mumie nie istnieją.

Upiła łyk swojej rozgrzewającej, czarnej herbaty z goździkami i dżemem malinowym i zamyśliła się na dłuższą chwilę. Chłopak jakoś tak lubił patrzeć na pogrążoną we własnym świecie współlokatorkę, wydawała mu się wtedy bardziej ludzka.

— Jak już masz kogoś urażać, to obrażaj do woli czarownice. Przez te wredne jędze w czasach hiszpańskiej inkwizycji miałam dwa razy więcej papierkowej roboty. Możesz żartować, że wiedźmy robiły kiedyś za dobry materiał opałowy.

Edward wolał tego nie skomentować. Tak, Diane zdecydowanie nie nadawała się do trenowania na niej skomplikowanej sztuki uwodzenia płci przeciwnej. Ledwo co ogarniała relacje międzyludzkie, ale jako istota nieśmiertelna - personifikacja śmierci - nie była zdolna do uczuć wyższych i nawet nie próbowała ich zrozumieć.

W zasadzie, był taki moment, że biedny dwudziestolatek pogodził się z wizją samego siebie za dwadzieścia lat. Samotnego czterdziestolatka z otłuszczoną wątrobą, piętrowym domem i psującym się samochodem. Ale wtedy zdarzył się cud, który miał postać kobiety i nosił imię Rishta.

Długonoga, zabójczo piękna dziewczyna o lśniących włosach w idealnym odcieniu rudego pewnego dnia spontanicznie pojawiła się na jednym z wykładów o dialektologii. Była asystentką profesora, choć z jej wiedzą, łatwością wypowiedzi oraz utrzymaniem uwagi studentów spokojnie mogłaby dorównać mu stanowiskiem.

I tak się jakoś złożyło, że podczas prawie trzygodzinnego spotkania oczy jej i Edwarda kilkakrotnie się spotkały. Chłopak za każdym razem uciekał spojrzeniem w bok, czerwony jak pelerynka ministrancka, zaś urocza kobieta o egzotycznym imieniu tylko się uśmiechała.

Ledwo wykład się skończył, brunet niemal wybiegł z auli, po drodze oczywiście wpadając i niechcący potrącając piękną asystentkę. Miał wręcz wrażenie, że specjalnie upuściła wszystkie ważne dokumenty, byle tylko zmusić go do pomocy.

— Dziękuję mój drogi, to takie miłe z twojej strony. Jesteś prawdziwym dżentelmenem. — odezwała się Rishta, gdy brunet pozbierał upuszczone przez nią teczki i podniósł się z kolan. Niby przypadkiem, musnęła palcami jego nadgarstek i uwodzicielsko skubnęła zębami krwistoczerwone wargi.

Danse MacabreWhere stories live. Discover now