*

Harry wszedł do biura i rzucił pelerynę na fotel, po czym podniósł teczkę leżącą na biurku. Otworzył ją i zaczął czytać zeznania Eleny Daszkow. Po chwili złożył teczkę i zaklął cicho, rzucając ją na stertę papierów.
Szybkim krokiem dopadł do drzwi i wyszedł na korytarz.
- Wezwij mi tu Rona – powiedział do swojej asystentki. – Byle szybko.
- On jeszcze nie przyszedł. Do późna przesłuchiwał podejrzaną…
Harry zmrużył oczy.
- To go znajdź. Teraz. Inaczej ja to zrobię – wysyczał i minął kobietę, idąc do gabinetu obok.
Zastukał dwa razy i pchnął drzwi, wchodząc do biura Summersa bez zaproszenia.
- Co to za bzdury? – zapytał. – Czy wyście zgłupieli, godząc się na taki idiotyczny układ?
- Dzień dobry, Potter – mruknął Summers. – O co jesteś taki oburzony?
Harry zaklął.
- Jak to, o co? Kto zgodził się wypuścić Daszkow za kaucją? I po co? Czy wyście do końca powariowali?!
Summers zacisnął usta i spojrzał na Harry’ego ponurym wzrokiem.
- Panna Daszkow wynajęła niezłego adwokata – powiedział. – A według zeznań była zmanipulowana do rzucenia klątw na mieszkanie Malfoya.
- Zmanipulowana?! W dupie mam jej zeznania! Chciała zabić człowieka, do jasne cholery! To mało?! Mamy jej różdżkę…
- Właśnie – wpadł mu  w słowo Summers. – A bez niej niewiele zdziała. Do tego nałożyliśmy na nią zaklęcie namierzające, więc jest cały czas obserwowana.
Harry posłał mu wściekłe spojrzenie i zacisnął pięści.
- Jeśli myślicie, że doprowadzi nas do tego gada, to jesteście w błędzie – warknął. – Ona nawet nie wie, kim on jest. Wysoki, barczysty i tak dalej. Wiesz, ilu jest takich gości?
Summers zmarszczył brwi.
- A skąd wiesz, że on sam jej nie znajdzie? Może, kiedy zauważy, że Daszkow jest na wolności, postanowi ją odwiedzić?
- No nie wiem – mruknął Harry, uspokajając się trochę. – Na jej miejscu unikałbym takiego spotkania. Żadna z niej przynęta. I jeszcze ta bzdura, że za jej pomoc aurorzy są skłonni umniejszyć jej winy… Toż to kretynizm! Ona miała zabić Malfoya! Co tu można darować?!
- Potter! – Summers zaczął tracić cierpliwość. – Ja nie twierdzę, że Daszkow uniknie kary. Chcę tylko zobaczyć, gdzie ona nas zaprowadzi.
- Donikąd – odparował Harry. – A jak Malfoy dowie się, że ją wypuściliście, od razu pójdzie jej szukać. Zrobiliście jeszcze większe zamieszanie.
- Może to i dobrze? Może właśnie trzeba trochę namieszać, żeby ten szczur wylazł ze swojej kryjówki?
Harry pokręcił głową.
- Nigdy nie jest dobrze, kiedy przestępca zostaje wypuszczony. A ona bez wątpienia jest winna. Zmanipulowana! – zakpił Harry. – Dobre sobie! Za niedługo zaczniemy wypuszczać więźniów z Azkabanu, bo powiedzą, że zostali zmanipulowani do morderstw!
- Co się dzieje?
Harry odwrócił się i ujrzał w drzwiach ziewającego Rona.
- Wypuściliście Daszkow! To się dzieje! I nikt nie raczył mnie o tym poinformować! Mogę wiedzieć dlaczego?
Ron potrząsnął głową, odganiając resztki snu.
- Rany, Harry! Myślałem, że dzieje się coś konkretnego, a ty tu urządzasz aferę o…
- Aferę? – Głos Harry’ego stał się zimny. – Ja dopiero mogę zrobić aferę! Albo rzucić do kominka wasze podania o podwyżkę, skoro jesteście takimi durniami, żeby wypuszczać morderców na wolność!
- Ale to nie była nasza decyzja – zaczął bronić się Ron. – Według prawa…
- Mam dość. – Harry podniósł rękę i uciszył przyjaciela. – I tego chorego prawa, i was. A skoro Daszkow ma być śledzona, to wy się tym zajmiecie.
- My? Potter, wiesz, ile tu jest roboty? – Summers wskazał pokaźny plik teczek na swoim biurku.
Harry uśmiechnął się zimno.
- Guzik mnie to obchodzi. Nadrobicie kiedy indziej, może wtedy popatrzę łaskawszym wzrokiem na wasze podania.
- Ale Harry…
- Nie, Ron. Skoro Daszkow wymaga specjalnej opieki, to wy ją zapewnicie. Obaj. Nie wiem, może faktycznie coś znajdziecie, ale i tak pomysł z wypuszczaniem przestępców uważam za wyjątkowo kretyński. Jeszcze jedno. – Spojrzał na mężczyzn z napięciem. – Kto jej bronił?
Ron się skrzywił, a Summers zacisnął usta.
- Lawrence – powiedział w końcu Ron.
- Stary Timmie – mruknął Harry. – A to ciekawe. Co on będzie z tego miał?
- Kasę?
- Nie bądź głupi, Weasley. – Summers obrzucił Rona kpiącym spojrzeniem. – Chodzi o rozgłos. Kolejna wygrana sprawa i to dość trudna. Jeśli Daszkow uniknie odsiadki, Lawrence zdobędzie masę innych klientów.
Harry pokręcił głową z goryczą.
- Niby mamy lepsze czasy, a ludzie jednak są takie same świnie jak za panowania Voldemorta – powiedział. – No cóż, ja idę do siebie, a wy, panowie, na patrol, tak?
Odpowiedziała mu cisza, ale nie przejął się tym.
- Powodzenia – mruknął i wyszedł, mijając Rona z cichym prychnięciem.

*

Kiedy Draco dostał list od Hermiony, odsunął papiery leżące na biurku i rozerwał szybko kopertę. Po przeczytaniu treści wezwał Markusa, swojego nowego asystenta, i powiedział mu, że wychodzi.
- Na długo? – zapytał młody mężczyzna.
Draco zmierzył go niechętnym spojrzeniem.
- Nie mam pojęcia. Gdyby działo się coś nagłego, w co wątpię, to będę w szpitalu.
Markus skinął głową, a Draco wstał zza biurka pełnego pergaminów i założył marynarkę. Gdyby ojciec nie wyjechał, cały ten bajzel wysłałby do jego biura. Tam było więcej pracowników, bo to Lucjusz prowadził dokumentację. Draco zajmował się pomysłami, papiery niezmiernie go nudziły.
Chwilę później wyszedł z biura i teleportował się do szpitala. Przeszedł przez magiczną szybę i stanął, kiedy dojrzał idącą w jego stronę Granger.
Uśmiechnął się ironicznie.
- Już się za mną stęskniłaś? – zapytał.
Prychnęła.
- Ogromnie. Chodź. – Pociągnęła go za rękaw na schody.
- Ej, co tak brutalnie? Przecież wiesz, że za tobą wszędzie pójdę, więc nie ma potrzeby, żebyś mnie tak tarmosiła.
Stanęła nagle i odwróciła się na pięcie, patrząc na niego złym wzrokiem.
- Nie wezwałam cię, żebyś mnie wkurzał – powiedziała poirytowanym głosem.
Mrugnął do niej.
- To po co mnie wezwałaś? Nie żebym narzekał, bo twój widok cieszy mnie ogromnie, ale o takiej porze, pani doktor, mam trochę zajęć, a i ty powinnaś mieć co robić. – Podniósł rękę i założył jej za ucho niesforny lok, który wymknął się z koka. – Znowu się nie uczesałaś.
Zacisnęła usta i pacnęła go w dłoń.
- Masz iść do Pansy – syknęła. – Ona potrzebuje kogoś bliskiego.
Od razu spoważniał.
- Stało się coś? – zapytał.
- Owszem. Dostała eliksiry i zrobiła się… trudna. Myślę, że twój widok ją nieco uspokoi.
Spojrzał na nią przekornie.
- Naprawdę tak myślisz?
Westchnęła.
- Tak. Naprawdę. Idziemy? Chyba, że masz jakieś niecierpiące zwłoki sprawy?
Pomyślał o zmaltretowanej dziewczynie i skrzywił się.
- Nie mam żadnych ważniejszych spraw. Chodźmy.

*

- Puść mnie, ty suko…! Puszczaj! Cholera jasna, to boli…!
Hermiona spojrzała na Malfoya z ponurą miną.
- Tak jest przez cały czas – wyznała. – Zaklęcia niewiele pomagają.
- Nie możecie jej czegoś dać?
Westchnęła.
- Wiesz, co to jest detoks?
- Granger, nie jestem narkomanem, więc skąd mam to wiedzieć?
Odciągnęła go na bok.
- To jest tak, jakby ktoś ją żywcem kroił, jakby robactwo chodziło jej pod skórą i wyżerało od środka – powiedziała cicho. – Ale musi to przejść. To jedyna droga, żeby wyzdrowiała – dodała, widząc, że zbladł gwałtownie. – Jeśli czujesz się na siłach, to posiedź z nią, mów do niej, pokaż, że nie jest sama.
- Nie jest sama – odparł. – Tylko ja nie wiem, czy potrafię jej pomóc. I…
- Tak?
Spojrzał na nią ponuro.
- Boję się – wyznał, kręcąc głową. – Że powiem coś źle, że zaszkodzę…
Uśmiechnęła się do niego łagodnie.
- Ja tam z tobą będę i nie wierzę, że z twoimi manierami powiesz coś niewłaściwego. Nie chcę cię zmuszać, naprawdę…
Westchnął ciężko.
- Nie, nie zmuszasz mnie – powiedział cicho i ruszył do sali Pansy.
Pchnął drzwi i wszedł, a Hermiona poszła za nim. Stanęła na chwilę w progu, zaciskając nerwowo powieki, a potem weszła, zamykając za nimi drzwi.

Zakręty losuWhere stories live. Discover now