Rozdział 11: Smutek w oczach

Start from the beginning
                                    

Było z nim coś nie tak... W ciągu kilku dni postarzał się o kilka lat. Jego twarz się zapadła, a oczy przygasły. Włosy były dziwnie matowe i przerzedzone, a spracowane ręce drżały.

– Kiedy wróci mama? – zapytał chłopiec, kiedy z jego talerza zniknął ostatni kawałek marchewki.

Zapadła cisza. Dziwna, gęsta cisza, która osadziła się w całej kuchni.

– Mówiłem już, że mama odeszła – rzekł tata beznamiętnie.

– Edmundzie, oszalałeś? – oburzyła się babcia. – Nie można mówić dziecku takich rzeczy! Albertowi trzeba to wytłumaczyć w inny sposób.

– Rób, co chcesz – oznajmił tata, wstając od stołu i na oczach matki i syna wyrzucił do kubła niezjedzony obiad.

Chłopiec w pierwszej chwili poczuł ogromny żal, że tak dobre mięsko się zmarnowało. Dlaczego tata nawet nie pomyślał, że Albert może mieć na nie ochotę?

Potem przyszedł czas na rozmowę z babcią. To od niej dowiedział się, że mama znalazła sobie innego pana, z którym było jej lepiej niż z tatusiem i że teraz wyjeżdża do Niemiec, aby tam układać sobie nowe życie.

– A dlaczego nie zabrała mnie ze sobą? – zapytał, choć wcale nie był przekonany, czy na pewno chciałby z nią jechać. Tak jakoś pomyślał, że to jedno z tych pytań, które wypada zadać.

– Nie wiem, kochanie – odpowiedziała krótko babcia. A potem starsza pani została z nimi, przejmując tym samym obowiązki mamy.

Albert dopiero po latach zrozumiał, o co w tym wszystkim chodziło. Mama nigdy nie była szczęśliwa w małżeństwie. W zasadzie, kiedy wychodziła za mąż, była już w ciąży i zrobiła to tylko dlatego, że naciskali na nią rodzice. To pewnie dlatego nienawidziła też swojego syna. Przecież gdyby nie on, to nie zniszczyłaby sobie kilku lat życia?

Edmund Walker od lat podejrzewał, że żona ma kochanków. Nic nie mówił. Dosłownie. Albert po czasie próbował sobie przypomnieć jakąkolwiek rozmowę rodziców. Nic. Pustka. W swoim towarzystwie zawsze milczeli. Byli nieszczęśliwi.

Jej odejście też nie było poprzedzone żadnym spektakularnym wydarzeniem. Po prostu się spakowała i zniknęła, pozostawiając po sobie jeszcze głębszą pustkę. A potem już nigdy się nie odezwała, przez jedenaście lat nie uraczyła syna nawet krótkim listem. Chłopak czasem zastanawiał się, czy kobieta w ogóle żyje.

Patrząc na to, w jak złym stanie był pan Walker, Albert nauczył się nienawidzić swojej matki. W myślach nazywał ją egoistką, budującą swoje szczęście na nieszczęściu innych. Ojciec podupadał na zdrowiu, z pracy wyrzucali go tak często, że chłopak stracił już rachubę. Co rusz wracał pod wpływem alkoholu, ale nigdy nie pił w domu. Prawdopodobnie robił to ze względu na swoją starą matkę, która nie szczędziła mu krytyki.

Za babcią Albert też nie przepadał. Nie rozumiał, dlaczego jest taka krytyczna w stosunku do swojego syna, który przecież był w tej sytuacji ofiarą.

~*~

Evangeline Potter stała w drzwiach szatni quidditcha i obserwowała spowite w wieczornym mroku boisko. Odetchnęła głęboko, zaciskając długie palce na trzonku miotły. Za sprawą gęstego, rzęsistego deszczu jej oczy z trudem dostrzegały zarys sześciu wysokich pętli i trybun.

W drużynie grała od czterech lat, przez ten czas nauczyła się sobie radzić z najróżniejszymi warunkami pogodowymi. Już przed kilkoma minutami rzuciła na swoje ubranie zaklęcie nieprzemakalności oraz zaczarowała swoją twarz i dłonie, aby krople deszczu odbijały się cal od skóry. Ciasno związane włosy upchnęła pod kapturem, a ten związała tak, aby nie spadał w czasie lotu. Jednak od kilku dni pogoda była jej najmniejszym zmartwieniem. Wszystko się sypało. Czuła się coraz gorzej. Skóra pękała pod najmniejszym naciskiem, niemal nie było dnia, aby nie przybyły jej kolejne pęcherze i rany. A do tego dochodził ból głowy.

Zakończony || Szczypta przebiegłościWhere stories live. Discover now