* * *

Wszyscy grający zawodnicy i najbardziej zainteresowani zaciętą rywalizacją widzowie mieli w zwyczaju przychodzić na boisko minimum pół godziny wcześniej; ci pierwsi chcieli jeszcze raz pomówić o taktykach, często się przy tym przechwalając (dla pewności zawsze używano zaklęcia wyciszającego, aby drużyna przeciwna niczego nie usłyszała), natomiast drudzy chcieli po prostu zająć miejsca z najlepszą widocznością.

Jednymi z pierwszych kilku osób w drodze na murawę byli właśnie Hermiona i Ron.

Granger ze swego rodzaju rozczuleniem zerkała na idących kilka metrów przed nimi dwójkę chłopców. Od zawsze czuła, że prędzej czy później się pogodzą. To było nieuniknione; zaprzyjaźnili się już pierwszego dnia w pociągu, złapali świetny kontakt, a później wytworzyli między sobą więź, która — co prawda — z czasem uległa zniszczeniu, ale nigdy nie zniknęła.

Teraz rozkwitała na nowo.

Ron chyba nie chciał w pewien sposób wtrącać się w ich chwilę, gdyż zdawał się nie zauważać, że dłonie Harry'ego i Draco, niby zupełnym przypadkiem, były naprawdę blisko siebie, zresztą jak oni sami. Nawet on i Lavender w zeszłym roku nie spacerowali nigdzie tak blisko swoich ciał, a trzeba było przyznać, że Gryfonka to ogromna wielbicielka przytulania.

Nieoczekiwanie szukający Gryffindoru zatrzymał się, czekając na przyjaciół, co poskutkowało cierpiętniczym westchnieniem u blondyna. Bycie z Potterem wymagało poświęceń.

Bycie z Malfoyem zresztą też.

— Mam dziwne przeczucie, że tłuczek nie da mi dziś spokoju. — Harry zagadnął ich beztrosko. Nie chciał, żeby poczuli się odepchnięci na boczny tor.

— Nie ma co się martwić. Pomfrey widziała cię w gorszym stanie — odparł nieco rozbawiony Weasley.

— Słyszałam, że Malfoy chce zostać uzdrowicielem — powiedziała Granger ni to do siebie, ni do Harry'ego albo samego Dracona. — To dość... szlachetne.

Ucząc się jeszcze w mugolskiej szkole, przez głowę jej nie przeszło, że można nie cierpieć kogoś tak bardzo, jak Malfoya. Nie mogła zdzierżyć jego widoku, choć zawsze starała się unosić wzrok ku górze albo na boki, gdy pojawiał się na horyzoncie. Kiedy sytuacja się zmieniła, postanowiła go z czystej uprzejmości tolerować, głównie ze względu na Harry'ego. Nie chciała dokładać mu zmartwień, a fakt, że on czuł się w obecności Ślizgona dobrze i całkowicie swobodnie, sprawiał, że i jej było lżej na sercu; szczęście przyjaciół było jej szczęściem.

— Nie zapominajmy, że ludzie płaszczyliby się przede mną, bym uleczył ich lub kogoś innego w pierwszej kolejności.

To był pierwszy pozytywny aspekt tejże pracy. Drugi to spory szacunek i przyzwoite zarobki. No, i trzeci plus, czyli spełnienie swoich ambicji zawodowych. W razie niepowodzenia, choć miał nadzieję, że nie nastąpi, otworzyłby aptekę na ulicy Pokątnej tak jak niegdyś jego przodkowie.

Dwójka Gryfonów spojrzała po sobie nieodgadnionym wzrokiem.

— Oj, to jego specyficzne poczucie humoru. — Harry zaśmiał się nerwowo, w tym samym czasie drapiąc tył głowy.

— Nie żartowa-

Zanim dokończył myśl, Potter zdołał uciszyć go szturchnięciem w żebra.

Gwizdek pani Hooch i pełne euforii okrzyki dopingujących Hogwartczyków mieszały się z szumem, przecinających powietrze mioteł i wirujących piłek do quidditcha. Po kilkunastu napiętych minutach wynik wciąż pozostawał wyrównany i nie zapowiadało się, by w najbliższym czasie uległ zmianie, bowiem Gryfoni tak samo jak Ślizgoni każde działanie wykonywali zgodnie z dokładnie przygotowanym planem, wykluczającym pomyłki czy braki celności. Zatem dalsze losy meczu spoczywały w rękach szukających.

Słońce wyszło zza puszystych chmur, niekorzystnie rażąc wszystkich w oczy.

— Draco, znicz po lewej! — wrzasnęła donośnie Luna z ogromną czapką w kształcie węża na głowie.

Początkowo miała pozostać neutralna i nie kibicować nikomu, ale gdy dowiedziała się jakie pokrewieństwo łączy ją ze Ślizgonem, zapragnęła bez żadnych ceregieli okazać wsparcie właśnie jego drużynie, chociaż nie obyło się bez przepraszania Ginny. Och, niektóre wybory były wyjątkowo ciężkie.

Harry, będący w niewielkiej odległości, usłyszał wskazówkę, sekundowo zwracając uwagę we wskazanym kierunku. Rzeczywiście, złoty znicz kołysał się nieopodal żółtych flag. Bez dłuższego zastanowienia ruszył w pogoni za zwycięstwem. Małe skrzydełka dziwnym trafem zawsze były szybsze niż nawet najnowszy model miotły, wskutek czego obaj szukający równolegle pędzili pod drewnianymi belkami, podtrzymującymi trybuny, poza zasięgiem wzroku osoby postronnej.

Mimo skupienia na trzepoczącej kuli, wyraźnie widział w postawie swojego rywala zdeterminowanie i zawziętością godną podziwu. Wyciągnął rękę najdalej, jak się dało, mimowolnie czując, jak paznokcie chłopaka drapią wierzch jego dłoni w beznadziejnej próbie złapania piłki.

To będzie pierwszy i ostatni raz, pomyślał brunet, pochylając nieznacznie głowę, by ukryć błąkający się po twarzy uśmieszek.

Harry niezaprzeczalnie pokochał quidditcha od dnia, w którym zagrał po raz pierwszy.

Tak przynajmniej myślał.

Puchar, jaki niejednemu śnił się po nocach, nie znaczył już tak wiele. Owszem, sprawiłby nieopisaną radość i wypełnił dumą siedmioosobową drużynę na bardzo długo. Sęk w tym, że on to szczęście chciał widzieć na jednej, szczególnej twarzy.

Dlatego pozwolił, by Draco Malfoy złapał złoty znicz.

I można by snuć multum insynuacji, że nie było to sprawiedliwe, że niezasłużone zwycięstwo Ślizgonów to podejrzana ustawka, fałsz i brak gry fair play. Cóż, nikt nie widział, jak było naprawdę, a dla miłości, będącej najpotężniejszą magią nie ma rzeczy niemożliwych.

__________

Nie jestem pewna, czy to dobrze, że dotrwaliśmy do końca, czy wręcz przeciwnie. Całość dość krótka i zwięzła, a mimo to pisanie zajęło mi mnóstwo czasu, choć muszę przyznać, że chyba było warto, bo to pierwsze moje opowiadanie, z którego jestem naprawdę zadowolona.

Pierwotnie planowałam wykluczyć przesłodzone momenty niemal do minimum z racji wielu nawiązań do kanonicznych sytuacji, ale ostatecznie wyszło, jak wyszło, więc mam nadzieję, że całkowicie nie zniszczyłam zakończenia.

Tradycyjnie dziękuję Wam za pozytywny odbiór, mnóstwo miłych słów oraz poświęcony czas.

Miłego życia.

Syndrom zwątpienia | Drarry ✓Where stories live. Discover now