GRANICA

12 0 0
                                    

Stąpa lekko po miękkiej trawie. Czuje się, jakby kroczyła po ciepłym, przyjemnym, zielonym dywanie. Łapczywie wdycha świeże, letnie powietrze. Samotność sprawia jej radość, przynosi szczęście i ulgę. Co chwilę unosi buzię do nieba i daje się pieścić promieniom lipcowego słońca. Z uśmiechniętej, piegowatej twarzy nie znika błogi uśmiech. Tylko ona i świat. Ten piękny, słodki i niewinny świat. Tak daleko od wszystkiego, co złe.

Zatrzymuje się i słucha. To już niedaleko. Przyspiesza kroku, a długie, ciemne włosy falują muskane delikatnym wiatrem. Szum staje się coraz wyraźniejszy. Wreszcie dociera do wartkiego strumienia, który soczystą zieloną płaszczyznę przeszywa niczym kręta, błękitna nić.

Schodzi po przyjemnie rozgrzanych kamiennych schodach i siada na ostatnim z nich. Wsuwa bose stopy do chłodnej wody. Jej ciało przeszywa dreszcz, miły dreszcz. Zamyka oczy i odchyla w tył głowę. Z twarzą zwróconą ku niebu rozkoszuje się samotnością. Rozmyśla i marzy.

Słońce pali całą mocą. Klekot malutkiego koła wodnego rytmicznie odlicza kolejne błogie chwile. Pochyla się nad strumykiem i otwiera oczy.

W jednej sekundzie znika radość, szczęście i kojące poczucie samotności. Choć na niebie nie wisi najmniejszy nawet obłok, to czuje jakby zbierały się nad nią niebezpieczne, czarne chmury. Dreszcz zostaje, lecz z rozkosznego i miłego zmienia się w zimne, tnące ciarki. Strach. W lustrze wody obok swojej widzi jego twarz. Nie jest już szczęśliwa. Nie jest już sama.

Próbuje wstać i uciec, ale potężna dłoń zaciśnięta na jej karku nie pozwala się ruszyć. Dźwiga ją do góry, jak bezwładny worek piachu. Szarpie się i krzyczy. Nikt nie słyszy, jest daleko od domu. Z resztą, co za różnica. Tam też nikt nie słyszy, choć każdy słucha.

Otwiera oczy i patrzy. Poznaje go. Poznaje tę wielką, obrzydliwą mordę. Czerwoną od wódy, żądzy i gniewu. Pokancerowana, szorstka skóra napina się w grymasie wrednego uśmiechu odsłaniając resztki żółtych, krzywych zębów. Na swojej aksamitnej, czystej twarzy czuje jego cuchnący, mdlący oddech. On nic nie mówi. Ściska za kark i patrzy bez słowa.

Mija krótka chwila. Zaciśnięte powieki chronią jej oczy przed strasznym obrazem. Widziała go już nieraz, choć za każdym razem boi się tak samo. Nie chce patrzeć.

Czuje, że na jej łydkę kapie coś ciepłego. Odwraca głową, robi zamach ręką i wtedy to widzi. Wąskie, srebrne ostrze połyskuje w promieniach słońca tnąc ze świstem powietrze, a potem skórę na jego szyi. Puszcza ją lecz w ułamku sekundy kolejne cięcia rozpłatują jego krtań. Wygląda, jak rybie skrzela. Z głębokich, poprzecznych ran wytryskuje purpurowa fontanna. Strugi posoki spływają wartkim strumieniem po rozszarpanych strzępach skóry. Chwyta się za wypatroszoną gardziel i żałośnie charczy. Jego wąskie, wredne i przeszklone od wódy oczy rozszerzają się nagle do nienaturalnych rozmiarów. Wtedy ona korzysta z okazji. Kolejny zamach. Jedno z oczu spływa po brudnym policzku pozostawiając po sobie pusty, czarny otwór.

Walczy. Broni się dzielnie i wytrwale używając swojej tajnej broni. Jedynej broni. Wyobraźni.

Otwiera oczy i znów wszystko staje się rzeczywiste. Znika jego przerażony grymas, zrasta się rozszarpana gardziel, a wyłupione oko wpływa z powrotem na swoje miejsce. Milknie świszczące w powietrzu srebrne ostrze.

Zostają tylko oni, słońce i spływająca po łydce czerwona struga.



GRANICAWhere stories live. Discover now