Rozdział 2

22 3 0
                                    


Na zewnątrz panował mrok. Tak, jak poradził mi tamten miły mężczyzna, zajęłam jeden z foteli naprzeciwko drzwi. Bujałam się na wszystkie strony jak podczas morskiej podróży, wyczekując swojego przystanku. Mimo palących się u sufitu żółtawych świateł, w środku panował półmrok. Mój wzrok spoczywał na drzwiach, które podczas każdego postoju otwierały się i zamykały jęcząc ociężale, z trudem poruszając się. Czas mijał, a ja nie widziałam przez otwarte na chwilę drzwi niczego znajomego.

Z drugiego końca autobusu weszła kobieta w średnim wieku ubrana w długie, jasne futro z niedźwiedzią głową zamiast kaptura, którego ślepia mrugały. Zimowe kozaki ze skóry węża, kąsały ją po nogach, szykowna uszatka, bodajże z szynszyli machających jej po twarzy ogonami okrywała głowę. Szal ze zwierzęcia rodziny łasicowatych drapał ją po szyi. Mimo usilnych prób, nie potrafiła zrzucić z siebie na wpół żywej garderoby. Miotała się po autobusie, aż opadła na fotel dokładnie tam, gdzie był mój ogon. Syknęłam głośno próbując się wydostać. Udało mi się to dopiero, gdy podniosła się z miejsca przestraszona moją obecnością.

- O mój Boże! Co za szkarada!- Skrzywiła się z obrzydzeniem.- Sio! Wynocha!- Machała rękoma próbując mnie odgonić. Usiadła z głośnym klapnięciem na fotelu wyraźnie zmęczona. Chciała coś powiedzieć, jednak pokręciła tylko głową, rozkładając się na swoim miejscu. Pot ściekał po skroniach, a cała twarz przybrała purpurowego odcieniu. Gapiła się w dal przez dłuższą chwilę nim znów spojrzała na mnie z pogardą.- Co się gapisz wyliniały worku kości? Coś cię dziwi? Sam masz futro więc czemu dziwi cię moje?- złapała poły płaszcza.- Co z tego, że jest upał? Paskudne zwierzęta. Nadajecie się tylko na żarcie albo wypełnienie garderoby. Idź niech cię coś rozjedzie.- Machnęła na mnie ręką jak robi się to względem służącego, gdy może już odejść.

Usiadłam naprzeciwko innych drzwi, byle dalej od tamtej kobiety. Zerkałam co chwila w jej stronę, tak na wszelki wypadek. W autobusie byłyśmy tylko my dwie, przynajmniej taką miałam nadzieję. Nie minęło wiele czasu, gdy drzwi się otworzyły a moim oczom ukazał się znajomy widok. Od razu wyskoczyłam na chodnik. Zamiast, jak to koty mają w zwyczaju, z gracją stanąć na cztery łapy, zaryłam pyszczkiem o bruk. Leżałam tak chwilę nim chwiejnym krokiem ruszyłam w stronę, tak mi się wtedy zdawało, najbliższego, bezpiecznego miejsca.

Co chwilę nikłam to znów pojawiałam się w świetle latarni. Za każdym razem, gdy wchodziłam w ciemność, przechodził mnie dreszcz- pełzający pod skórą strach. Nie mogłam się go pozbyć, ale mogłam skupić uwagę na czymś innym, jak zapach wilgotnej ziemi oraz futra, przez które przemykał chłodny wiatr, które towarzyszyły mi całą drogę.

Serce waliło mi coraz mocniej im bliżej byłam domu swojej koleżanki. Zatrzymałam się w końcu pod jej drzwiami. Moje donośne miauczenie rozbrzmiewało po okolicy odbijając się echem. Zdawało mi się, że mogłabym obudzić umarłego, jednak wszyscy słodko spali. Ani jedno światło nie zapaliło się za oknami. Plan nie zadziałał i musiałam wymyślić inny. Byłam wykończona minionymi wydarzeniami i jedyne czego chciałam, to chwili odpoczynku. Uznałam, że najlepiej nada się do tego pobliski ogródek. Jakimś cudem sforsowałam ogrodzenie i znów zamiast na cztery łapy upadłam na pysk. Wybrałam najgęstsze zarośla osłonięte dodatkowo wysoką trawą. Było tam względnie ciepło a zieleń chroniła mnie od wiatru. Położyłam się na suchej ziemi i nagle znów przestałam istnieć.

Obudził mnie dźwięk kosiarki. Ledwo zdołałam uciec przed ostrzami kosiarki. Czułam już metalową obudowę na końcu ogona. Schowałam się pomiędzy garażami by nieco ochłonąć. Serce waliło mi jak szalone. Zardzewiałe blachy obchodzące z warstw farby miały nieprzyjemny zapach. Nie podobało mi się to miejsce jednak ze strachu ciężko było mi się ruszyć. Chciałam tylko trochę spokoju i bezpiecznego kąta.

KotUnde poveștirile trăiesc. Descoperă acum