Rozdział drugi

81 20 88
                                    

Budzę się. Otwieram niepewnie oczy, zastanawiając się przez chwilę, czy aby na pewno chciałam je otwierać. Zwlekam jednak pierw swoje nogi, trafiając nimi na czucie w stojące obok łóżka niebieskie papucie. Kiedy czuję, że w stopy jest już mi ciepło, gramolę resztę swojego ciała, próbując wykrzesać z siebie odrobinę energii.

Spoglądam na brązowy, okrągły zegar, wiszący na pomalowanej na brzoskwiniowy kolor ścianie i kilka razy przeklinam w duchu. Już wybiła dziesiąta! Bestia pewnie jest obrażony. W końcu kto to widział, przez tak długi czas czekać na śniadanie!

Narzucając szybsze tempo wychodzę z sypialni, dziwiąc się, że Zośki jeszcze u mnie nie ma. Zawsze w każdą niedzielę zjawiała się po pierwszej mszy i beształa za to, że nie stawiam się w domu Bożym. Może tym razem poszła na tę późniejszą?

Przekraczam zbyt wysoki próg, prowadzący do maleńkiej kuchni, postanawiając w myślach wreszcie coś z nim zrobić. Jeszcze kiedy Staszek żył, prosiłam go wielokrotnie, aby go zlikwidował, bo w końcu ktoś przez niego zęby wybije. Tak się też w końcu stało i to nie jeden raz, a próg jak był, tak jest.

Przenoszę wzrok na Bestię, który leży wygodnie na swoim posłaniu, nawet nie racząc na mnie spojrzeć. Cudownie, wczoraj koleżanka, dzisiaj pies. Co to, jakiś tydzień obrażalskich?

Fukam pod nosem, zdecydowanie czując, że to nie będzie mój dzień. Nalewam wody do czarnego, elektrycznego czajnika i zastanawiam się nad tym, co tu zrobić na śniadanie. Chociaż ważniejszym pytaniem jest, czy zrobić najpierw posiłek sobie, czy psu i bezimiennemu kotu, który właśnie przypomina o sobie głośnym miauczeniem zza okna.

Zrezygnowana otwieram szafkę i wyciągam karmę dla kotów, która jak nazwa mówi, jest dla kotów... i Bestii. Nasypuję ją do zielonej, plastikowej miski, wydobywając tym charakterystyczny dźwięk, który powinien sprawić, że kochany jamniczek zerwie się wesoło i pędem ruszy pałaszować śniadanie.

Nic takiego się nie dzieje, jedynie delikatnie podnosi łebek, spoglądając na mnie z miną w stylu: sama to sobie zjedz.

Nie przejmuję się tym, zgłodnieje, to zje. Otwieram okno i wpuszczam kocura do środka, a ten po raz pierwszy ociera się o mnie z miłością. Chyba naprawdę jest bardzo głodny. Mam go już trzy lata, a jak dotąd jest to pierwszy raz, kiedy pozwala się dotykać, bez fukania i pokazywania pazurów.

Zabieram się za swoje śniadanie, czując, jak w brzuchu przebiega mi cała armia. Parówki są cudownym sposobem na szybkie, ale też pyszne śniadanie. Kiedy je wyciągam, nawet Bestia spogląda na mnie przychylniej. 

***

— Takie nieszczęście. Rozalko, co z twoim mężem?

Dochodzę do sklepu, wiedząc już doskonale, o czym toczona jest przed nim rozmowa. Dostrzegam znajome twarze, w duchu rugając się, że musiało zabraknąć mi masła, a masło to rzecz święta. Dnia bez niego bym nie przeżyła.

Podchodząc bliżej, zauważam Zosię, która pocieszająco poklepuje czarnowłosą Rozalkę. Wywracam na ten gest oczami, kiedy moja koleżanka mnie zauważa. Nie posyła mi szerokiego uśmiechu ani nie macha energicznie dłonią, przez co się peszę.

Staję jednak obok nich, wypowiadając głośne dzień dobry, a oczy wszystkich zebranych lądują na mojej osobie.

— Janinko, dobrze, że jesteś — szepcze Rozalia, raz po raz pociągając nosem. — Jak pewnie wiesz, Zdzisiu zaginął. Szukają go wszyscy i chciałabym też prosić o to ciebie — mówi, prostuje się i posyła mi błagalny wzrok.

Że niby mam latać po wsi i szukać komendanta? A od tego nie jest przypadkiem policja?

Stoję jak wmurowana, zastanawiając się, na czym niby ta moja pomoc miałaby polegać. Czekam, aż rozwinie temat i powie wprost, czego ode mnie oczekuje, jednak nic takiego się nie dzieje.

Poszukiwania PolicjantaWhere stories live. Discover now