- A gdzie Michael? - zapytałem nieco rozkojarzony.

Nie wiem, czemu w tamtym momencie o niego zapytałem, może byłem zbyt ciekawski, a może chciałem dowiedzieć się więcej o ich relacji. To znaczy... Kraft miał dziewczynę, oczywiście, że miał. Kochał ją, ale... właśnie to słowo "ale" miało największe znaczenie. 

Zgubił się w drodze po herbatę. - Wywrócił mimowolnie oczami. - Ale to normalne po konkursach, zwłaszcza takich jak ten.

Pokiwałem głową, czując jak powoli zaczynam tracić grunt pod nogami i samokontrolę, która potrafiła trzymać moje odruchy emocjonalne na wodzy.

Obaj leżeliśmy na jednym łóżku, co chwilę przełączając pilotem z jednego kanału na drugi (w norweskim języku, bo czemu nie?). 

- Właściwie, nie spodziewałem się, że kiedykolwiek będziemy ze sobą tak rozmawiać - przyznał po chwili z rozbawieniem, uwidocznionym na rumianej twarzy. 

Zdziwienie? Konsternacja? Jeszcze większe zaskoczenie? Wiele określeń pasowało do tej sytuacji, ale właśnie ona sprawiła, że zabrakło mi języka w gębie.

- To znaczy, jak? - dopytywałem, mając nieomylne wrażenie, że i on chce czegoś więcej.

Zaśmiał się cicho pod nosem, a ja w tym czasie próbowałem się dowiedzieć, jak do cholery może być tak nonszalancki i rozluźniony. Odwrócił głowę w moją stronę, a następnie zatrzymał kanał telewizyjny na sportowym - powtórce dzisiejszych skoków. 

- Nie jesteśmy jak zwykli rywale, którzy walczą, Andi - stwierdził oczywistą oczywistość, dając mi tym samym do zrozumienia, że mogę chcieć czegoś więcej. - Jesteśmy... Kolegami? A może nawet trochę bliżej nam do przyjaciół? - zaproponował nieudolnie. 

Zbił mnie z pantałyku. Zgasił moją nadzieję. I czego jeszcze miałem się spodziewać, może tego, że jest takiej samej orientacji jak ja? Stefan Kraft, człowiek o niezwykłym szczęściu, którego miał aż za wiele, nie mógł być taki jak ja. Miał dziewczynę.

- Może nawet bliżej nam do czegoś innego - wymruczałem pod nosem z westchnieniem, czego na szczęście nie dosłyszał, ale za to spojrzał na mnie z pytaniem cisnącym się na usta. - Przyjaciele. Tak. - Pokiwałem zbyt gwałtownie głową, na co jego uśmiech się poszerzył. 

- Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć.

Rozchodzące się w sercu ciepło dotknęło mnie. I może cieszyłbym się bardziej owymi okolicznościami, gdyby nie fakt wpadnięcia Hayboecka do pokoju i moim momentalnym wstaniem z łóżka. 

Tak blisko a tak daleko, Wellinger.

***

Czas po rozmowie. Nie miałem kompletnego pojęcia ile ona zajęła, ale znalazłem nowy punkt odniesienia, który miał szansę mi pomóc. Może po prostu wystarczyło naprawdę odpuścić i stać się tym, kim powinno się być - normalnym człowiekiem, zostawić miłość, zająć się skokami. Przecież to brzmiało tak banalnie.

Gdy Stefan odszedł, pozostałem sam ze swoimi druzgocącymi myślami, niedającymi mi świętego spokoju. Leżałem na trawie, co prawda dość wysuszonej, wiatr zawiewał mi uszy, a słońce wciąż prażyło skórę. Zamknąłem oczy, tak naprawdę, nie spodziewając się tutaj nikogo.

- Andreas - brzmiało to bardziej jak stwierdzenie, aniżeli pytanie.

Znałem ten głos aż za dobrze, ze wspólnych wspomnień i dobrych rozmów.

Kłujący, drażniący serce, a zarazem tak spokojny. Zbyt spokojny jak na ten moment. Nie zareagowałem, tylko i wyłącznie dlatego, że pewnie nie potrafiłbym wydukać najprostszej odpowiedzi.

What goes around, comes around - StollingerWhere stories live. Discover now