O niedzieli (nie) handlowej

20 3 0
                                    

Tradycją "Zachodniej Burżuazji ", jest niedziela, w której może pani obsługująca kasę fiskalną spędzić ranek wychowując latorośl, zaś wieczór w romantycznym objęciu męża. Kraje te są na tyle bogate iż nie wpłynie to na całkowitą recesję miast, i mogą sobie pozwolić na to pro chrześcijańskie prawo . Do Rzeczypospolitej trafiła ona w roku 2018, jako dowód na dążenie ówczesnego rządu do rozwoju kraju, w stronę poziomu Niemczech czy Brytanii. W praktyce natomiast okazało się to śmiertelną porażką i oczywistą utopią, nie tylko nie prowadzącą do majętności zagranicznych metropolii, lecz pogarszającą wręcz gospodarkę miast, żyjących głównie w sektorze usług.

Po pierwsze:  Miasta takie jak Szczecin czy Gorzów Wielkopolski, ogromną część przychodu zyskują z galerii handlowych. Pozostawienie ludziom małych sklepów jest niewystarczającym środowiskiem do spotkań, na przykład kobiet tego prostego Narodu, w celu obmówienia paru spraw (czyt. osób). Wygląda to na uderzenie w sektor turystyczny, ale szczególnie zabolało to mieszkańców, którzy muszą kupować w sklepach mniejszych produkty po cenie droższej niźli w ich większej konkurencji .

Po drugie: Zamknięcie galerii handlowych w dzień, w który zawsze miały najwięcej klientów, zmiażdży  ich wewnętrzną ekonomię, co w rezultacie doprowadzi do oczywistych konsekwencji. Jeżeli shopping-mall nie upadnie, nie będzie miał funduszy do rozwoju dalszego, jak i utrzymania wszelkich stanowisk pracy, co doprowadzi do OGROMNEGO BEZROBOCIA! Proszę sobie wyobrazić, w każdym dużym sklepie po 4-5 osób traci pracę. To jak pomnożyć ilość owych dużych sklepów 5 razy, i przeliczyć to na bezrobotnych. Czy to nie jest okropne? Czym ci ludzie zawinili? W dodatku młodzież kształcąca się w technikach, zwłaszcza gastronomicznych, będzie miała problem z pracą, o ile w ogóle się do takowej szkoły dostanie przebijając międzygwiezdny próg minimalny. A ci najlepsi uczniowie pójdą gdzie indziej, bo nie będzie im się opłacało pracować za minimalną krajową wypłatę. Przecież ludzie chodzili obejrzeć wystawę, zakupić co nie co, to przy okazji zawsze dokupili coś jeszcze i skosztowali miejscowego posiłku. 

Argumentów mogę wymienić jeszcze sporo, lecz nikt nie przeczyta przecież tylu wyrazów, z własnej chęci. Podsumowując, sklepikarka siedzi sama w domu z dziećmi, bo mąż żołnierz jest na służbie. Miasta upadają. Ludzie walczą o jedzenie, a ceny rosną kilkukrotnie. Poza tym upada sam kraj, który finansowo nie jest w stanie utrzymać takiej utraty. Rygorystyczna zasada stylizowana twardym prawem Biblii, nie pasuje to takiego kraju jak nasz, i powoduje ogólne niezadowolenie.Wśród znanych mi ludzi, każdy, nawet popierający dzisiejszą partię rządzącą, podziela moje zdanie. Pytanie brzmi: PO CO TO KOMU? MAMY Z TEGO COKOLWIEK? JAKIŚ ZYSK? PROSZĘ ŹRÓDŁO. 

Wszelakiej prawdy, opinią pisaneWhere stories live. Discover now