Część 2 - Przebudzenie

129 13 0
                                    


— Genialne. Po prostu genialnie — mruczał pod nosem mój nowy szef.

Pierwszy raz zrobiłam dużą sesję zdjęciową rodzinie królewskiej Holandii, będącej w gościnie u prezydenta Stanów Zjednoczonych. Miały być finezyjne i pełne blasku. I faktycznie, udało mi się to osiągnąć, choć oboje byli nad wyraz ruchliwą parą i ciężko było przekonać tę dwójkę, by choć na sekundę się zatrzymali. W końcu, dostrzegłam coś, co oboje kochali i tam ich umiejscowiłam w fotografii. Wyszło pięknie pośród rasowych koni.

Początkowo zagniewana, nie chciałam skorzystać z rady Trevora, by udać się na rozmowę do Lotusa, renomowanej galerii fotografii mieszczącej się w Nowym Jorku, która rozszerzyła działalność o reportaże do każdej serii zdjęć. Kiedy jednak nieco ochłonęłam stwierdziłam, że to może była moja szansa. Co z tego, że wskazana przez człowieka, który złamał mi serce? Ważne było to, że w końcu robiłam to, co kochałam.

— Dziękuję, panie Lorimer — odparłam nieco zawstydzona. Dawno mnie nikt tak nie chwalił. Byłam z siebie dumna, choć wciąż niezbyt pewna, że faktycznie komuś mogą się aż tak podobać moje prace.

— Och, to ja dziękuję, moja droga! To będzie najlepsza wystawa od czasów Linusa. No, był jeszcze później Blacke, ale postanowił otworzyć tę swoją gazetę i zaprzepaścił taką szansę. Mógł być sławny! — lamentował mężczyzna z przesadną gestykulacją.

Gdy wypowiedział nazwisko, tak dobrze mi znane, poczułam jak zaczyna mi brakować tchu. Och, nie pozbyłam się Trevora z serca. To było niemożliwe. Czasami udawało mi się jednak wygonić go z umysłu, lecz za każdym razem, gdy następowała noc, wszystko powracało ze zdwojoną siłą. Zaczęłam mieć sny z jego udziałem, które z dnia na dzień były coraz bardziej intensywne i coraz bardziej nie dawały mi spokoju, upewniając, że nigdy się z niego nie wyleczę. Cholera! Drań mnie męczył nawet gdy był tysiące mil stąd.

Westchnęłam ciężko i spróbowałam się na powrót opanować.

— Czy coś się stało? — Głos Richarda Lorimera wyrwał mnie z chwilowego otępienia. W jego ciepłym spojrzeniu dostrzegłam zmartwienie.

— Och, nie proszę pana. Po prostu coś sobie przypomniałam. — Zgarnęłam swoje rzeczy i udałam się szybko do wyjścia. Nie odwracając się za siebie, rzuciłam jeszcze – przepraszam. Naprawdę muszę jeszcze coś załatwić.

— Pamiętaj tylko o dzisiejszej imprezie. Musisz na niej być! — zawołał mój szef, nim opuściłam pomieszczenie.

O Boże! Bankiet! Całkowicie o nim zapomniałam. Rozmasowałam palcami skronie, czując jak znów wszystko zaczęło usuwać się spod moich nóg.

Cholera! Miałam odebrać Rasmunda i mamę!

Jęknęłam dramatycznie, nim udałam się do samochodu. Wsiadłam do środka i odpaliłam Vectrę, mając nadzieję na szybkie zakończenie tego dnia. Dobrze, Charlotte, uspokój się — nakazałam sobie w myślach. Zerknęłam na zegarek i okazało się, że właściwie już byłam spóźniona. Pokręciłam zmęczona głową i ruszyłam na lotnisko.

Gdy weszłam do hali przylotów, było tam pełno ludzi oczekujących na pasażerów lotu pięćset piętnaście. To znaczy, że samolot już wylądował, zatem mogłam spokojnie czekać na widok rozczarowanego spojrzenia matki. Nerwowym krokiem przemierzałam wielkie pomieszczenie, raz po raz stając na palcach, by dostrzec brata. Nigdzie jednak go nie było. Obawiałam się, że już opuścił lotnisko.

Nagle ktoś mnie chwycił w tali i podniósł do góry, zamykając w niedźwiedzim uścisku. Krzyknęłam przestraszona. Odprężyłam się dopiero na dźwięk dobrze mi znanego głosu.

Pustynne wyzwanie - seria Jedna chwila - cz. 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz