Save myself.

3.4K 276 268
                                    

Wszedł do piekarni, dygocąc z zimna. Jego kurtka już dawno była przemoczona, a tak się spieszył, że nie wziął ze sobą ani czapki, ani szalika. Nie wiedział, dlaczego musiał zrobić to tak szybko, ale myślał, że jeśli nie zrobiłby tego właśnie teraz, kiedy poczuł, że może ruszyć się ze swojego mieszkania, nigdy nie zdobyłby się na odwagę, aby powiedzieć Harry'emu o tym, o czym myślał przez całą poprzednią noc, po której dzisiaj z łatwością można było znaleźć ślady na bladej i zapadniętej twarzy. Od dzieciństwa nie był zbyt odważny i zawsze brał to, co dawało mu życie, bo bał się, że nic innego nie zdobędzie i na zawsze zostanie samotnym chłopakiem, nie zasługując na nic innego, jak ciepły kąt, który nie był nawet ładny. Cóż, nawet teraz niezbyt się to zmieniło, choć miał męża, dziecko i mieszkanie (dość wygodne).

Ciepło otuliło jego prawie zamarzniętą skórę, na co odetchnął głęboko ogrzanym powietrzem, a jego policzki zaróżowiły się krwiście. Pociągnął nosem i rozejrzał się dookoła, ale nikogo nie było w środku. Mógł się tego spodziewać, bo o tej porze prawie zawsze nie było klientów i mógł tutaj wpadać, kiedy tylko chciał, aby nie wzbudzać podejrzeń ludzi i samemu nie czuć się osaczonym. Robił to już zbyt wiele razy, aby o tym zapomnieć.

- Harry? - zawołał głośno, choć jego gardło było zdarte i obolałe.

Bał się tego, co chciał zrobić, ale on musiał. Nie chciał, ale musiał, a tutaj tkwiła bardzo wielka różnica, bo całe ciało szatyna mówiło twarde "nie", ale on podjął już decyzję i tym razem nie wygrało serce. Nie widział innego wyjścia, kiedy wczoraj Greg wrócił do domu i pokazał mu, że mógł się mylić co do niego. Żaden człowiek nie był idealny, a Louisowi na pewno by się taki nie trafił, gdyby istniał, więc powinien brać to, co miał, a nie bujać w obłokach i pozwalać, aby jakieś uczucie go oślepiało (w dość mocny sposób, ale to nie było teraz najważniejsze). Nie mógł pozwolić na to, aby wszystko, co kiedyś zbudował, runęło tylko przez to, że Harry pojawił się w jego życiu. Nie mógł myśleć tylko o sobie, bo nie miał już samotnego życia. Miał córkę i męża, któremu obiecał wierność na całe życie, więc nie miał prawa tego niszczyć ze względu na kilka epizodów, które przecież mogły być przypadkowe (szatyn poczuł, jak jego serce zabiło niebezpiecznie na tę myśl, ale musiał jakoś ratować swoje sumienie).

- Harry! - zawołał jeszcze głośnie, bo bał się, że za kilka minut nie mógłby już tego zrobić. Odwaga nigdy nie trzymała się go dość długo, a to cud, że jeszcze nie zwątpił w siebie. Żałował tylko, że tak późno to poczuł i pozwolił, aby jego życie przybrało taką formę.

Otworzył drzwi, które znajdowały się za kasą i wszedł do kuchni, w której zawsze piekł brunet, bo nie zatrudnił dalej żadnego piekarza. Tak było tym razem. Najprawdopodobniej przygotowywał ciasto na bułki, wyjmując wszystkie składniki z szafek. Louis poczuł, jak jego gardło zacisnęło się na widok tego mężczyzny, a serce zabiło o wiele silniej i mocniej, niż przy innych mężczyznach, których mógł poznać w całym swoim życiu. Nienawidził tego, że spotkał go dopiero teraz, jakby los chciałby zapłacić mu za te wszystkie krzywdy, które kiedykolwiek na niego spadły... Albo ukarać za to, że nie poczekał na tego jedynego, a wziął to, co miał pod ręką, jakby szukając zastępcy. Ale co miał innego robić? Przecież nikt nie był jasnowidzem, a już na pewno nie Louis.

- Wołałem cię - powiedział zdławionym głosem, wiec chrząknął, aby nie brzmieć tak dziwnie.

Chłopak podskoczył lekko i obrócił się do szatyna, a w jego policzkach od razu pojawiły się dołeczki spowodowane uśmiechem. Najwyraźniej nie spodziewał się tutaj żadnej osoby, a tym bardziej Louisa, ale było widać, że ucieszył się na jego przyjście.

- Nie mówiłeś, że przyjdziesz - odezwał się zachrypniętym głosem, bo pewnie od dłuższego czasu nikt nie przyszedł do sklepu po porannym oblężeniu. Jego oczy zaświeciły jasno, jak zawsze, gdy widział tego szatyna o drobnym ciele, karmelowych włosach i najcudowniejszych oczach, jakie widział, choć często nie były zbyt radosne (Harry starał się, aby w jego towarzystwie zawsze świeciły). Podszedł do niego dwoma krokami, aby go przywitać pocałunkiem, ale Louis zatrzymał go, kładąc dłoń na jego klatce piersiowej. Nie było to mocne zatrzymanie, raczej delikatne i subtelne, ale Styles wiedział, że miało ono coś oznaczać, więc nie zrobił kroku w przód. Zmarszczył swoje ciemne brwi i dopiero teraz się zorientował, że oczy chłopaka były podpuchnięte, a policzki całe czerwone. Oddech był dziwnie płytki i urywany, a przecież nie mógł tutaj biec, bo jego mieszkanie nie było tak daleko. - Coś się stało?

Save myself.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz