🌟 046 Dwa gramy, na jutro 🌟

2.2K 197 28
                                    

Dziewczyna śpi na łóżku szpitalnym. Podchodzę do niej bliżej i zajmuję miejsce na krzesełku, na którym przed chwilą siedział Dawid. Biorę jej dłoń w swoją i zauważam duże siniaki na jej nadgarstkach. Przejeżdżam palcami po fioletowych śladach nie mogąc wybaczyć sobie tego, że wczoraj tak szybko odpuściłem, gdy nie odbierała telefonu. Jest cała blada, gdzieniegdzie w okolicach szyi także widać na jej ciele siniaki.

Przysięgam, że gdy tylko się dowiem kto jej to zrobił, rozniosę tego skurwysyna na strzępy.
ZABIJE GO. ROZPIERDOLE MU ŁEB.

Patrzę na jej zmęczoną od bólu twarz, a po moim policzku spływa kolejna łza.

- Przepraszam..- szepczę choć i tak wiem, że mnie nie słyszy - Przepraszam, że ci nie pomogłem, że nic nie zrobiłem, ale ja.. zresztą nieważne co ja. - dotykam zewnętrzną stroną jej policzka i kilka razy ją głaszczę.

Po chwili wstaje z krzesełka i postanawiam wyjść na zewnątrz zapalić.

Wychodzę z sali i mijam bez słowa chłopaków. Po chwili czuje lekkie szarpnięcie za ramię. Odwracam się i stoję twarzą w twarz z Kacprem.

- Czego chcesz? - rzucam nieprzyjemnie.

- Posłuchaj, przepraszam. Nie chciałem tak na Ciebie...naskoczyć.

Patrzymy na siebie chwilę bez słowa. Spuszczam wzrok na podłogę i zaciągam się powietrzem.

- Byłem zdenerwowany, wściekły na Ciebie. - kontynuuje - Nie powinienem Cię obwiniać. Dawid mi powiedział, że próbowałeś się z nią wczoraj skontaktować i..

- Spoko. - przerywam mu krótko - Przeprosiny przyjęte.

- Dzięki. - klepie mnie po przyjacielsku w ramię.

- Ale miałeś rację. - Musiał posyła mi jedynie pytające spojrzenie - I tak mam duży żal do siebie. Miałem jej pilnować...

- Posłuchaj, jej ojciec nie żyje, umowa jest nieważna.

- Gówno prawda.- parskam - Jestem za nią odpowiedzialny, rozumiesz? Czuje się za nią odpowiedzialny.

- Rozumiem, ale to co się stało to nie twoja wina. - pociesza mnie.

- Dzięki za pocieszenie.- odpowiadam obojętnie - Muszę się przewietrzyć, więc.. pójdę. - dodaje pokazując palcami, że wychodzę na fajkę.

- Jasne.

Kieruję się w stronę wyjścia ze szpitala. Siadam na jednej z ławek i wyjmuję używkę z pudełka. Odpalam ją i zaciągam się. Patrzę przed siebie błądząc wzrokiem po drzewach znajdujących się za ogrodzeniem. Zastanawiam się, czy gdybym był wczoraj bardziej dociekliwy i zamiast pójść się najebać poszukałbym jej, to czy bym ją znalazł i, czy udałoby mi się ją uchronić od tego, co ją spotkało.

Roznosi mnie od środka. Szlag mnie trafia, gdy pomyślę o tym, że jakiś obleśny sukinsyn ją dotykał. Dobierał się do niej, gdy ona próbowała sie ratować i uciekać.

Myśląc o tym przypomina mi się moje dzieciństwo i to, co robił mi ojciec. Wiem co czuła. Wiem, jak bardzo cierpiała. To dlatego nie mogę sobie wybaczyć, że musiała przez to przejść. Wyrzucam papierosa na chodnik i podchodzę do śmietnika stojącego obok ławki i wyładowywuję się na nim. Jakaś starsza kobieta grozi mi, że zaraz wezwie ochronę. Ja natomiast mam to teraz kompletnie w dupie.

Zakładam ręce na biodra i zagryzając dolną wargę, i nie wiedząc do końca co ze sobą zrobić, stoję w miejscu patrząc przed siebie.

W tym momencie dostrzegam podejrzane auto, które już gdzieś widziałem. I w tym momencie wszystko mi się skleja do kupy.

Zmierzam w stronę samochodu. Będąc coraz bliżej utwierdzam się w przekonaniu, że to on. Czarny Land Rover z przyciemnianymi szybami. Podchodzę do samochodu i pociągam za klamkę od drzwi przy siedzeniu kierowcy.

- Ty sukinsynu. - chwytam go za kołnierz koszuli i wyciągam z samochodu. Przyciskam go do siatki tworzącej ogrodzenie i patrzę mu ze wściekłością w oczy - Co tutaj robisz do kurwa nędzy?!

- Spokojnie. - odpowiada rozbawiony patrząc mi prosto w oczy - Zabiłeś Felixa i spierdoliłeś ze Stanow. Myślałeś, że nikt się nie dowie?

- Pytam co tutaj robisz? - kładę nacisk na każde słowo.

- Śledzę Cię idioto.

Patrzę mu chwilę bez słowa w oczy. Puszczam go i wzdycham głośno przeczesując palcami włosy.

- Czego chcesz?

- Mógłbym Cię zawinąć i właściwie powinienem to zrobić.

- To czemu tego nie zrobisz? - krzyżuję ręce na klatce piersiowej.

- Bo mogę zrobić coś innego i Cię zaszantażować. Dwa gramy.

- Co kurwa?

- Słyszałeś. - odpowiada wyraźnie ucieszony - Dwa gramy, na jutro.

- Pojebało Cię. Wypierdalaj stąd. - rzucam oschle.

- W takim razie informuje kogo trzeba i wierz mi, że jeszcze dziś wieczorem będziesz zakopany w lesie. Hmm? To jak będzie?

Patrzę na niego bez słowa. Znów to samo. Znowu dilerka.

- Co mam ci załatwić?

- Wiedziałem, że się dogadamy. - klepie mnie po ramieniu ze złośliwym uśmiechem - Mefedron oczywiście. Masz czas do jutra do 18. Spotkamy się w Piastowie pod wiaduktem, żeby psy nas nie zauważyły. To nara.

Po tych słowach wsiada do samochodu i odjeżdża z parkingu szpitala.

W co ja się znowu pakuję...

***

Chyba moja wena wróciła 😍😍

DAMN! // ReTo Where stories live. Discover now