Teraz Abby z ponurą miną obserwowała dwóch mężczyzn dosiadających piękne ogiery podczas rozprężania własnego podopiecznego. Książę na kasztanowym koniu krwi arabskiej prezentował się jak upadły anioł zesłany na ziemię. Blond czupryna do ramion świeciła w lekkiej poświacie, nadając jego rysom wręcz religijny wygląd, gdyby nie krzywy uśmieszek i wyzywanie czające się w zielonych oczach, świadczące o przekorności, a także nieskrywanej gorącej pasji. Bez trudu wyobraziła sobie, jak oczarowuje niezliczoną ilość dam, co było całkiem zrozumiałe, gdyż oprócz przystojnej twarzy wykazywał się również umiejętnością swobodnej konwersacji, co czyniło go jeszcze bardziej atrakcyjnym przy jego przyjaznym usposobieniu. W połączeniu z tymi cechami przypominał jej łobuza i libertyna zdolnego uwieść każdą dziewicę napotkaną na swej drodze. Zupełne przeciwieństwo markiza, którego w ogóle nie potrafiła ocenić. Wyraz twarzy miał nieprzenikniony, toteż trudno było czegokolwiek się dopatrzyć prócz zimnej powierzchowności. Wyprostowany na swoim pięknym, czarnym angliku przywoływał obraz diabła, upominającego się o duszę grzeszników. Wokół niego krążyła mroczna aura niebezpieczeństwa. Być może to wrażenie rodziło się przez jego potężną sylwetkę, dobrze zbudowane mięśnie odznaczające się pod idealnie skrojonym i dopasowanym do ciała brązowym strojem do konnej jazdy. A może przez metaliczne oczy skrywające jakąś tajemnicę.

Nie mogła nie porównywać ich do siebie, gdy tak stali w pewnej odległości od niej, rozmawiając o czymś. Książę był nieznacznie wyższy i smuklejszy, a przez to też bardziej elegancki. Emanował siłą i autorytetem. Mimo to nie budził w niej żadnych skrytych obaw, ponieważ to wiszący cień nad Crawforem ją wytrącał z równowagi. Cichy i zdystansowany powodował, że jej zmysły bezmyślnie koncentrowały się na nim, przyciągane siłą, której nie pojmowała.

Obaj pociągający - stwierdziła z niesmakiem, cmokając na Blacknigta i zrównując się z nimi.

- Och, jesteś wreszcie - rzucił wesoło Rutland - Martwiliśmy się, że uciekłeś ze strachu na nadchodzący wyścig.

- To panowie kazali mi zmienić konia - odparła, mając nadzieję, że brzmi wystarczająco uniżenie - Nie śmiałbym okazywać braku szacunku, sprzeczając się poleceniu.

- Słyszałeś Will? Nie śmiałby się sprzeciwiać. Jeśli o mnie chodzi, ten chłopak nie ma krzty zadziorności, o której wspominałeś.

- Zalecam okulary.

Abby pohamowała grymas irytacji na suche stwierdzenie markiza i zmusiła się do uśmiechu z jednoczesnym postanowieniem, że będzie się zachowywać tak, jak większość arystokracji tego oczekuje.

Zadarła nosek do góry, rozglądając się na boki. Stajenni z głębokim zainteresowaniem przyglądali się ich trójce, jakby w każdej chwili mieli zostać świadkami szokujący zdarzeń.

W istocie to, co czynili, zakrawało na ekscentryczność. Któż bowiem widział, aby szlachcice wysokiego urodzenia brali udział w wyścigu ze zwykłym chłopcem stajennym. W głowie jej się nie mieściło, jak mogło do tego dojść. Na domiar złego stanęła przed niezmiernie trudnym do rozstrzygnięcia dylematem wiążącym się z zasadami. Duma i wrodzona chęć rywalizacji nie pozwalała na dawanie forów komukolwiek. Pewność własnych umiejętności w tej dziedzinie nie była pustą przechwałką, dość uzasadnioną ku trwodze jej nieżyjącej matki.

Z drugiej strony podejrzewała, że jeśli pokona mężczyzn, urazi ich napompowane męskie ego, przez co zostanie wyrzucona. Mężczyźni byli żałośni i bezwzględni, gdy w grę wchodził honor. Sytuacja więc nie przedstawiała się korzystnie.

Niepokój, który trawił ją od środka, odkąd wyszła z łóżka, uderzył w nią teraz ze dwojoną siłą. Zganiła się natychmiast, gdy koń pod nią zarżał w odpowiedzi, poruszając się nerwowo. Nabrała powietrza do ust i westchnęła, zmuszając ciało do relaksu. Pochyliwszy się nad grzbietem, zaczęła przemawiać łagodnie i gładzić aksamitną skórę wierzchowca, uspokajając go.

Przyłapana (PO ZAKOŃCZENIU SAGI O ZMIENNYCH!!! NIE WIEM DOKŁADNIE "KIEDY")Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz