~ * * ~

88 13 66
                                    


      Oczy Diabła zaczęły zachodzić mgłą wprost proporcjonalnie do ilości ciemnych plam pojawiających się w jego polu widzenia. Wierzgnął znowu i ponownie nie przyniosło to oczekiwanego rezultatu. Chwycił nadgarstki giganta i zmobilizował wszystkie swoje siły. Ogromnym wysiłkiem woli skupił wzrok na oczach zakapiora i zmusił niedotlenione mięśnie do ostatniego wysiłku.

     Gwałtownie odepchnął się od ściany. Zabijaka nie spodziewał się tego, ale nie rozluźnił uścisku ani odrobinę. Cofnął się natomiast o krok, zdradzając chwilową utratę równowagi. Zmora znów błyskawicznie kopnął – tym razem w przód – i trafił zakapiora oboma stopami w mostek. Świat pociemniał mu ostatecznie. Usłyszał jeszcze świst powietrza uciekającego z płuc awanturnika, a potem runął w ciemność.

      Twarde zderzenie z podłogą jednoznacznie uświadomiło mu, że wcale nie stracił przytomności. Wolał jednak nie zastanawiać się nad tym faktem dłużej niż kilka sekund. Płuca paliły go żywym ogniem. Dźwignął się na kolana, podpierając się jedną ręką o ziemię. Dotknął obolałego gardła, zanosząc się przy tym okropnie bolesnym, duszącym kaszlem, od którego załzawiły mu oczy. Szybko je otarł. Próbował odetchnąć pełną piersią, ale nie był w stanie zmusić ściśniętego gardła do aż takiego wysiłku.

      Wstawaj. Nie masz czasu, rozkazał sobie, jak zawsze, gdy stawiał czoła zadaniu pozornie przewyższającemu jego możliwości. Wydawanie poleceń samemu sobie pomagało mu koncentrować się na bieżących działaniach; małym ułamku całości, która miała prowadzić go do finału. Zgodnie z myślą jakoby do wielkich celów prowadziły wąskie dróżki.

      Odepchnął się od ziemi i zachwiał, gdy zakręciło mu się w głowie. Poszukał wzrokiem swojego przeciwnika, a gdy go znalazł, natychmiast rzucił się w bok, unikając wymierzonego w jego żołądek ciosu. Wykorzystując swój pęd przetoczył się po podłodze, poderwał z powrotem na nogi i przywarł plecami do ściany. Skrzywił się, rozmasowując dłonią tył głowy i znów się rozkaszlał. Drab zamachnął się pięścią, celując w jego głowę. Ten stłumił ostatnie kaszlnięcie, uchylił się i przemknął pod nią, żeby znaleźć się za plecami przeciwnika. Nie próbował uderzyć giganta, bo z góry skazane to było na porażkę. Pozwolił więc, by awanturnik znowu spróbował go dosięgnąć i tym razem mu pomógł.

     Chwycił ogromną dłoń i prężąc mięśnie, pociągnął ją dalej w stronę krat. Przełożył między prętami też swoje, znacznie mniejsze ramię i założył drabowi dźwignię. Niesiona pędem ciosu głowa zabijaki zderzyła się z kratami, a jego twarz wykrzywił wściekły grymas bólu. Szarpnął wygiętą ręką i nieomal wyrwał ją Oszustowi. Bezimienny musiał zaprzeć się o ziemię.

      – Przypomnij mi... Jak mnie nazywałeś? – wychrypiał niewyraźnie Zmora prosto do ucha draba. Przekrzywił przy tym głowę w ten sposób, jakby przyglądał się z zainteresowaniem rzadkiemu zjawisku. Kilka lekko wilgotnych, przydługich kosmyków uciekło mu zza ucha. Mocniej przyciągnął rękę unieruchomionego człowieka do krat. Usłyszał satysfakcjonujące syknięcie przez zęby, które chociaż odrobinę wynagrodziło mu prawdziwe tortury, jakich nastręczało mu siłowanie się z zakapiorem.

      – Nawet bijesz jak książątko – warknął drab przez zęby i splunął zabarwioną na czerwono śliną – Sztuczki bez siły.

      Nie była to prawda. Po książętach spodziewano się równej, uczciwej i przede wszystkim eleganckiej walki. Bezimienny nie był księciem i nie walczył tak, by doprowadzać do omdlenia szerokie grono arystokratek. Żadna arystokratka nigdy na niego nie patrzyła inaczej niż z przerażeniem, więc nie musiał im imponować. Bił się dokładnie tak jak powinien – jak każda szuja zgarnięta z ciemnej uliczki – brudno i bez honoru. W końcu techniki uczyły go zaszczurzone zaułki, a nie prywatni nauczyciele w pozłacanej komnacie.

Bezimienny: Stracona WyspaWo Geschichten leben. Entdecke jetzt