Rozdział 1

128 19 6
                                    

Mężczyzna nadszedł z zachodu, od rozstaju dróg. Wzrok jego zatrzymał się na chwilę na tablicy przed wsią Jałwowice, potem skierował się w stronę budynku większego niż reszta. Zdobił go malunek odyńca na wielkiej, drewnianej tacy. Nieznajomy szybko domyślił się, że to okoliczna gospoda. Zwała się „Dziki Odyniec" i cieszyła się dobrą sławą.

Zmrok już dawno zapadł. Jedynym źródłem światła były pochodnie przy niej i kilku innych, mizernych chatach. Mężczyzna z błyskiem w oku spoglądał przez chwilę na tańczące płomienie. Powolnym krokiem zbliżał się w stronę karczemki. Nie konno, lecz piechotą, bezszelestnie jak duch.

Z wielką siłą otworzył drzwi, aż zatrzeszczały zawiasy. Rozmowy chłopów momentalnie ucichły, kilkadziesiąt par oczu zwróciło się w stronę przybysza. Tłusty karczmarz o mało nie wypuścił z rąk polerowanego właśnie kufla. Nigdy wcześniej nie widział na oczy kogoś takiego.

Mężczyzna był wysoki, mierzył o wiele więcej niż przeciętny mężczyzna. Włosy miał płomiennorude jak ludzie z północy, oczy w odcieniu ciemnego pomarańczu albo to ogień z paleniska nadawał im taki kolor. Ani ubrań takich nikt z obecnych również nie widział - zieleni tak intensywnej jak wiosenna trawa. Ani długiej koszuli z materiału grubego i zwiewnego jednocześnie, tkanego w niesamowite, wielobarwne wzory. Ani takiego skórzanego pasa, którym się oplótł, nawet nie po to, aby przyczepić do niego sakiewki. Ani butów podkutych jak u wojaka, wysokich pod łydkę. Tym bardziej szabli przy boku o szerokiej i długiej klindze, z ozdobnym jelcem i rękojeścią wysadzaną migoczącymi hipnotycznie kamieniami.

Nieznajomy omiótł wzrokiem wszystkich obecnych, aż napotkał właściciela przybytku stojącego za ladą. Podszedł do niego miękkim krokiem. Twarz miał surową, niezadowoloną wyraźnie, gdzieś kryła się w nim też głęboka odraza.

- Co masz za szynkwasem? - zapytał ostro, donośnym głosem.

Tłusty karczmarz drgnął. Czym prędzej odłożył trzymany kufel i wyprostował się przed ognistookim gościem.

- Co tylko jaśnie pan sobie zażyczy - wyjąkał.

Nieznajomy wykrzywił się, oparł łokciem o ladę.

- Daj żytnią. Najmocniejszą. Tylko nalej do pełna...

Karczmarz pokiwał energicznie głową i zaraz zanurkował pod ladą, uniknąwszy krępującego kontaktu wzrokowego. Podał przybyszowi, czego chciał. Wokół ciągle panowała gęsta cisza, ale gość zdawał się nią nie przejmować ni krztynę. Wykrzywił się nieco na widok kubka z trunkiem, ale wziął go w dłoń i na stojąco opróżnił do dna za jednym razem. Z hukiem odstawił z powrotem na ladę. Oczy wlepił w palenisko i nie poruszał się przez dłuższą chwilę.

W końcu bystre spojrzenie padło na jednego z wieśniaków. Jednego z niemłodych, siwiejącego już. Ślepia zabłysły mu złowrogo, niemal niezauważalnie oblizał z warg resztki miejscowej żytni.

Wśród milczących ludzi dało się usłyszeć cichy szum i trzaski jakby z ogniska. Do wybitnego ucha dotarłyby odgłosy trzepoczącego skrzydłami sokoła na zewnątrz.

Smród dymu po chwili czuł już każdy. To ubrania siwowłosego wieśniaka zaczęły się palić, wpierw malutkim płomykiem ognia, w mig jednak objęły go całego. Nieszczęśnik, jak i wszyscy pozostali, wydobył z siebie dziki ryk. Miotając się w cierpieniu, rzucił się na ziemię i tarzał na niej przez kilka chwil, aż w końcu wyprężył się i znieruchomiał.

Ludzie zaczęli uciekać.

- Czarownik! Czarownik! - wrzeszczano na przybysza.

Nieznajomy z kamienną twarzą patrzył, jak wszystko błyskawicznie trawi ogień. Ludzi, drewno, kamień, szkło i żelazo - nic się nie oparło jego niszczycielskiej mocy. Nie wszyscy zdążyli wybiec, a cała gospoda „Dziki Odyniec" jaśniała oślepiającym ogniem. Wargi nieznajomego uniosły się lekko na widok chłonącej wioskę pożogi.

Czekał niemal do świtu, aż wokół został tylko popiół i smród spalenizny.

O wielkim pożarze pierwsi dowiedzieli się podróżni dopiero po kilku tygodniach. Nikt inny nie mógł bowiem powiedzieć, co wydarzyło się owej feralnej nocy we wsi Jałwowice.

Swarożyc [wolno pisane]Kde žijí příběhy. Začni objevovat