Perypetia

380 52 43
                                    



- I jak zapewne się domyślasz, urok może zdjąć jedynie pocałunek prawdziwej miłości. Czarownica zarzuciła ciemną chustę na ramiona zmieniając się z pięknej kobiety z powrotem w zgrzybiałą staruszkę.

– O ile jakąś masz! – zaskrzeczała. Następnie zaśmiała się szyderczo i pstryknęła palcami. Zniknęła w chmurze dymu i maluteńkich błysków.

Efekciara. Świetnie. Tylko... Co on miał teraz zrobić?!

Prince rozejrzał się po bagnach. Ta nowa forma znacznie ograniczała mu pole widzenia. I to nie tylko widzenia. Po co mu było tu przychodzić? Wiedział, że wieśniacy liczyli na jego pomoc. Wiedział, że prawdopodobnie spotka silną i niebezpieczną czarownicę. W takim razie dlaczego nie pomyślał o jakimś zaklęciu ochronnym? Czy czymkolwiek w tym stylu? Co prawda zazwyczaj mógł liczyć na czas, który dawał mu antagonista swoją żarliwą przemową. W jej trakcie był w stanie przygotować się do walki, jeśli nie fizycznie, to chociaż psychicznie. Ale tutaj walki nie było! Skąd miał wiedzieć, że zostanie trafiony zaklęciem w plecy, całkowicie niesportowo, bo czarownica jest przeczulona na punkcie swoich rabatek? To nawet na rabatkę nie wyglądało!

No ale zrobił, co zrobił, czasu tak łatwo cofnąć się nie da, więc teraz jest tu. W tej postaci. W postaci nieszczęsnego płaza – żaby.

Prince powstrzymał nieodpartą chęć rechotania. To będzie męka. Musiał będąc teraz w tej żałosnej postaci wrócić do domu i znaleźć... No właśnie. Kto pocałuje żabę?! Małą, obślizgłą, zielono-brązową, wyłupiastooką żabę? Cóż, ktoś musi. A Prince nawet wiedział kto.

Westchnął ciężko, a przynajmniej spróbował i zaczął podążać w stronę domu. Teraz nie mógł się nawet teleportować! Utracił wszystkie swoje szczególne zdolności i te mniej szczególne zresztą też, oprócz myślenia. Chociaż tyle mu zostało.

Wskoczył do zimnej wody rzeki, dochodząc do wniosku, że tą drogą wróci znacznie szybciej niż lądem. Pomimo niezadowolenia, że był tą istotą, musiał przyznać, że pływanie było teraz o wiele łatwiejsze i przyjemniejsze. Mając cały czas otwarte oczy rozglądał się po rzece. Dzięki przejrzystej wodzie widział przy dnie mniejsze od siebie błyszczące rybki, kolorowe kamyczki, a gdzieniegdzie rosnące wodne rośliny. Urokliwie. Zauważył również kilka podobnych do siebie żab i tknęła go myśl, czy to nie są aby inni nieszczęśnicy, którzy zdeptali rabatki czarownicy. Stwierdzając, że to nieistotne skupił się na pływaniu. W sumie nie miał pojęcia, czy coś mu teraz zagraża, czy nie. A jeśli tak, to co? Jak przez mgłę pamiętał Logica oglądającego film dokumentalny o płazach. W tamtym momencie nie był tym zainteresowany, więc zajął się czymś innym. Teraz żałował.

Szczęśliwie, podróż przez rzekę minęła mu całkowicie spokojnie. Minął wioskę i wodą dotarł do lasu w którym znajdowało się magiczne przejście do ogrodu. Wystarczyło znaleźć odpowiednie drzewo, pewną sosnę i... hop! Już był w domu. A tam, na trawie, znajdował się jego wybawca. Chociaż jeszcze o tym nie wiedział.

Anxiety leżał na plecach ze słuchawkami na uszach i prawdopodobnie spał. Prince doskoczył do niego trzema susami. Spojrzał na jego twarz. Była spokojna, odprężona i oczywiście pomalowana w charakterystyczny sposób. Ale to nic. W sumie to Roman nie był pewien, czy pocałunek zadziała. Znaczy, wiedział, że Anxiety to jego prawdziwa miłość! Czuł to od zawsze, a książęta takie rzeczy zwyczajnie wiedzą. Tylko że... Anxiety mógł tego nie wiedzieć. Jasne, że starał się, aby ten fakt stał się dla niego oczywisty, ale nie można robić wszystkiego samemu i oczekiwać niesamowitych efektów! I tu wcale nie chodzi o to, że chłopak mógłby odrzucić bezpośrednio wyrażoną deklarację miłości, co mogłoby złamać Romanowi serce, pomimo, że wiedział, że są sobie przeznaczeni. Co to, to nie! Taka myśl mu nawet do głowy nie przyszła! W końcu jest najlepszą, najbardziej kreatywną i najprzystojniejszą częścią Thomasa, prawda?

Perypetia (Sanders Sides fanfiction - one shot)Where stories live. Discover now