2. Misano Circuit

187 12 4
                                    

Choć tor znajdował się niecałą godzinę drogi od mojego domu, już na kilka tygodni przed wyścigiem robiłam listę wymówek, które pozwolą mi spędzić weekend w domowym zaciszu. Byłam nawet skłonna poprosić lekarza o skierowanie do szpitala dla Alexa z nadzieją na chociaż dobową obserwację, ale to już byłaby lekka przesada. Pozostałam więc przy standardowych formułkach w stylu: nie mogę zostawić taty z dzieckiem na tak długo, to dla mnie wciąż zbyt bolesne wspomnienia i tym podobne, choć sama dobrze wiedziałam, że największy problem ma imię, nazwisko i piękne czekoladowe oczy.

Nie sądziłam jednak, że moi sojusznicy, jakimi mieli być tata i Balbi, obrócą się przeciwko mnie i dosłownie wypchną mnie z domu. Mały, jeszcze nie półroczny Alexander uniósł nieśmiało rączkę, jakby nie był pewny czy powinien się pożegnać. W końcu pożegnania to nic miłego.

Powroty też nie zawsze są przyjemne. W drodze na tor milczę i nie dlatego, że jestem wściekła, ale ze strachu. Boję się, że spotkam któregoś z Marquezów i nie uda mi się już dłużej ukrywać prawdy. Że mój domek z kart padnie przy pierwszym podmuchu, jakim będzie spotkanie, rozmowa lub choćby skrzyżowanie spojrzeń. Że świat iluzji, którego sieć tkałam niczym wprawna pajęczyca, okaże się zbyt kruchy, by dłużej mogła w nim żyć.

- Nie musisz się z nim widzieć - przekonuje Valentino. Jak zwykle wie, co mi krąży po głowie.

- Myślisz, że będzie cię o mnie pytał? W końcu to moja domowa runda, mimo wszystko powinnam na niej być.

- Wciąż pyta, za każdym razem, kiedy zahaczam o Misano. Wątpię, by kiedykolwiek uwierzył, że się z tobą nie widuję. Wiesz jakie to straszne nie móc pochwalić się zdjęciem z chrześniakiem?

- Wiesz jakie to straszne zerwać z dnia nadzień kontakt z kimś, kogo zaczynało się kochać?

Cisza. No tak, jak zwykle biorę jego żarty na poważnie i rzucam jakimiś melodramatycznymi tekstami.

- Przepraszam. Po prostu chyba nie jestem jeszcze gotowa na rozmowę z nim.

Jak zwykle plotę najczarniejsze scenariusze. Właściwie czasem miło być pesymistą: człowiek nigdy nie jest rozczarowany najgorszym, bo zawsze się go spodziewa, a korzystny obrót spraw jest miły i nieoczekiwany. Jednak tym razem nawet nie wiem, co byłoby dobre, a co złe. Priorytety moje i Marc'a są zbyt odmienne, by myśleć o jakimkolwiek kompromisie, ale czy nie byłabym szczęśliwsza, wiedząc, że jest ktoś jeszcze, kto zadba o przyszłość mojego syna? Choć nie powinnam wplątywać go w to tylko dla swojej wygody. A może tylko tak sobie wmawiam, żeby uniknąć konfrontacji z własną nieodpowiedzialnością? W końcu to też jego dziecko.

- Hej, mózg ci dymi - Rossi trąca mnie w ramię, a ja bujam się na boki, bezwładna jak szmaciana lalka.

- Nie wiem już co powinnam zrobić - przyznaję pełnym żałości głosem. - Wszystko jest dobre i złe równocześnie, nie wiem, czy lepiej byłoby zostawić wszystko tak, jak jest czy zawalczyć o coś lepszego... ale jeśli się nie uda, będzie tylko gorzej.

- Mam być szczery czy miły?

- Nie wiedziałam, że druga opcja istnieje - zdobywam się na odrobinę złośliwości, choć raczej z przyzwyczajenia, niż dla żartu.

- Możesz tylko zgadywać jak to wszystko się skończy i jaki to będzie miało wpływ na waszą trójkę, ale któregoś dnia Alex będzie chciał poznać ojca - mówi, ignorując moją sarkastyczną odpowiedź. - Jeśli mu tego zabronisz, zapomni o wszystkim, co dla niego zrobiłaś, pójdzie za wyidealizowanymi obrazami ojca, którego zawsze mu brakowało i skończysz jako ta najgorsza. Więc pomyśl, czy nie wolałabyś już mieć tego za sobą i wypić naważone piwo, póki jest go mało.

- Zabrzmiało... dojrzale - przyznaję z uznaniem. Czyżby już bardzo bliskie czterdzieści na karku zaczynało coś znaczyć?

- Jakby nie patrzeć... jestem już stary - uśmiecha się, nie odrywając oczu od ulicy. Z uśmiechem wygląda młodziej, niemal dziecinnie, może dlatego, że brak w tym geście zmartwień i trudów, które doświadczają większość osób w jego wieku. A ja, dwa razy młodsza już zapomniałam jak to jest być beztroską.


Tor rozbrzmiewa znajomym szumem i miarowym buczeniem, niczym ogromny, żółty ul. Trybuny rzeczywiście są żółte, z pojedynczymi czerwonymi i niebieskimi plamami. Choć doskwiera mi upał, narzucam na ramiona bluzę i zakrywam twarz kapturem, podążając za Valentino do garażu Yamahy.

Zajmuję swoje niezmienne miejsce w rogu, gdzie nie dostrzegą mnie ani ciekawskie spojrzenia, ani telewizyjne kamery. Kilka osób przygląda mi się z ciekawością i nieśmiałymi uśmiechami. Moje odejście było gwałtowne i niespodziewane, więc nie dziwi mnie ich zaskoczenie równie nagłym powrotem. Nie czuję jednak negatywnych emocji z ich strony, jest w nich niepewność, ale też rodzaj znajomego ciepła, jakby zakopane głęboko wspomnienia zaczęły odżywać. Znałam tych ludzi, spędziłam z nimi dni i godziny, rozmawiałam, cieszyłam się zwycięstwem i smuciłam porażką... ale teraz nie byli pewni czy jestem tą samą dziewczyną. Ja sama nawet tego nie wiedziałam.

Moje serce i umysł rozpala dawna pasja i dopiero teraz rozumiem jak bardzo mi jej brakowało. Telewizor i kanapa, nawet najwygodniejsza, nie oddadzą tego uczucia, które towarzyszy mi na torze. Dźwięk silników, zapach spalonej gumy, oleju i paliwa, głosy tysięcy kibiców, smak zwycięskiego szampana... to wszystko przepadło.

- Musze zapalić - mówię, choć nie wiem do kogo. Kiedyś kilka osób zbeształoby mnie za ohydny nałóg, kilka przewróciłoby zniesmaczonym, ale i zatroskanym spojrzeniem, ale teraz tylko stojący najbliżej mnie, siwiejący mężczyzna uśmiecha się nieco nieśmiało.

Rzucenie palenia w trakcie ciąży nie było trudne, bo nigdy nie byłam nałogowcem. Z dnia nadzień schowałam papierosy do szuflady i nie wyciągałam ich przez ponad rok. Nie chciałam narażać Alexa na zapach dymu, choćby z mojego ubrania, więc pozwalałam sobie na jednego lub dwa papierosy w miesiącu, wieczorem, gdy mały już spał, a ja miałam wyjątkowo ciężki dzień. Zdrowie nas obojga na tym korzystało.

Na zewnątrz jest gorąco i duszno, a wystawione na nieustanne działanie słońca ściany przyczep są tak rozgrzane, że mogłabym od nich odpalić papierosa. I może nawet kiedyś bym tego spróbowała, choćbym miała czekać godzinę na pierwszy żar, ale dawno straciłam ochotę na nawet tak drobne głupoty. A jeszcze rok temu potrafiłabym obrzucić dach przyczepy sianem, żeby zobaczyć czy się zapali...

I kiedy już powoli zbieram się do powrotu, papieros zaczyna ogrzewać moje palce przez nadpalający się ustnik, ktoś mnie zatrzymuje. Znajomy głos rozlega się za moimi plecami, a pobrzmiewająca w nim niepewność i ciekawość, nie wiedzieć czemu, chwytają mnie za serce.

- Sol?

Jedno słowo, tylko moje imię, ale świadomość, że ktoś pamięta i nie mija mnie obojętnie wystarcza, bym jeszcze bardziej pożałowała swojej głupoty. Gdyby nie ona wciąż mogłabym tu być, cieszyć się każdym wyścigowym weekendem nim nadszedłby drugi rok mojego studenckiego życia.

Chyba czas  zmierzyć się z dawnymi wspomnieniami. Biorę głęboki wdech, przywołuję na twarz uśmiech, w którym wreszcie jest choć trochę szczerości i odwracam się w stronę dawnego przyjaciela.

- Hej. Kopę lat.

Story on Wheels IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz