-Melody?!- głośne pytanie mojej ciotki odwraca mnie błyskawicznie w jej stronę. Anya upuszcza trzymany w ręku pistolet i zrzuca z ramienia torbę. Tak jakby sama zaraz miała się przewrócić tracąc przytomność. Wszystko z głuchym hukiem uderza o kamienne podłoże. Blondynka nie robi jednak ani kroku w przód ani w tył. Zamiera. Wygląda na kilkanaście lat starszą. Kilka dni bardziej zmęczoną. Kilka tonów bledszą. Nie potrafię powiedzieć czy cieszy się na widok ciemnowłosej czy też.. jest śmiertelnie przerażona spotkaniem z nią. Wpatruje się w twarz Anyi. Szukam podpowiedzi dla mnie. Jak powinnam się zachować? Ale nie wiem. To nie jest zwykły koczownik. To może była mieszkanka Mansury. Zna się z moją ciotką. Do czego to doszło, że widząc innego człowieka poza miastem zamieramy. Czekamy. Boimy się. Kradzieży, gwałtu, śmierci. Nagle ciotka rusza w stronę obcej postaci. Lustruje ubiór kobiety i szukam broni. Upewniam się, że Anya jest bezpieczna. To ja to robię, gdyż ta nie wygląda na specjalnie ostrożną. Co dziwne... ''Melody'' nie wygląda jak człowiek, który przeżywa apokalipsę. Ma na sobie zwiewną sukienkę w różnobarwne kwiaty i małe białe trzewiki. Tak, jakby ten ubiór dostała niedawno.... w prezencie... Jej ręce są złożone za plecami. Twarz ma grobowy wyraz. Robi wolny krok w przód. Jest czyściutka. Ani śladu potu, krwi, piachu... nic. Biała, czysta skóra. Niewinna... 



-Mel...- ciotka rozkłada ręce tak jakby miała zaraz przytulić kobietę. Idzie jak w hipnozie. Emanuje ulgą. Ulgą bo? Skąd one się znają? Nikt nie zadaje pytań. Zainteresowanie sytuacją.. dziwną sytuacją... trwa...




-Patrzcie...- mówi cicho Holden i bardzo dyskretnie wskazuje na rząd sylwetek za Melody. Ludzie... jednak są. Wyłaniają się z cieni, zza murów, zza domów. Może się schowali? Może ta Melody rozpoznała Anye i teraz... teraz znów jesteśmy bezpieczni? Oddycham z ulgą, gdy naliczam około 20 osób. Mimo, że to i tak bardzo niewiele.. lepiej być w takiej grupie niż w żadnej. Uśmiecham się do blondyna, który odwzajemnia mój gest. Teraz sytuacja się zmienia... nie spotykamy potencjalnego koczownika.. tylko wydaje się, że jesteśmy w bezpiecznym mieście.



-Myślałam, że..- ciotka staje w odległości metra od ciemnowłosej. Ma wyciągnięte ręce. Uśmiech na twarzy. Jest szczęśliwa. Pewna siebie. Zbyt pewna... Obtacza kobietę dłońmi i w tej chwili... błyskawicznie... jej ramie zostaje rozszarpane przez ogromny nóż. Twarz kobiety zdaje się mieć ten sam ciągły wyraz twarzy. Obojętność. Ciotka uchyla się od drugiego ciosu i z przerażeniem upada na ziemie trzymając się za ranę, która zaczyna obficie krwawić. Niczym cyborg Melody wyciera czerwoną ciecz z ostrza w swoją piękną, zwiewną suknie i rusza martwym krokiem by dokończyć dzieła.



-Anya!- mówię i chce doskoczyć rannej, gdy koło mojego ucha ze świstem przelatuje strzała. Podnoszę wzrok i ze strachem stwierdzam, że jesteśmy atakowani przez własnych ludzi! Kim są?! Znów patrzę na ciotkę, która jest w takim szoku, że nawet nie próbuje walczyć. Odsuwa się tylko od wolno zbliżającej się Melody. Jak ranne zwierzę, którym no cóż... stała się. Moje plecy zaczynają znowu boleśnie piec. Teraz nie pora....



-CIOCIU!- krzyczę, ale wydaje się być za późno. Przenoszę wzrok na odległy cień, który wyraźnie celuje do nas z łuku. Wyjmuje swój pistolet i błyskawicznie dokonuje wyboru. Moja ciotka, albo ktoś inny. Strzelam. Jak sądzicie... do kogo? Na całą okolice rozlega się podwójny strzał. O mały włos się nie wywracam, kiedy ku kolosalnemu zdumieniu wszystkich Melody nie zatacza się krwawiąc. Nie upada martwa. Ciało kobiety rozsypuje się jak zbite szło i tworzy kupkę popiołu. To samo dzieje się z łucznikiem. Podwójny strzał. Patrzę z wdzięcznością na Coltona, który mierzy pistoletem w kolejnego wroga. Zbliżają się najpierw bardzo powoli, a potem coraz zwinniej i szybciej. Rozpędzają się jak maszyny. Giną jak nic co wcześniej widziałam. Czym są?! To nie są muty... To coś zupełnie innego. Coś nowego. Kucam i syczę z bólu, bo każdy gwałtowny ruch rani moje plecy. Unik ten jednak pozwala mi żyć dalej. Bardzo szybka kobieta doskakuje mnie i prawie nie przebija nożem. Nie mogę wycelować, gdyż ta jest tak szybka. CZYM ONI SĄ? Strzelam. W ostatniej chwili, bo widzę przed twarzą ostrze, które zamienia się w popiół i groźny wyraz twarzy mojej napastniczki. Każdy kolejny, celny strzał powoduje iż ustrzelony cel rozsypuje się w popiół. Umierają łatwo, gorzej do ich śmierci doprowadzić... W końcu bez większych obrażeń zostajemy sami. Na pustym cichym placu, który pewnie za chwile będzie siedliskiem mutów. Oddycham ciężko. Cichy poranny wiatr zaczyna nieść proch istot, które chwile temu starały się nas zabić. To nie byli ludzie, ani muty. Lecz jeżeli ani to ani to... Czym były atakujące nas kreatury?! Nie potrafię sobie odpowiedzieć na to pytanie. Sapiąc, nie ze zmęczenia lecz ze zwykłego strachu, przenoszę wzrok na ciotkę, która siedzi na ziemi trzymając się za ranne ramię. Wygląda jakby przeżyła szok. Patrzy tępo w jakiś punkt przed sobą i nie odzywa się ani słowem. Nikt z nas nic nie mówi. Jedni robią to co ja.. Inni rozchodzą się by przyjrzeć się kupkom popiołu.... Anya.. zamarła. Podchodzę do ciotki i powolnie opadam obok niej patrząc w jej białą jak mleko twarz. W jej przepełnione strachem oczy. Ona również nie wie co właśnie spotkaliśmy. Dlatego jest tak przerażona... Zaskoczyło ją coś, czego wcześniej nie widziała. Wie wszystko o historii apokalipsy, o mojej rodzinie, o mutach, o świecie... Nie wie co właśnie o mały włos jej nie zabiło... To ją wybiło teraz... 



-Co to było?- pyta w końcu roztrzęsiona Caty wkładając sobie pistolet do buta. Błyskawicznie doskakuje jej Will, który ma przecięty łuk brwiowy.



-To nie muty...- kwintuje Len i spotyka się ze mną spojrzeniem. Obydwie szukamy w swoich oczach odpowiedzi. Żadna z nas jej nie znajduje. Świat się naprawdę zmienił... Albo może właśnie zaczął się zmieniać...



-Anya wszystko dobrze?- spokojny męski głos Gregora mnie rozbudza i uspokaja. Staram się nawiązać kontakt wzrokowy z ciotką, ale ta... widocznie nie ma takiej potrzeby. Patrzy daleko przed siebie. Ignoruje nas. Tak jakby prowadziła zbyt potężne analizy, bo jej uwaga się rozdwoiła. 



-Anya twoje ramie... musimy je opatrzyć...- dopowiada rozsądnie William.



-Ciociu..?- pytam jak naiwne dziecko. Czekam. Delikatnie.. jej oczy drgają. Przenoszą się i patrzą prosto w moje.. Widzę jak z wolna jej usta rozchylają się jeszcze bardziej i bardziej. Blondynka zaczyna się trząść. Zaczyna cicho sapać. Zaczyna mnie przerażać...



-Ja ją znałam... - milknie. Nikt nie waży się jednak jej przerwać. Marszczę czoło i zastanawiam się coraz bardziej... Ciotka ją znała.. Dlaczego mieszkańcy tej wioski się chowali? Dlaczego nas zaatakowali? Czy moja ciotka na pewno ją znała, czy już traci zmysły? Czy to faktycznie byli ludzie, czy to ja już mylę rzeczywistość z wyobraźnią?- Znałam ją....- Jak na zawołanie wszystkie włosy Anyi stają dęba.-... Melody Cosby...



-Przykro mi...



-Nie, nie....- wyczekuje tego co ciotka chce mi powiedzieć. Sama chce jej jakoś wytłumaczyć, bądź przeanalizować z nią możliwości... Czym byli oni? To nie mógł być nikt kogo znała moja ciotka, a może? Ale jeżeli tak... to jak? Dlaczego tak umarli? To widocznie nie jest tym o czym myślę... To na pewno nie to co myślę...- I przyrzekam na Boga... Nigdy przenigdy nie pomyliłabym nikogo z moja najlepszą przyjaciółką...- Kobieta dogłębnie wpatruje się w moje zielone tęczówki...- Melody Cosby nie żyje od ponad 7 lat... Sama ją grzebałam...  




Miłych wakacji życzę <3 A skoro i ten piękny czas nadszedł :V postaram się bardziej skupiać na moich wypocinach :D choć wiadomo, że wakacje to raczej nie przed komputerem :D 
DO NASTĘPNEGO ;*


  

SERUMWaar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu