04

677 72 22
                                    


Las Vegas, Nevada, 25.01.2016 r.

          Szczęśliwe chwile nigdy nie trwały dla nich długo. Niecałą godzinę jazdy później po bokach drogi stopniowo zaczęło się pojawiać coraz więcej szyldów reklamowych, a jakiś czas później też zabudowań. Nawet się nie obejrzeli, gdy znaleźli się w samym centrum miasta, gdzie niemal na każdym rogu stało kasyno lub hotel. Avril wyciągnęła dłoń, by ściszyć płynącą z głośników piosenkę, o ironio, „Car Radio” od Twenty One Pilots. Marge, czy tam Małgorzata, odwróciła się do nich, żeby lepiej ją słyszeli.
          – Tak właściwie, gdzie mamy was wysadzić? – zapytała po chwili, uśmiechając się smutno. Chociaż poznali się niedawno, naprawdę nie miała ochoty się jeszcze rozstawiać.
          Olivier wzruszył ramionami.
          – Może być nawet tutaj. Znajdziemy przystanek i pojedziemy autobusem – powiedział, od razu się rozglądając za możliwym miejscem postoju.
          – W porządku... A nie wolicie sprawdzić wcześniej na telefonie czy coś? Nam się nie spieszy i tak przyjechałyśmy dużo wcześniej, niż to było zaplanowane i mogłybyśmy was podwieźć. Albo na przystanek, albo od razu na miejsce.
          – Nie! Znaczy... Nie trzeba, nie będziemy was bardziej wykorzystywać. I tak bardzo nam pomogłyście – odezwał się od razu blondyn, próbując jakoś się z tego wyplątać. Niby im ufał, ale i tak wolał nie zdradzać, gdzie się wybierają. Przywykł, że tak naprawdę wierzyć może tylko innym Błędom i ewentualnie starym, sprawdzonym znajomym. W końcu dziewczyny mogły pracować dla Archanioła lub być przez niego podsłuchiwane. Nawet jego wieczny optymizm i pogoda ducha nie pozwalały mu odsunąć tej myśli.
          – Okej. – Tym razem to Avril się odezwała i westchnęła. – Nie będziemy nalegać – dodała z uśmiechem.
          – Dzięki, naprawdę. Jesteście świetne. Gdyby nie wy, to jeszcze długo nie bylibyśmy w Vegas. – Do rozmowy dołączyła się Cherlin. – Nawet nie wiecie jakie to ważne.
          – I pewnie nigdy się nie dowiecie... – mruknął tylko Markus, na co Olivier wywrócił oczami.
          – Aww! – pisnęły obie w odpowiedzi.
          – Patrzcie! Przystanek! – krzyknęła po chwili różowowłosa dziewczyna, wskazując gdzieś przed siebie.
          – Stanąć? – upewniła się Avril, zerkając do tyłu, ale zaraz wróciła wzrokiem na drogę, żeby nie spowodować wypadku.
           – Tak – potwierdził blondyn, gdy włączała już kierunkowskaz.
          Zatrzymała się na zajezdni, upewniając się wcześniej, że w ciągu najbliższych chwil nie nadjedzie nagle żaden autobus. Trójka Błędów wysiadła, żegnając się krótko i z niechęcią założyła z powrotem plecaki na plecy. Noszenie ze sobą całego dobytku było naprawdę męczące, Olivier nie potrafił pojąć, jak to udaje się ślimakom przez całe życie. Odzwyczaił się od tak długich podróży, w końcu ostatnie pięć lat spędził w Nowym Jorku, żyjąc wygodnie i dostatecznie w jego opinii. Choć czasami w sercu tęsknił za podniesionym poziomem adrenaliny we krwi, ciągłym niepokojem i biegiem. Człowiek przecież przyzwyczaja się nawet do takich warunków i potem trudno tak nagle z nich wyjść. A on je w pewnym sensie pokochał. Gdyby nie śmierć, nie miałby szans na podróżowanie po świecie, poznanie tylu wspaniałych ludzi, kultur, języków czy doświadczenie magii pośród zwykłej, szarej codzienności. Za to nie musiałby drżeć na myśl o Archaniele i zniknięciu z tego świata. Nie trafieniu w zaświaty, tam naprawdę nie jest źle, a odejściu kompletnie. Tak jak go nie było, tak nie będzie. I chyba tylko przez ten strach dalej uciekał.
          – Więc znowu sami, huh? – odezwał się jako pierwszy, gdy razem z resztą machał do odjeżdżającej pary.
          – Tylko my, plecaki i Aniołki na karku. Żyć nie umierać – rzucił Markus w odpowiedzi, uśmiechając się przy tym głupawo. Odwrócił się do przystanku. – Patrz, Deadpool jest od lutego w kinach! Myślisz, że dożyjemy?

          – Ha, ha, ha, bardzo zabawne, Czarny. – Blondyn wywrócił oczami.
          – Jak dla mnie, jeśli akurat nie będziemy uciekać przed śmiercią, to możemy się wybrać. Może w końcu usłyszę od ciebie śmiech inny niż sarkastyczny. Osoby jak my chodzą do kina? W sensie... Telewizji mieć nie możemy i w ogóle całej innej przydatnej technologii. To jak? – zapytała Cherlin chwilę potem.
          – Tak, chodzimy, o ile fundusze pozwolą. Wiesz, jedzenie ma jednak pierwszeństwo nad nowymi Avengersami – wytłumaczył Olivier, przy drugim zdaniu parskając cicho.
          – Ty akurat nie powinieneś narzekać na pieniądze, jakoś nigdy ci ich nie brakowało i mieszkasz w West Village. Telewizor zresztą też miałeś – fuknął z lekkim wyrzutem wyższy z nich i podszedł do rozpiski autobusów. – To gdzie właściwie jedziemy?
          – Gdybyś był w moim wieku, to też byś sobie na tyle pozwalał. Nawet jeśli by mnie złapali... Cóż, swoje przeżyłem. – Wzruszył ramionami. – Henderson.
          – Olivier! Nie mów tak o tym. Szczególnie że wiesz, jak kończą tacy jak my. Może ciągle nie przyzwyczaiłam się do tego, jak bardzo jesteście ode mnie starsi i pewnie z powodzeniem moglibyście robić za ojca albo i dziadka... Ale to nie zmienia faktu, że życie jest cenne. Cenniejsze niż myślisz. Gdy ginie się w wypadku, nie ma czasu, by o tym myśleć. Inna sprawa, gdy umiera się latami, powoli słabnąc coraz bardziej i tylko myśląc o tym, jak bardzo chciałoby się wstać. Nie znasz tego uczucia, więc nie lekceważ tego, co masz teraz. Jasne? – Ruda zakończyła swój monolog, marszcząc przy tym dosadnie brwi.
          Westchnął głębiej, uświadamiając sobie, jak mało jeszcze o niej wie. Zawsze wydawała się dość radosna, nawet czasami tym irytowała. Wszystkie załamania i nagłe zmiany zachowania przypisywał zagubieniu, towarzyszącemu tej nagłej zmianie. W końcu nie na co dzień powstaje się z martwych, by uciekać przed dziwną organizacją i opanowywać nowe umiejętności. Do tego jeszcze te ostatnie trzęsienia i burze, ewidentnie ściśle związane z obecnością Błędów. Łatwo się pogubić. Albo nawet oszaleć. A Cherlin jakoś się trzymała, dotrzymywała im tempa, czym zdarzała się denerwować Markusa bardziej, niż by to wcześniej przewidywał. Śmierć poprzez długą i wyniszczającą chorobę wiele by tłumaczyła... Albo nic. Sam do końca już nie wiedział. Chyba gdy się ciągle myśli o swoim końcu, trochę łatwiej jest się z nim pogodzić, niż gdy nagle traci się wszystko. W jednej chwili. Ułamku sekundy.
          – Wybacz. – Uśmiechnął się pocieszająco i rozwalił jej fryzurę ruchem dłoni. – I jak z tym autobusem, Czarny?
          – Olivier! – Zmarszczyła piegowaty nos, starając się przywrócić włosy do ich dawnego stanu.
          – Jest jakiś za pół godziny... Jedzie do Henderson, ale pewnie nazwy przystanku w pobliżu tego znajomego nie znasz, co? – Odwrócił się przez ramię.
          – Niezbyt.
          – Dobra, najwyżej się przejdziemy i popytamy ludzi. Adres znasz, prawda? – spytał, unosząc brwi w zwątpieniu.
          – Oczywiście, że znam! Nie jestem debilem!
          – Czasem mam co do tego wątpliwości. – Uśmiechnął się tylko złośliwie do blondyna, po czym poszedł w ślady dziewczyny i usiadł na przystankowej ławce, kładąc plecak na chodniku tuż obok swoich nóg.

ERROR [reaktywacja w 2024]Where stories live. Discover now