Rozdział 1 "I can't take it anymore Every day feels like a war "

3.4K 165 128
                                    

[Edit. 29 V 2017]

" Muzyka jest jak chińska łamigłówka, którą każdy rozwiązuję po swojemu i zawsze dobrze, bo jest bez rozwiązania" 

- Pamiętaj, Dziwolągu, że w domu będziemy dwudziestego lipca i lepiej, żeby dom był w takim samym stanie w jakim go zostawiamy. - powiedział wuj Vernon i na chwilę przerwał, jakby nad czymś intensywnie myślał, jednak cisza nie trwała zbyt długo. Ale byłbym zdziwiony, gdyby z jego intelektem, cisza trwała dłużej. -  Co do jedzenia...możesz zjeść nawet całą zawartość lodówki, ale jak wrócimy ma być pełna. Lista Rzeczy oraz Pomieszczeń Zakazanych wisi na lodówce i radzę ci się z nią zapoznać. Chyba nie muszę cię informować jakie konsekwencje cię spotkają, gdy coś zepsujesz bądź uszkodzisz. - bardziej stwierdził niż zapytał, więc nie odważyłem się unieść na niego wzroku. Poza tym właśnie taka postawa jest najlepsza. Zgarbione ramiona, opuszczona głowa i milczenie, chyba że zada pytanie. Wtedy mogę zabrać głos.- Świetnie, Dziwolągu. Mam dla ciebie zadanie, które nie wymaga myślenia, więc nie powinieneś mieć z nim problemu. - i kto to mówi. - Otóż musisz... posprzątać piwnicę ze szczególną staranność poświęć na twój ulubiony kąt. - powiedział, a jego głos ociekał sarkazmem i kpiną, których nawet nie starał się ukryć.

- Oczywiście, wuju. - powiedziałem cichym głosem, w którym słychać było lekki strach. Na samą myśl o tamtym miejscu bladłem, a moje serce przyśpieszało tempo z jakim biję. W tym kącie Vernon wymierza najostrzejsze kary, jakie mogę dostać za niesubordynację względem jego bądź Petunii. Nienawidzę tego miejsca, ponieważ wiąże się z nim tylko ból i nic więcej.
Starałem się wyglądać na jak najbardziej posłusznego i przerażonego, co - dzięki długiej praktyce - wychodzi mi doskonale. Nie chciałem, żeby przez czas ich nieobecności towarzyszył mi ból oraz cierpienie spowodowane gojeniem się tych cholernych ran. Musiałem bardzo się powstrzymywać od pyskowania, ale nie chcę naginać zasad, które obowiązują mnie w tym domu.
Chciałem wreszcie pobyć przez jakiś czas sam.
Znaczy się... będę na tyle sam, na ile można być samotnym, będąc pod stałą obserwacją Zakonu. Przecież dyrektor nie może stracić Wybrańca, a świat magii, czarodzieja, który ma uratować ich żałosne, tchórzliwe tyłki przed wężogębym psycholem.
No, jest jeszcze on, ale nie będę o nim mówił.
Oderwałem się od nieprzyjemnych myśli i odprowadziłem ich do samochodu, przy okazji niosąc walizki, których nie zdążyłem jeszcze zapakować do bagażnika samochodu. Okazywanie im szacunku oraz bycie kulturalnym w stosunku do nich to jedna z reguł, których muszę kategorycznie przestrzegać.
Stanąłem na werandzie, na której mam czekać dopóki nie wyjadą z osiedla. Dopiero po tym czasie mogłem sobie pozwolić na myśl, że jestem sam. Mogłem ignorować listę, która wisi na lodówce, ponieważ nie będą mieli możliwości skontrolowania tego co robię podczas ich nieobecności. Dla stuprocentowej pewności odczekałem kolejne piętnaście minut, podczas których siedziałem na schodkach werandy i obserwowałem sąsiadów, którzy oddawali się lenistwu, któremu mogli się poddać dzięki urlopowi, który przysługuje każdemu człowiekowi.
Dopiero po tym czasie skierowałem się do garażu, który jest po prawej stronie domu, jeśli stoi się przodem do niego. Jednak garaż nie pełni funkcji, które są przypisane do tego słowa.
Otóż owa przybudówka na prośbę Dudley'a stał się siłownią, w której niestety nie ma już miejsca na bardzo drogi, nowiutki prosto z salonu, samochód, Vernona. Oczywiście pogoda w Londynie nie jest przewidywalna i przykładowo jednego dnia słońce mocno świeci, a termometry wskazują temperaturę, która bardzo bliska jest do osiągnięcia czterdziestu stopni Celsjusza, a następnego dnia leje deszcz, a temperatura nie sięga więcej niż piętnaście stopni Celsjusza i właśnie dlatego w czasie wakacji myje ten samochód co dwa tygodnie. Temu spasłemu kretynowi pomysł z siłownią wpadł do głowy w czasie, którym byłem w Hogwarcie. Bodajże w kwietniu, a miesiąc później miał w pełni wyposażone miejsce do ćwiczeń. Oczywiście posiadanie siłowni musiało mieć jakiś ukryty cel, którym w jego przypadku była chęć zaimponowania swojej bandzie, która i bez tego niemal na kolanach wielbi Dudley'a i bez słowa sprzeciwu wykonuje każde jego polecenie. Siłownia miała na celu wzmocnienia jego pozycji w grupie oraz dawanie mojemu kuzynowi wymówki, której może używać bardzo często. Oczywiście powodem jego nagłej chęci uprawiania sportu może być uwielbienie dla boksu, którym interesuję się od kilku lat. Ta przerośnięta świnia i bez boksu, czy ćwiczeniu wraz z kumplami, gdy ci do niego przyjdą - co nie zdarza się zbyt często - był silny. Teraz dzięki treningom bokserskim, ćwiczeniu z kumplami w siłowni oraz męczenie innych dzieciaków jest jeszcze silniejszy i szybszy, a co za tym idzie, trudniej się przed nimi ucieka. Jednak nadal waga Dudley'a pozostawia wiele do życzenia, a ciotka najwyraźniej uparła się, żeby ten kretyn wyglądał jak człowiek, a nie jak zmutowana świnia.
Jeśli już jesteśmy przy Dudley'u i jego świcie, to muszę przyznać, że ich uwielbienie skierowane w stronę mojego kuzyna jest dużo gorsze od tych wszystkich wielbicieli Dumbledore'a, a to nie jest łatwe zadanie. Mają o nim mylne zdanie, jako o odważnym i pełnym charyzmy nastolatku, podczas gdy Dudley Dursley to maminsynek, którego życie zależy od jego matki, która uważa go za ósmy cud świata. Chociaż muszę jej przyznać, że ma rację co do tej całej diety, jaka jest teraz przestrzegana przez całą rodzinę, a co za tym idzie ja także dostaje całkiem dobre posiłki, dzięki którym mogę się najeść. Petunia wyręcza go w każdej czynności, przez którą dudziaczek mógłby się zmęczyć. Sprząta jego pokój (jedno z pomieszczeń, do którego mam kategoryczny zakaz zbliżania i tylko dlatego nie muszę go sprzątać. Ja natomiast wykonuje zdecydowaną większość prac fizycznych, oprócz gotowania i sadzenia roślin, na których ciotka ma fioła.
Zadania przydzielone przez Vernona mam wypisane na kartce. Właściwie różnią się nieznacznie, niektóre zadania są pracochłonne, więc przeznaczam na nie większość czasu. Jedną listę mam wykonać w maksymalnie dwa dni lub będę miał nieprzyjemne konsekwencje. (Naprawdę nie chce doświadczyć czegoś takiego ponownie) Dudley zazwyczaj znika na całe dnie, od śniadania do kolacji, na której musi być. Vernon wraca punktualnie o siedemnastej pięćdziesiąt,natomiast kolacja ma być o osiemnastej, więc Dudley jest o tej samej godzinie co jego ojciec.
Gdy nie ma tej dwójki w domu Petunia mi pomaga w zadaniach, które są bardzo trudne lub są po prostu tak zwanymi zjadaczami czasu, który jest dla mnie cenny. Często też opatruje rany, które zagrażają mojemu życiu lub uniemożliwiają wykonanie zadań. Jest wtedy miła i nawet pozwala mi zjeść bądź uzupełnić płyny. Jednak gdy któryś z nich wraca to ona staje się oschła i wredna. Starsza siostra mojej matki. Ostatnia krewna, do której gotów jestem się przyznać.
Ale wracając do Dudley'a do jego 'obowiązków' należy tylko nauka. Musi przecież wiedzieć cokolwiek, żeby móc odziedziczyć stanowisko po swoim ojcu. Jeśli chodzi o wszelkie prace domowe bądź pracę dodatkowe pisze je Petunia na komputerze, a on klika przycisk drukuj i to jest cały jego wkład w pracę. Czasami mam dziwne myśli, ponieważ myślę o tym, jak Pimpi-Bimpi poradzi sobie, gdy zabraknie któregoś z jego rodziców lub obojga. Co prawda odziedziczy ten dom i sporą fortunę, jednak jak da sobie sam radę, skoro nawet wody na herbatę wstawić nie umie, a co dopiero jakiekolwiek inne obowiązki związane z domem.
Wreszcie z cichym, pogardliwym prychnięciem przestałem myśleć o tym impotencie umysłowym i wtedy w mojej głowie pojawili się moi przyjaciele. Ron i Hermiona, która stanowi pozostałe ogniwa tak zwanej Złotej Trójcy.
Od osiemnastego czerwca i tej całej bitwy w Departamencie, a następnie mojej bitwy z Voldemortem, który wszedł w mój umysł, ponieważ byłem mocno osłabiony.
Po powrocie do Hogwartu, musiałem się udać na poważną rozmowę z dyrektorem prosto do jego gabinetu. W czasie rozmowy wyjawił mi treść przepowiedni, która się rozbiła. Gdy próbował mnie ponownie ustawić tak, żebym ślepo mu ufał i wykonywał jego polecenia bez zadawania pytań, w końcu nie wytrzymałem i wściekli się na niego i te wszystkie dziwne, kolorowe przedmioty, które porozstawiane były po całym jego gabinecie stały się moimi pociskami, którymi w niego rzucałem i na początku pozwalało mi się to uspokoić, jednak gdy próbował ponownie podjąć ten temat, moja magia wydostała się spod mojej kontroli i pozostałe przedmioty, które były poza zasięgiem moich rąk, uniosły się do góry, a po chwili pod wpływem siły jaką dała mi wściekłość, rozpadły w drobny mak, a na ziemi leżały kupki popiołu. Wtedy zorientowałem się, że byłem świadkiem czegoś, czego niewielu ludzi doświadczyło, a już szczególnie ja.
Znając dyrektora pięć lat, widząc go w różnych sytuacjach, nigdy, powtarzam nigdy nie widziałem go takiego wściekłego. Potrafił doskonale kontrolować swoje emocje. Zawsze był pogodny i wesoły, no może bardziej taki... sentymentalny, a z jego oczu nie znikały te cholerne ogniki. Jednak tym razem kompletnie stracił nad sobą kontrolę i jego magia także pojawiła się w gabinecie. Feniks zaskrzeczał, jakby chciał nas uspokoić, to jednak nie wyszło.
Dopiero następnego dnia, gdy leżałem na łóżko w moim pokoiku na Privet Drive i analizowałem to co udało mi się osiągnąć. Otóż sprawiłem, że Wielki Albus Dumbledore stracił panowanie nad sobą, czego skutkiem jest mój wcześniejszy powrót do domu wujostwa.
Pokręciłem głową i oderwałem się od nieprzyjemnych myśli, o dyrektorze szkoły. Całą swoją uwagę skupiłem na sztandze, której łączna waga wynosiła sześćdziesiąt kilogramów, jednak taki ciężar po kilku seriach zmęczył mnie, a moja koszulka była przepocona, więc zdjąłem ją z siebie wystawiając na widok publiczny moje blizny po starych karach, jakie wymyślał ten hipopotam ludzkiej skórze. Do tego doszły siniaki, które miałem i na plecach i na klatce piersiowej, po najnowszych karach, jednak nie mógł zrobić mi nic więcej, poza uderzeniem bądź kopnięciem, ponieważ tylko nagiąłem zasady, a nie złamałem. W tym wypadku Vernon jest bardzo konsekwentny. Żadna kara mnie nie ominie.
Po krótkim odpoczynku i wypiciu litra wody padłem na podłogę i zacząłem robić pompki, które po chwili przekształciły się w te z klaśnięciem. Równocześnie powróciłem do myśli o moich przyjaciołach, którzy obiecali informować mnie na bieżąco, o tym co u nich i co się dzieje w Magicznym Świecie, jednak najwyraźniej ponownie dyrektor i jego rozkazy okazały się ważniejsze. Odkąd się nimi pożegnałem minęło dwanaście dni, a skoro przez ten czas mieli mnie w dupie, to pewnie będzie tak do końca przerwy letniej.
Z nieprzyjemnych rozmyślań, o przyjaciołach, które swoją drogą trochę zepsuły mi humor, wyrwał mnie hałas z przodu domu. Wstałem z podłogi, a następnie poszedłem do domu, w którym przebrałem się w dresy i koszulkę. Na nogi narzuciłem trampki, a następnie wyszedłem z domu i skierowałem się do parku, w którym wyjąłem komórkę i słuchawki, a następnie włączyłem sobie muzykę i zacząłem biec.
Odciąłem się od świata zewnętrznego i wszelakich myśli. Po dwóch godzinach, podczas których biegałem na przemian z odpoczynkiem wróciłem do domu, wiele spokojniejszy.
Spokój ten nie trwał długo, ponieważ przed domem spotkałem osoby, które niekoniecznie chce teraz oglądać, jednakże widok rodziny Malfoy, arystokratów jakich mało na osiedlu, w którym mieszkają sami mugole!
Naprawdę widok godny zapamiętania. Jednak nie powiedziałem nic na ten temat. Zamiast tego podszedłem do Lucjusza, który wyciągnął w moją stronę rękę, którą bez wahania uścisnąłem. W moich oczach pojawił się błysk pełen satysfakcji, gdy zobaczyłem błysk złości w oczach dyrektora. Przywitałem się także z Draco i jego matką, a potem podszedłem do Remusa, którego uścisnąłem na przywitanie.
- Jak się czujesz, Remusie? - spytałem łagodnym tonem.
- Dobrze Harry, jest ciężko, ale daje radę.
- Rozumiem cię, Luniu. - powiedziałem, a on posłał mi słaby uśmiech, więc uścisnąłem go jeszcze raz, a potem skierowałem się w stronę dyrektora, a przed oczami stanęła mi ostatnia moja wizja.
Patrzyłem z góry na spotkanie Zakonu Feniksa i słuchałem co mówią, gdy nagle dyrektor spojrzał na Rona.
- Jak nasz przypadek?
- Potter jest coraz bardziej zamknięty w sobie. Fakt, że w świecie czarodziejskim przez cały rok szkolny był oczerniany odcisnął na nim swoje piętno. Pomimo tego, że wcześniej był nieśmiały i zamknięty w sobie, teraz praktycznie się nie odzywa. Śmierć Syriusza zniszczyła go psychicznie. Jeśli ja i Hermiona teraz byśmy go zostawili, załamałby się i poświęcił. - zakończył Ronald Weasley.
- W takim razie czas wykonać kolejny etap planu. - powiedział dyrektor, a rudzielec przytaknął i usiadł na miejsce. Nie zwracał uwagi na pełne nienawiści spojrzenie, które posłało mu kilka członków Zakonu.
Gdy odzyskałem świadomość i wróciłem do swojego ciała, miałem szok wypisany na twarzy. Jednak szybko zmieniło się to w chęć zemsty.
Otrząsnąłem się z rozmyślań i stanąłem przed dyrektorem, włączając tryb Złotego Chłopca.
- Profesorze. - powiedziałem głosem, w którym słychać było ból. - Co was do mnie sprowadza? Szczególnie, że nie często można spotkać Malfoy'a w miejscu, gdzie są sami mugole. - nie mogłem się powstrzymać od małego przytyku w stronę arystokracji.
- Witaj chłopcze! A przybyliśmy przez testament Syriusza Blacka, który muszę odczytać w obecności każdej osoby, która została w nim uwzględniona. - odparł dyrektor, a ja kiwnąłem głową.
- W takim razie chodźcie do środka. Sąsiedzi są tu dosyć... wścibscy, a mi nie będzie się chciało tłumaczyć wujostwu, że przybył dyrektor mojej szkoły, rodzina, która nienawidzi mugoli oraz przyjaciel moich zmarłych rodziców  i równie martwego ojca chrzestnego, na odczytanie ostatniej woli tego ostatniego. Naprawdę wolałbym tego uniknąć. - powiedziałem i zaprowadziłem ich prosto do salonu. W przedpokoju znalazłem bluzę zakładaną przez głowę, więc narzuciłem ją na siebie, żeby nie paradować w przepoconej koszulce. Wszedłem do salonu i od razu przeszedłem do połączonej z nim kuchni, w której wstawiłem wodę w czajniku. Następnie wyjąłem z szafki wyjąłem pięć kubków do kawy i jedną filiżankę do herbaty. Następnie postawiłem przed każdym z panów kubek, jeden był mój, więc postawiłem go przy ostatnim wolnym fotelu, który mam zamiar zająć.
Przyniosłem jeszcze cukierniczkę i wtedy stanąłem przed najtrudniejszym wyborem, ponieważ nie wiedziałem jakie kawy bądź herbatę preferują. Musiałem się zdobyć na trochę szalony pomysł. Szybko sprawdziłem jakie picie preferują, jednak najtrudniej było oczywiście u Dumbledore'a, który ma zawsze postawione mury, jednak i u niego się przebiłem.
Jak się okazało Narcyza preferuje herbatę różaną i właściwie w tym momencie, byłem wdzięczny ciotce, że pije tylko wyszukane smaki herbat.
Co do kawy, to tylko ja pije zwykłą czarną z minimalną ilością cukru. Natomiast reszta dodaje cukier i mleko, więc szybko w odpowiedni sposób zapełniłem szklanki, a następnie zalałem je wrzątkiem. Szybko odstawiłem czajnik i spojrzałem na gości.
- Za chwilę wracam. - poinformowałem ich i szybko poszedłem do swojego pokoju, w którym zdjąłem z siebie bluzę, a następnie spodnie, trampki i na końcu skarpetki. Spojrzałem na lustro naścienne, które sobie powiesiłem i postanowiłem pokazać moje tatuaże, które zrobiłem dzięki pozwoleniu od Vernona, jednak nikt nie wie, że je podrobiłem.
No, Syriusz wiedział, ale mi chodzi o żyjące osoby.
Pokręciłem głową i otworzyłem swój zapasowy kufer, w którym mam ubrania, które wybierałem z Syriuszem. Namówił mnie do tego podczas jednego z naszych tajemnych spotkań. Ma zadziwiająco dobry gust, a takie ubrania przypadły mi do gustu. Poza tym, nie wiszą na mnie jak na wieszaku.

[ZAWIESZONE] Lies always come to light || Harry PotterWhere stories live. Discover now