Vitis vinifera

4.8K 585 65
                                    

Nazywała się Weronika – tak normalnie, jak człowiek, ale miała w sobie jakieś pragnienie, żeby być inna

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

Nazywała się Weronika – tak normalnie, jak człowiek, ale miała w sobie jakieś pragnienie, żeby być inna. Nie wiem skąd, chyba musiała się z nim urodzić, bo nie wierzę, że można się podczas życia nabawić czegoś tak dosadnego i rozrywającego od środka. Nieważne. Istotne jest to, że nazywała się Weronika, ale wpadła kiedyś w obsesję, żeby pisać swoje imię przez „v", bo ta potrzeba oryginalności szarpała ją za skórę od wewnątrz.

Przysięgam, że podpisywała się w podstawówce literą „V", jedną literą „V", i to jeszcze z kropką. No i co miałem zrobić? Co mogłem zrobić? Nic. Najzwyczajniej w świecie wyszło na to, że nazywała się Veronika. Pojmujecie? Ni to angielskie, ni to polskie – masakra.

Nie zrozumcie mnie źle, ja do Veroniki nic nie miałem. Była moją najlepszą przyjaciółką, jedyną prawdziwą przyjaciółką, jakby się nad tym poważniej zastanowić.

No ale znowu – nie chcę, żeby coś pozostało niejasne. Generalnie rzecz biorąc, nikogo to nie powinno obchodzić, ba, pewnie nadal nie obchodzi, ale jak już postanowiłem przedstawić historię, to przedstawię ją po kolei, bo Bóg mi świadkiem, że brakuje w moim życiu porządku.

A, no i jestem ateistą. To ani trochę nie powinno komplikować sprawy, powiedzenie to powiedzenie, ale może się znowu komuś coś zacząć wydawać, a tego byśmy – ja i moja duma – nie chcieli.

Wracając do tematu, wyjaśniam. Veronika (skręca mnie na widok tego „v", przysięgam) nie została moją najlepszą przyjaciółką od pierwszego wejrzenia. Ani od drugiego. Poznaliśmy się w podstawówce, gdzie była tym dziwnym, pulchnym dzieckiem, które wykopywało robaki z ziemi. Trochę mnie przerażała, trochę odstręczała i zawsze miała brudne ręce, a przynajmniej tak mi się wydawało. Pewnie przez to babranie się w ziemi. I w trawie. I w liściach... Dopiero kiedy minęło siedem lat i wyszło na to, że znam ją dokładnie tyle samo czasu, ile jej w życiu nie znałem, dopiero wtedy nagle się okazało, że ta jej dziwność jest super cool.

To były dokładnie te czasy, kiedy mówiło się „cool", gnijąc całymi dniami w ławce szkolnej, a każda osoba na korytarzu albo cię oceniała, albo obgadywała za plecami, albo miała tyle własnych kompleksów, że robił się z niej nieznośny pajac czy sztuczna dziunia. Lub w skrócie – to było gimnazjum i nagle okazało się, że Veronika, z całą tą swoją beztroską i życiowym brudem, była jedyną prawdziwą, nieszablonową, wnoszącą coś do rozmowy osobą na poziomie.

Więc została moją przyjaciółką. Nieistniejący bóg mi świadkiem, że w pojedynkę się tego szkolnego szamba przeżyć nie dało.



Antyarktyka mówi: To jedno z tych samolubnych opowiadań, które napisałam dla siebie i jego konfrontację ze światem zewnętrznym traktuję wyłącznie jako eksperyment. Rozdziałów jest osiem. W przeciągu dwóch tygodni opublikowane zostaną wszystkie.

VeronikaWhere stories live. Discover now