ROZDZIAŁ I - Ila - O mało co nie odcinam chłopakowi głowy

134 12 2
                                    

   W pośpiechu zakładałam buty w korytarzu, kiedy mama krzyknęła z kuchni:
   - Wracaj tutaj! Ila, nie tknęłaś śniadania!
   - Wiem o tym! - odkrzyknęłam, wiążąc sznurowadła. Wstałam i pobiegłam do kuchni, bo mama nie przestawała na mnie narzekać.
   Chwyciłam naleśnika i ugryzłam kawałek.
   - Już - wymamrotałam z pełną buzią. - Zjadłam. Czy teraz mogę spokojnie wyjść?
   - Nie bądź złośliwa. Wracasz do domu późnym wieczorem i rękę dam sobie uciąć, że nic nie jesz w pracy.
   - Nie mam kiedy - wyjaśniłam, przełykając to, co miałam w ustach. Wzniosłam oczy i spojrzałam w sufit. - HARRY! RUSZ TU CZTERY LITERY! IDZIEMY!
   - JUŻ IDĘ! - usłyszałam z góry.
Zaraz potem mój brat zbiegł po wąskich, krętych schodach. Miał na sobie zielony kombinezon. Od kilku tygodni pracował w warsztacie, z czego był tak cholernie dumny, że praktycznie nie rozstawał się z tym zielonym, usmarowanym wdziankiem.
   - I po co się drzesz? - burknął, biorąc naleśnika.
   - Bo wleczesz się jak... - nie dokończyłam, bo wtrąciła się mama.
   - Bądźcie cicho i marsz do pracy - rozkazała, patrząc na nas z mieszaniną rozbawienia i nagany.
   - Głupio to brzmi - skomentował Harry i się skrzywdził. - Normalni rodzice mówią "marsz do szkoły".
   - Po pierwsze, Harry, to szkoła kosztuje i dopóki na nią nie zarobimy, nie ma nawet mowy o miejscu w jakiejkolwiek klasie. A po drugie, my nie jesteśmy normalni.
   - Jak raz zgadzam się z mamą - powiedziałam z uśmiechem, poklepując ją po ramieniu. Podeszłam do drzwi i zawołałam z korytarza:
   - Czy pan Harry Iparis raczy przywlec tutaj swój ogromny tyłek, czy mam go zaciągnąć do pracy za nogi?
   - Na razie, mamo. - Harry pocałował mamę w policzek i ruszył w moją stronę.
   - Pa, mamo! - krzyknęłam przez ramię.
   - Do wieczora!
   - Jasne!
   Gdy tylko wyszliśmy na ulicę, uderzył we mnie gwar porannego życia w Odnowionym Rzymie i oślepiło wstające słońce. Nie wiem, kto przydzielił nam to mieszkanie w starej kamienicy, ale powinnam go znaleźć i walnąć na odlew w twarz. Codziennie rano wstawałam w pogrążonym w ciemnościach pokoju na strychu, które miało tylko jedno, małe okno, i od tego miesiąca, kiedy mieszkamy w Nowej Italii, prawie zabiłam się z tysiąc razy, bo nie widziałam, gdzie leżą książki albo nasze kufry, a potem wychodziłam na zewnątrz i słońce prawie wypalało mi oczy. Oczywiście mogłabym kupić sobie okulary przeciwsłoneczne. Ale właśnie. One kosztowały. I to dużo, jak wszystko w tej durnej prowincji. A tak się składało, że mieliśmy już na co odkładać pieniądze.
   Po kamiennych ulicach, wykonanych w bardzo rzymskim stylu, jeździły wozy ciągnięte przez zdalnie sterowane konie (jedno z dziwactw tego miasta, którego nigdy nie zrozumiem), ludzie na rowerach ( cieszyłam się, że chociaż jedna rzecz była normalna) i karetki Straży Rzymskiej. Nienawidziłam tej w czerwonych mundurach. Byli najbardziej cięci. Pilnowali dosłownie wszystkiego. Raz spieszyłam się do pracy i chciałam przejść przez ulicę poza wyznaczonym polem. Prawie natychmiast pojawił się strażnik i kazał podać nazwisko i adres. Za takie głupoty byłam notowana jakieś cztery razy. (Mandat za bluźnierstwa? Serio?) Ale i tak to, że spisali mnie w swoich aktach, nie było takie najgorsze. Kiedyś jak szłam z Harrym do pracy, widziałam, jak jakiś chłopak rzuca kamieniami w bilbord ukazujący wizerunek centuriona Lianga Mato. Zaraz przy nim pojawili się żołnierze tudzież strażnicy, chwycili go za ramiona i gdzieś powlekli. Działo się to zaledwie po drugiej stronie jezdni, więc dobrze widziałam gniewny wyraz na twarzy chłopaka, ale też błysk triumfu w oczach. Nie wiem, co mu zrobił ten facet, ale to musiało być coś... naprawdę paskudnego. Następnego dnia spotkałam tego samego chłopaka, ale z opuchniętym okiem i ręką w prowizorycznym temblaku ze starej chusty i kawałka deski.
   A wracając do Mata...
   Italia powróciła do mniej więcej takiego stanu, w jakim była na początku XIX wieku. Kraj był podzielony na pięć prowincji. Każdą rządził tak zwany centurion. Takim kimś był właśnie Liang Mato - Chińczyk o tradycyjnie czarnych włosach, czarnych, skośnych oczach i często przymilnym uśmiechu, od którego robiło mi się niedobrze.
   Każdy centurion dostawał prowincję praktycznie na własność. Mógł robić z ludźmi, prawem, nieruchomościami, z dosłownie wszystkim co tylko chciał. Z jednym tylko ograniczeniem: nie wtrącał się w sprawy innych centurionów. Mato dostał największą - sam Rzym. Od kilkunastu, jeśli nie kilkudziesięciu lat utrzymywał tę pozycję, co pozwoliło mu na odnowienie rzymskich tradycji: otworzył na nowo i wyremontował Koloseum, ustanowił Panteon swoją siedzibą, a Forum Romanum miejscem swoich wystąpień. W parku pojawił się także cyrk, najprawdziwszy tor do wyścigów rydwanów. Oczywiście były one rzadkością, bo rydwany były cholernie drogie.
   Za dnia ludzie pracowali albo się obijali, po prostu nie mogąc pracować. Natomiast po zmroku większość szła na walki. Nigdy na żadnej nie byłam (co z tego, że od tygodnia, kiedy pracuję w Koloseum, mam zniżkę pracowniczą?), ale gdy wracałam do domu, słyszałam odgłosy z areny: głos komentatora Marcusa Tulliusa, wiwaty lub buczenie pięciu tysięcy ludzi na widowni i szczęki mieczy. Na czas walk miasto cichło. Cały ten gwar, który denerwował mnie w dzień, skupiał się w jednym miejscu, z dala od mojego domu.
   Rozstałam się z bratem jak zawsze przed sklepem elektronicznym na Via Memories. On ruszył w lewo do jednego z warsztatów w dzielnicy fabrycznej, a ja prosto, do Koloseum.
   Moja praca w amfiteatrze skupiała się głównie na sprzątaniu i sprzedawaniu biletów na walki. Czasami też Marcus kazał mi zająć się bronią: czyszczeniem, układaniem, rozdzielaniem gladiatorom. Tę część lubiłam najbardziej. Tata był żołnierzem w armii amerykańskiej. Zanim... zanim zginął w pożarze naszego mieszkania w Denver. Jego hobby była starożytna broń. Walki gladiatorów. Bitwy wielkich imperiow. Umiał też posługiwać się mieczem. Mama kiedyś mi opowiadała, że poznała tatę na rekonstrukcji bitew brytyjskich. Wtedy było to śmieszne. Teraz mogłabym non stop na żywo oglądać, jak robi z siebie głupka na oczach widowni.
                        ***
   Na arenę z ulicy wchodziło się przez ogromną żelazną bramę, potem krótkim tunelem, nad którym znajdowały się trybuny i od którego odchodził korytarz, który z kolei obiegał całe Koloseum pod trybunami. Wylot tunelu wychodził wprost na arenę.
   Weszłam na nią dokładnie w momencie, gdy zakończył się poranny trening. Gladiatorzy porzucili swój ekwipunek na piachu i poszli do szatni się przebrać. Odprowadziłam kilku z nich gniewnym wzrokiem.
A tę oto część lubiłam najmniej: zbieranie tego, co te fleje zostawiają po sobie.
   Z niechęcią zabrałam się do pracy.
   Po kolei wynosiłam tarcze, napierśniki, miecze i włócznie do magazynu, do którego szło się korytarzem pod trybunami. Zostały mi jeszcze dwa lekkie miecze dimachaerich, cztery łuki, tarcza i jakieś dziwne coś, co wyglądało jak młot kowalski. Chwyciłam jeden z mieczy, stanęłam, ważąc go w dłoni. Poczułam lekkie ukłucie w prawej dłoni, gdzie miałam ranę po tym, jak przez przypadek przejechałam sobie po niej mieczem podczas czyszczenia. Zrobiłam kilka kręgów mieczem, kiedy nagle usłyszałam tuż za plecami:
   - Hej!
   Instynktownie obróciłam się i zamachnęłam bronią. Zaraz potem dobiegł mnie szczęk stali.
Przede mną stał chłopak z mieczem skrzyżowanym z moim. Na jego twarzy widniało zaskoczenie.
   - Odbiło ci? - fuknął, wbijając moją klingę w piach z taką siłą, że nie mogłam jej wyciągnąć. - Nie wiesz, że nie atakuje się ludzi z zaskoczenia?
   - Nie wiesz, że nie podkrada się do ludzi, kiedy trzymają ostre przedmioty? - odparowałam, próbując wydostać miecz.
   - Nie zakradałem się - zaprotestował, poprawiając uścisk na swojej rękojeści. - Zresztą założę się, że mnie słyszałaś.
   - Wcale cię nie słyszałam. Ogólnie to powinieneś być w szatni, nie?
   Wzruszył ramionami i opuścił wzrok na miecz sterczący z ziemi niczym jakiś głupi średniowieczny Excalibur i moje nieudolne próby wydostania go. Z trudem powstrzymał uśmiech i powiedział:
   - Odsuń się. Ja to zrobię.
   - Dam sobie radę! - wycedziłam przez zęby. Zaparłam się stopami, mocniej chwyciłam rękojeść i pociągnęłam. Nie udało mi się nic zdziałać, oprócz tego, że miecz lekko przekrzywił się na jedną stronę.
   - Ale żeś go wcisnął!
   - Przecież powiedziałem: ja to zrobię - powtórzył trochę poirytowany.
   Wyciągnął przed siebie ręce, chwycił moje i zdjął je z rękojeści. Sam zacisnął na niej dłonie. Stanęłam z boku ze skrzyżowanymi ramionami i przyglądałam się mu sceptycznie.
   - Ciekawa jestem, jakim cudem możesz go...
   W tej chwili właśnie uwolnił klingę jednym szybkim, silnym szarpnięciem. Pomachał mi ubrudzonym piachem ostrzem przed nosem. Gdy zdałam sobie sprawę, że mam lekko otwartą buzię, szybko ją zamknęłam i zacisnęłam usta w wąską kreskę.
   - Szpaner - warknęłam i wyrwałam mu miecz z ręki. Sekundę później syknęłam cicho.
   - Co jest? - zmarszczył czoło, przekrzywiając głowę.
   - Nic - westchnęłam i schowałam zabandażowaną prawą dłoń za plecy jak małe dziecko. - Co ty tu w ogóle robisz, co? Powinieneś być w szatni.
   - Nie twoja sprawa. Zresztą może lepiej, że zostałem - spojrzał z kpiącym uśmieszkiem na sterty ekwipunku dookoła. - Coś sobie nie radzisz z tym sprzętem.
   - Och, zamknij się! - odwarknęłam, zataczając krąg mieczem trzymanym w lewej dłoni. Chłopak cofnął się o pół kroku.
   - Ej, ostrożnie z tym mieczem. To nie zabawka - uniósł ręce jakby był na muszce pistoletu.
   - Co ty nie powiesz. Skoro to nie zabawka, to zrobię ci krzywdę, kiedy się tym zamachnę, nie?
Parsknął śmiechem.
   - Nawet gdybyś spróbowała, nic byś mi nie zrobiła. Prawą rękę, rękę do walki, trzymasz za plecami jak pięciolatka. Nigdy nie miałaś broni w ręku, a tym bardziej nigdy nie walczyłaś...
   Wydęłam usta, udając zamyślenie.
   - Lubię próbować nowych rzeczy. Walka lewą ręką może być ciekawym doświadczeniem.
Podrzuciłam lekko miecz, aby poprawić uścisk. Mimo pewność w moim głosie, ręka mi się pociła. Ale, dzięki Bogu, on tego nie mógł zobaczyć.
   Spojrzał na swój miecz, który ciągle trzymał, a następnie obrócił go w dłoni.
   - To co? - uśmiechnął się szeroko. - Zaczynamy?
   - Pewnie - odparłam, choć zaczynałam czuć suchość w ustach. Cofnęłam się o kilka kroków i ugięłam kolana, gotowa odpierać ataki. Chłopak zrobił to samo.
   - Chcesz tarczę? - zapytał, a oczy mu rozbłysły - albo z rozbawienia, albo z podekscytowania tak charakterystycznego dla gladiatorów, albo z jednego i drugiego. - Bez niej coś ci się może stać.
   - Dam radę. To nie potrwa długo.
   - Wiem - zaśmiał się.
   Wkurzona zacisnęłam mocniej zęby, aż rozbolała mnie szczęka. W kilku długich krokach szybko zmniejszyłam dystans między nami. Wykonałam wypad prosto w jego pierś, ale odtrącił mój miecz, jakby odganiał natrętną muchę. Uderzałam raz za razem, a on parował wszystkie moje ciosy. Nie dawałam jednak za wygraną. Spróbowałam jeszcze raz, a gdy odbił moją klingę, walnęłam go wolną pięścią w twarz.
   - Nieczyste zagranie - poskarżył się; lekko oszołomiony cofnął się o kilka kroków i rozmasował bolącą szczękę.
   Prychnęłam, ciężko dysząc.
   - O ile wiem, to gladiator robi wszystko, żeby wygrać. Przyznaj się - ile już siedzisz w Koloseum? Tydzień? Może się nie znam, ale początkujący zazwyczaj chyba nie są tacy...
   Później przeklęłam moje gadulstwo. Nie zauważyłam, kiedy chłopak znalazł się tuż obok i chwycił mnie za nadgarstek, wytrącając miecz z dłoni. Wykręcił mi rękę, obrócił tyłem do siebie i przytknął coś zimnego do szyi.
   - Początkujący, hę? - poczułam jego oddech na uchu. - Dla twojej wiadomości walczę dłużej niż powinienem.
   Przełknęłam z trudem ślinę. Płaz ostrza nieprzyjemnie naciskało na gardło, utrudniając mi oddychanie. Gdzieś z tyłu głowy pojawiła się myśl, że chłopak nie trzyma miecza. Skąd on wziął sztylet?
   - A dla twojej wiadomości - wymamrotałam, wściekła - jest sprawa: wykręcasz mi zdrową rękę, która pracuję, i jeśli coś jej się stanie, osobiście ukręcę ci głowę.
   Puścił mnie. Od razu odskoczyłam na bezpieczną odległość i odruchowo sięgnęłam ręką do szyi.
   - Co ci się stało? - zapytał, chowając sztylet za pasek spodni.
   - Rękę mi wykręciłeś, więc jak myślisz?
   - Chodzi mi o tę drugą. Czemu jest zabandażowana?
   - Wypadek przy pracy - odparłam wymijająco, podnosząc miecz dimachaerusa, nie spuszczając wzroku z chłopaka. Gdy się wyprostowałam, złapał mnie za opatrzoną dłoń i odwinął bandaż.
   - Nie wiedziałem, że twoja praca polega na testowaniu broni - oznajmił kąśliwie, przypatrując się głębokiemu rozcięciu.
   Wyrwałam mu się.
   - Dasz mi wreszcie spokój?! Wszystko ci nie pasuje. Przyszedłeś tutaj, doczepiłeś się do mojej pracy, pokazałeś mi gdzie moje miejsce, choć wiedziałeś, że nie mam szans. Super, fajnie. Teraz możesz obrócić się na pięcie z obrażoną miną na moje gadanie, pomaszerować do szatni i poskarżyć się kolegom, jak to taka jedna smarkula zaszła ci za skórę. - Wskazałam ręką na drzwi od jednej z szatni. - Teraz wyjdź. Mam jeszcze kupę roboty, a twoja irytująca obecność jest tu zbędna.
   Chłopak się nie poruszył. Patrzył na mnie w skupieniu, z lekko przekrzywioną głową. Nie spuszczał ze mnie oczu. Wytrzymałam jego spojrzenie. Byłam tak wściekła, że aż mną trzęsło. A jednocześnie miałam wrażenie, że powiedziałam za dużo. Spodziewałam się, że podejdzie i mnie uderzy. W końcu gladiatorzy z racji tego, że zarabiali najwięcej w całej prowincji, uważali się za niewiadomo jakich bogów i takie szaraki jak ja, pracujące sprzątając po nich, nie dorastają im do pięt. Scenariusz stary jak świat.
   - Kim ty jesteś? - zapytał, mrużąc oczy.
   - Eee... Co? - zbił mnie z tropu.
   - Nigdy cię tu nie widziałem. Marcus poważnie przyjął cię na stanowisko pomocy? Wyłącznie? Normalnie zaproponowałby ci walkę na arenie.
   - Nawet gdyby to zrobił, nie zgodziłabym się. Mnie nie bawi krzywdzenia ludzi. Ani oglądanie tego. Choć inna sprawa, gdy lecą walki w telewizji. Wtedy nie mam z tym bliższego kontaktu i tak jest dobrze.
   - Nie powiedziałem, że to pochwalam - wtrącił chłopak. - Nigdy nikomu nie życzyłem, aby był zmuszony walczyć na arenie. Ale to nie w stylu Marcusa. Masz energię, silną wolę i ducha walki. Ostry charakterek też by ci pomógł na arenie. Kilka lekcji i byłabyś świetnym gladiatorem. A jednak tego nie zrobił. Nie zaproponował ci posady. Czemu?
   - Może dlatego, że jestem dziewczyną? - podsunęłam mu rzecz oczywistą pod sam nos. - Kobiety nigdy nie wchodziły na arenę. No, chyba że miały być rozszarpane przez lwy albo wilki. To były te "szczęśliwe" wyjątki.
   Chłopak parsknął niewesołym śmiechem.
   - Myślisz, że kogokolwiek to obchodzi? Gdyby Marcus zgłosił twoją kandydaturę centurionowi, dostałabyś się tutaj z pocałowaniem ręki.
   - Dlaczego?
   - Pomyśl tylko, ile zarobiłby denarów, gdyby się rozeszło, że pierwsza w historii kobieta występuje na arenie z mieczem w ręku. To byłoby widowisko godne tego miejsca - zatoczył rękami koło, pokazując puste trybuny. Mówił swobodnie, ale w jego głosie dało się wyłapać coś ponurego.
   - Po co mi to mówisz? - teraz to ja zmarszczyłam czoło.
   - Abyś zdawała sobie sprawę z sytuacji, kiedy Marcus zaproponuje ci "pracę po godzinach" - powiedział, kreśląc w powietrzu cudzysłowy.
   - Coraz mniej cię zrozumiem.
   - Dowiesz się w swoim czasie.
   Ruszył do drzwi szatni. Po drodze chwycił swój miecz, który wypuścił podczas walki, i schował do pochwy przy pasie.
   - Pewnie się jeszcze spotkamy, młoda - rzucił przez ramię. - Wieczorem, na walkach.
   - Nie chodzę na walki - również się odwróciłam. Ukucnęłam i zaczęłam znowu zbierać sprzęt.
   - Coś mi się zdaje, że dzisiaj jednak przyjdziesz - mówił rozbawionym tonem. - Słyszałem plotki, że Bianca wzięła wolny wieczór.
   - Taaa, jasne - prychnęłam. - Gdyby tak było, już bym o tym wiedziała.
                        ***
   Cóż...tego wieczoru rzeczywiście miałam wrócić do domu grubo po ustalonej godzinie. Jakieś półtorej godziny po mojej "walce" z tym szurniętym gladiatorem, kiedy rozpoczynał się drugi trening, Marcus prosto z mostu oznajmił, że mam przejąć zmianę Bianki w budce z biletami, a potem jeszcze zostać po walkach i posprzątać. Wkurzyłam się strasznie! Ale, jadąc na oparach spokoju, udało mi się wynegocjować chociaż kilka dni wolnego.
   Zapowiadał się długi dzień...

Nie zapomnij...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz