Część 2 Spełnienie

31 1 2
                                    


Otworzyłem oczy, po czym usiadłem na łóżku drapiąc się po głowie

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

Otworzyłem oczy, po czym usiadłem na łóżku drapiąc się po głowie. Kilka razy ziewnąłem i wstałem z myślą, że dzisiaj idziemy do szkoły wyrównawczej. Tylko burknąłem i zszedłem na dół. Zmarszczyłem brwi kiedy zobaczyłem rodziców na kanapie, przed telewizorem. Sam nie wiem czy ze zdziwienia, czy z wspomnienia o wczorajszej rozmowie. Bardziej zwróciłem uwagę na to kiedy spostrzegłem, że w telewizji właśnie leci prognoza pogody. Postanowiłem usiąść na kanapie obok rodziców. (W sumie, nie wiem dlaczego to zrobiłem bo wiedziałem, że przez to mój sen spełni się jeszcze bardziej). Zaparło mi dech w piersiach kiedy moje uszy usłyszały słowa, które wypłynęły z ust pogodynki: „ W następnych dniach możemy spodziewać się mocnego zachmurzenia oraz przelotnych opadów i burz". Wpatrywałem się w telewizor z ogromnym zdziwieniem.

-No nieźle – marudził tata- a tak chciałem jutro spotkać się z Bartkiem.

(Cały czas patrzyłem na telewizor.)

- Nie przejmuj się przynajmniej trochę posiedzisz z nami- pocieszała go mama- w końcu ja też potrzebuję trochę czasu z tobą.

(Ja ciągle patrzyłem na telewizor.) W końcu rodzice zauważyli, że od kilku minut nic nie mówię i stoję jak słup soli.

- Wszystko w porządku?- zapytała mama.- A tak w ogóle to dzień dobry synku.

Wreszcie się ocknąłem i ze zdenerwowaniem odpowiedziałem.

-Yyyy... tak wszystko w porządku dzień dobry. To kiedy jedziemy do tej szkoły?

Rodzice popatrzyli na mnie ze zdziwieniem aż w końcu tata odpowiedział.

- Ja ciebie zawożę. Szykuj się jedziemy za pół godziny.

Zjadłem śniadanie i ubrałem się. W tym czasie zdążyłem się ogarnąć po tym co przed chwilą przeszedłem, jednak mimo wszystko w drodze na zajęcia ciągle myślałem czy takie coś w ogóle jest możliwe lub czy to jest już rzeczywistość, czy może cały czas śpię...

- Dobrze, już jesteśmy- wystraszył mnie tata, który z dumą dojechał do celu- miałem trochę problemu z nawigacją, ale na szczęście udało nam się dotrzeć. Wysiadaj i tak już jesteśmy spóźnieni.

Wysiadłem z samochodu. Przyznam trochę się zląkłem stając przed budynkiem. Był on dosyć spory, widniało na nim wiele okien a na każdych były jakieś dzieła wykonane przez pacjentów. Trochę mi się to spodobało więc postanowiłem wejść do środka, w sumie i tak nie miałem innego wyjścia. Budynek od wewnątrz wyglądał zupełnie inaczej. Ściany były przeróżnych kolorów. Od czerwonego po zielony. Drzwi były postawione jedne obok drugiego. Na każdych był doklejony numerek. „221, 222, 223..." zacząłem liczyć. Wreszcie dotarliśmy do drzwi z numerem „ 235" pod którym widniał napis „ sekretariat". Weszliśmy do środka. Przed nami pojawiło się dosyć duże biurko zawalone dokumentami. Za nim na wygodnym krześle z kółkami siedziała dosyć spora kobieta. Włosy miała czarne zawiązane w kitkę a na nosie leżały już za małe stare i zniszczone okulary. Nie polubiłem jej.

- W czym mogę służyć?

Zapytała pani z raczej nie przyjaznym tonem. Tata zakłopotał się trochę bo nie wiedział co powiedzieć.

- Mój syn spóźnił się na zajęcia wyrównawcze- wreszcie zaczął- nie wiemy, która to była sala.

- Proszę podać nazwisko wychowawczyni.

Tata pośpiesznie wyjął z kieszeni świstek z jakimiś bazgrołami. Można było się domyśleć, że jest to karteczka od mamy. Nie miała zbyt ładnego i czytelnego pisma.

- Pani Kamila Róża.

Przeczytał po chwili tata i szybko schował karteczkę, która była już cała mokra od potu wypływającego z rąk ojca. Był trochę zawstydzony tym, że trudno mu było zapamiętać godności pani Róży. „Pani nie miła" wystukała na klawiaturze tymi swoimi grubymi paluchami dane i chwilę później powiedziała.

- Sala numer 240, na drugim piętrze.

Kilka minut po rozmowie staliśmy już przed salą. Tata zapukał do drzwi po czym je otworzył.

- Dzień dobry

Przywitał się tata znowu cały zdenerwowany.

- OCH, dzień dobry- podeszła miła pani w sukience i rozpuszczonych włosach- ty jesteś Aleks jeśli się nie mylę. Choć kochanie usiądź w kółeczku...

Trochę zdziwiony poszedłem usiąść z innymi dziećmi w kółku. Pani Róża dziwnie na mnie popatrzyła, jakby po dawnym spotkaniu znowu mnie zobaczyła. Nastąpiła chwila niezręcznej ciszy. Nauczycielka dosiadła się do nas i również przez chwilę nic nie mówiła i tylko patrzyła się na nas, na zegarek, na swoje ręce, potem znowu na nas... W końcu zaczęła.

- hem, hem- odchrząknęła- dzień dobry dzieci. Dzisiaj są z nami również nowi przyjaciele, miedzy innymi Aleks, Olga oraz Paweł.

Wskazała na niepewną siebie grupkę składającą się z trzech osób, do której należałem, jednak kiedy usłyszałem słowo przyjaciele prawie nie pęknąłem ze śmiechu. Wszyscy popatrzyli na mnie jak na ostatniego idiotę, który śmieje się jak głupi do sera. Od razu zakończyłem moje „poczucie humoru", które towarzyszyło mi na tych zajęciach pierwszy i ostatni raz.

-Dobrze, teraz zrobimy sobie takie ćwiczenie na integracje. Będziemy sobie nawzajem wymyślać jakieś imiona w postaci owoców. Ja na przykład nazwę się „ malinka".

Kolejne osoby podawały przykłady nazwy dla siebie. Ja jednak wpatrywałem się cały czas w jeden punkt. Widziałem dokładnie naprzeciwko mnie drobną dziewczynkę w moim wieku. Miała na sobie skromną sukienkę. Nagle, poczułem jakby motyle w brzuchu nigdy czegoś takiego nie odczuwałem, więc nie miałem zielonego pojęcia z jakiej to przyczyny. Zauważyłem tylko, że na mnie popatrzyła z lekkim zarumienieniem, ja zrobiłem się czerwony jak burak. Ledwo zdążyłem się ocknąć a okazało się, że nadeszła moja kolej w przedstawianiu siebie jako owoców. W tym momencie zrobiłem się tak czerwony, jak burak pomalowany na bardzo mocny czerwony.

- Yyyy... Alex... a... arbuz?

Wszyscy wybuchli gromkim śmiechem. Pani również lekko się uśmiechnęła, ale chwilę później zaczęła interweniować.

- Dobrze, ale proszę już o ciszę! Kolega się rozkojarzył, przecież właśnie po to jesteśmy na tych zajęciach. Proszę wybrał arbuza to arbuzem będzie. Proszę następna osoba...

Pragnąłem zapaść się pod ziemię. Czułem jak pot mnie oblewa, moja twarz promieniuje czerwonością, jednak nie przestawałem patrzeć na osobę naprzeciwko mnie, domyśliłem się, że i ona trochę mocniej się zarumieniła? Po powrocie do domu nie miałem odwagi zapytać rodziców co oznaczają te „ motyle w brzuchu", więc szybko wystukałem na komputerze te trzy, krótkie słowa i czekałem, aż załaduje się strona, ponieważ jestem nie ogarniętym chłopcem czytałem do siebie na głos.

- Motyle w brzuchu, zazwyczaj pojawiają się, gdy jesteśmy zakochani. Kojarzą się z euforią i radosnym oczekiwaniem...

Szybko wyszedłem ze strony, popatrzyłem na swoje ręce „ może to i prawda, bo w sumie jest ładna... Nie, nie to na pewno nie to! Nie jestem takim mięczakiem, żeby robić maślane oczy do jakiejś tak dziewczyny." Pomyślałem, wyłączyłem komputer i wróciłem do obowiązków domowych w postaci zadania domowego


Nadzieja to darWhere stories live. Discover now