Akaltaya - Jowita Deniszewska

35 3 0
                                    

- Jak śmiesz?! A ty jej jeszcze bronisz?! - wrzeszczał mój ojciec. - Idź do swojej komnaty!

- Nie. Mary nic nie zrobiła! Potknęła się tylko. To był wypadek - próbowałam go przekonać.

- Nie będzie mnie pouczać moja własna córka! - powiedział i zrobił coś, czego się kompletnie nie spodziewałam.

Uderzył mnie. Po raz pierwszy. Jeszcze nigdy tego nie zrobił, a już na pewno nie w obecności tylu gości. Pobiegłam na górę, mijając moją jedyną przyjaciółkę ze łzami w oczach. Miarka się przebrała, ojciec przesadził. Smutek w sekundę przerodził się w gniew. Uciekam z domu.

Chwyciłam torbę i szybko spakowałam tam najpotrzebniejsze rzeczy. Wychodząc, zauważyłam Mary, całą zapłakaną.

- Nic ci się nie stało? - spytałam.

- Nie, ale zagroził, że jeśli to się jeszcze raz powtórzy, stracę pracę.

- To chodź ze mną.

- Nie mogę, ja mam tu rodzinę.

- Dobrze, ale obiecaj mi, że się kiedyś stąd wyrwiesz - wiedziałam, że inne namowy na nic się zdadzą.

- To akurat chyba mogę obiecać.

- Żegnaj!

- Żegnaj!

Wyszłam drzwiami dla służby i udałam się w stronę bramy miasta. Pora nie była zbyt późna, więc przez ulice przeciskało się wiele ludzi, dlatego moje wyjście nie wzbudziło więc niczyich podejrzeń.

Poszłam do lasu, w którym zawsze lubiłam ćwiczyć łucznictwo, nawet dobrze mi szło. Miałam nadzieję, że na tyle, by przetrwać. Wędrowałam, póki słońce nie zaczęło chylić się ku zachodowi. Wtedy zaczęłam myśleć o miejscu do spania. Znalazłam się na małej polance, a stwierdziwszy, że nadaje się na noc, zaczęłam budować szałas z gałęzi i mchu. Wszystko, co wiedziałam o lesie, zawdzięczałam ludziom z nim obeznanym, którzy opowiadali mi, co zrobić, aby przeżyć. Nie rozpalałam ogniska, byłam zbyt blisko miasta.

Następnego ranka powędrowałam dalej, w głąb puszczy. Po drodze udało mi się upolować jakiegoś ptaka. Gdy uznałam, że jestem wystarczająco daleko od miasta, rozpaliłam ognisko i upiekłam zdobycz. Następnie wzięłam się za ponowne budowanie szałasu.

Rano zauważyłam, że ktoś siedział naprzeciwko mnie.

- O, wreszcie się obudziłaś - powiedział nieznajomy.

- Kim jesteś? - spytałam.

- To chyba ja powinienem zadać to pytanie, ale dobrze. Jestem tutejszym zielarzem. Teraz twoja kolej.

- Ja... właściwie nie wiem kim jestem.

- W takim razie chodź ze mną.

- Dokąd?

- Do mojej chatki - uśmiechnął się przyjaźnie i podał mi rękę.

Uśmiechnęłam się nieśmiało, wstałam i poszłam za nim. Gdy doszliśmy do niewielkiej polany zauważyłam mały domek, w pobliżu małego strumyka. Kiedy przepuszczał mnie w drzwiach, mogłam mu się dokładniej przyjrzeć. Był to starszy pan z wesołymi, błękitnymi niczym niebo oczami. Miał on drewniany dom, jak na zielarza przystało, obwieszony różnymi ziołami. Siadł na krześle i wskazał, abym siadła naprzeciwko niego.

- Więc, jaka jest twoja historia? - zapytał.

- Nie jest zbyt długa - uśmiechnęłam się. - Od dziecka mieszkałam w niewielkim szlacheckim dworze, mój ojciec jest szlachcicem. Moja matka zmarła, kiedy miałam sześć lat. Ojciec od zawsze pił i się ze mną wykłócał, nawet o szczegóły, uciekłam z domu, kiedy mnie uderzył, i to w trakcie balu, na oczach wszystkich ważnych ludzi w stolicy. Drugiego dnia mojej tułaczki pan mnie znalazł. To tyle.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Dec 01, 2016 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Opowiadania uczniów klasy IIIdOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz