Ważna lekcja - Juliusz Sobolewski

40 3 0
                                    

Pożegnanie z mamą i młodszą siostrą, błędna odpowiedź na pytanie taty z której strony nadjedzie pociąg i oto jadę. Jadę z namiotem, dwoma śpiworami, karimatą i turystycznym materacem. Rozmyślam o niedawnych ciężkich dniach spędzonych na budowie nowego sklepu rodziców, o tym, co mnie czeka w Krakowie i tak ogólnie o życiu. Dobrze jest się czasem tak wyciszyć, odpocząć od zgiełku i natłoku zadań. W myślach dziękowałem Bogu

za niełatwy pierwszy miesiąc wakacji, rodziców, szkołę i życie, którego tak często

nie doceniałem. Na stacji czekała na mnie moja starsza siostra, Stefania, która od sześciu lat uczy się i mieszka w Warszawie. Poszliśmy do jej mieszkania. Po kolacji i wieczornej toalecie wcześnie położyliśmy się spać, ponieważ juro miało się rozpocząć jedno z najważniejszych wydarzeń naszego życia.

Taksówka dowiozła nas na stację „Warszawa Wschodnia". Była 300 w nocy. Przedstawiłem się i uścisnąłem rękę z przyjaciółmi Stefy (tak oni mówią na moją siostrę). Jadąc dwupiętrowym pociągiem, specjalnym połączeniem na Światowe dni Młodzieży, pełnym pielgrzymów, dobrze odczuwało się doniosłość tego przedsięwzięcia. Po dojechaniu na miejsce zaczęły się pierwsze schody. Był to wyjazd zorganizowany przez parafię, więc spaliśmy w jednym miejscu, na polu namiotowym. Musieliśmy iść do niego aż 5 km, oczywiście z całym bagażem. Pojawiło się wiele porównań do pielgrzymki (na którą wybrałem się tydzień po powrocie

z ŚDM, już po raz czwarty ) z powodu tego długiego marszu. Lecz na naszym noclegu nie było lepiej. Po otrzymaniu plecaków z kilkoma gadżetami, będącym jednym z elementów pakietu, obejrzeliśmy namioty. Zostały ulokowane na zboczu, więc w razie deszczu (który jeszcze miał nadejść) z niezamkniętego namiotu mogło wszystko wypłynąć. Dodatkowo mieliśmy

do dyspozycji cztery toalety na około 2000 pielgrzymów na polu.

Jako że zapłaciliśmy za ten wyjazd dosyć dużo pieniędzy, moja siostra zdenerwowała się. Wpadła na pomysł, abyśmy zamieszkali u naszej krewnej, która studiuje i mieszka w Krakowie. Ja nie miałem nic przeciwko. Na szczęście nie musieliśmy pieszo pokonywać drogi na stację, cudem zmieściliśmy się do autokaru, staliśmy dosłownie w drzwiach. Resztę dnia zwiedzaliśmy Kraków.

O godz. 1800 rozpoczęła się Droga Krzyżowa z papieżem Franciszkiem, której długo

nie zapomnę. Świetne rozważania, krótkie scenki do każdej ze stacji i atmosfera modlitwy

z 800 tys. ludzi...

W sobotę wyspani, po prysznicu w ciepłej wodzie, czuliśmy się świetnie. Razem z naszymi siostrami ciotecznymi (tylko jedna mieszka w Krakowie, ale wtedy przyjechały do niej jej siostry rodzone), wyszliśmy na spacer po rynku. Głównym wydarzeniem tamtego dnia miała być adoracja Najświętszego Sakramentu również z następcą św. Piotra. Rozstaliśmy się z kuzynkami i poszliśmy przywitać się z przyjaciółką Stefanii, Anią, która dopiero dzisiaj przyjechała na ŚDM. Następnie razem wiedliśmy w pociąg do Wieliczki, gdzie na Brzegach, czyli ogromnych obszarach zieleni nazwanych na ten okres „Campusem Misericordiea" (Polem Miłosierdzia). Miało odbyć się spotkanie z papieżem.

Ja z siostrą mieliśmy już wejściówki na jeden z sektorów (były elementem pakietu),a że jeden z nich został zorganizowany na wszelki wypadek, także Ania mogła uczestniczyć w tych pięknych chwilach pojednania z Bogiem. O 1900 zaczęły się świadectwa, koronką do Bożego Miłosierdzia i przemówieniem Ojca Świętego, które mogliśmy usłyszeć po polsku za pomocą radia (jego zaś słuchaliśmy z telefonu).

O godzinie 2200 rozpoczął się wspaniały koncert chrześcijańskich piosenek, który trwał

o północy. Jutro (a właściwie za 10 godzin) miała się rozpocząć Msza Święta, dlatego spaliśmy, po raz pierwszy w życiu, nie licząc nocy w namiotach, pod gołym niebem.

Uroczysta msza na zakończenie XXXI Światowych Dni Młodzieży w Krakowie zaczęła się o godzinie 1000. Ciepło, widok flag z około 40 różnych państw, kolejna okazja do zaśpiewania najlepszych pieśni oraz kazanie papieża Franciszka. To wszystko uczyniło ten dzień niezapomnianym. Prawdziwa uczta duchowa! Gorsze przeżycia spotkały nas przy opuszczaniu Brzegów. Niektóre źródła podają, że zebrało się tam Az 3 mln osób.

To oczywiście bardzo dobrze, ale wyniknął z tego pewien problem. Musieliśmy iść

w okropnym ścisku, poruszaliśmy się w ślimaczym tempie, a nie wspominałem, że od stacji dzielił nas spory kawałek. Przyjemne słońce zamieniło się w żar nie do wytrzymania, żeby na koniec...spadł jeszcze deszcz. A właściwie ulewa, ogromna ulewa. Moje tekstylne buty potrzebowały na wyschnięcie całą noc pod włączonym grzejnikiem, a rano gdzie niegdzie nosiły jeszcze ślady wilgoci. Nie było przyjemnie. Ale myślę, że Bóg wie, co robi.

Podsumowując moją podróż , dodam, że nie wspominałem jeszcze o kilkunastu pozytywnych momentach, a tylko kilku tych gorszych. Może ta pogoda, która dotknęła wszystkich, oraz te małe nieprzyjemności doznawane przez każdego z osobna nie były przypadkowe. W tej wielkiej radości płynącej z Chrystusa podczas Światowych Dni Młodzieży, mogły one pełnić funkcję lekcji pokory, małych sprawdzianów.

Dziękujemy Panu za wszystko.

Ostatnim ważnym duchowo akcentem mojej podróży był komunikat nadany w pociągu 1 sierpnia o godzinie 1700 z prośbą o minutę ciszy.

Zbierając to wszystko razem, zaczynam przypuszczać, że Bóg ma dla Polski wielki plan.

Opowiadania uczniów klasy IIIcOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz