Josh wypuścił powietrze nosem, dopiero wtedy orientując się, że je w sobie przytrzymywał. Jego mieszaniec labradora i amstaffa wskoczył zwinnie na łóżko i ułożył się przy jego boku. Zupełnie tak, jakby Niedźwiedź próbował w ten sposób wesprzeć swojego pana. Josh poklepał psa lekko po głowie i zaśmiał się cicho do słuchawki. – Jasne. Przecież wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć – odpowiedział. Brzmiał spokojnie i pewnie. Niepierwszy raz powtarzał te słowa. Bolała go tylko ta świadomość, że Tyler nie miał nawet szansy na to, by w te słowa uwierzyć.

- W porządku, okej – odparł głos po drugiej stronie, również brzmiąc nieco pewniej. Do tego Josh także zdążył się przyzwyczaić. – O której mogę się ciebie spodziewać?

Josh zmarszczył brwi. Tyler wydawał się być tego dnia nieco bardziej niecierpliwy niż zazwyczaj. Może bardziej stresował się wielką zmianą w swoim życiu? Zmianą, którą przeżywał już ponad dwa lata? Dun nie musiał nawet sprawdzać godziny. Tyler zawsze dzwonił chwilę po siódmej. Joshowi zajęło kilka miesięcy na zrozumienie tego, iż to Tyler też musiał sobie zaplanować.

- Za godzinę zaczynam pracę, ale o czternastej kończę zmianę i od razu do ciebie zajadę – oznajmił, podnosząc się do pozycji siedzącej. – Słuchaj, muszę się jeszcze trochę ogarnąć, bo tak jakby dopiero wstałem, a za chwilę muszę już wychodzić.

Tyler zaśmiał się krótko. – Rozumiem, w porządku. Najwyżej zacznę bez ciebie. Wkraczanie w dorosłość, te sprawy. Coś w życiu muszę zrobić bez pomocy innych, prawda?

Josh pokiwał głową, zapominając o tym, że Tyler nie mógł go zobaczyć. – Prawda.

Tyler nie musiał wiedzieć o tym, że nie miał już osiemnastu lat. Nie musiał wiedzieć o tym, że niedługo miał obchodzić dwudzieste pierwsze urodziny. Było wiele takich rzeczy, o których Tyler nie musiał wiedzieć, bo na drugi dzień i tak by o nich nie pamiętał.

-

Wydawać by się mogło, iż całe Columbus wiedziało o problemie Tylera Josepha. Większość mieszkańców wtajemniczona była w to, co działo się za kulisami spektaklu, w którym i Tyler i Josh byli uwięzieni. Najsmutniejsze w tym wszystkim było to, że sam aktor pierwszoplanowy o swoim problemie nie wiedział nic. Josh uważał to za nieudany żart Boga. Może gdyby znalazł się w innej sytuacji, patrzyłby się na scenę z innego miejsca na widowni, miałby założone na nosie różowe okulary... Może wtedy ta sytuacja by go odrobinę bawiła.

Josh obsługiwał właśnie ostatnią klientkę, gdy za barem pojawił się syn właściciela cukierni, w której pracował. Brendon był jego przyjacielem. Gdyby nie on Josh już dawno by się złamał. Jego rola w życiu Tylera była bardzo wyczerpująca. Czasem jego granice rozrywały się w niektórych miejscach, a Josh wtedy najchętniej cały dzień przesiedziałby w domu i lamentowałby nad tym, czemu życie było tak cholernie niesprawiedliwe.

Stojąca przed nim szatynka z uśmiechem odebrała swoją kawę i kawałek sernika z brzoskwiniami, po czym udała się w stronę stolika przy oknie. Przychodziła tu w każdy wtorek i środę i zawsze zajmowała to samo miejsce. Joshowi to bardzo odpowiadało, bo przedostające się w tamtym miejscu przez okno promienie słońca sprawiały, że od jej włosów odbijała się feeria barw. Jej włosy przechodziły przez wszystkie odcienie brązu, aż do złota. Zawsze pachniały słodką nutą brzoskwini. Była absolutnie piękna i Josh czasem przyłapywał się na tym, że wpatrywał się nią trochę zbyt długo lub odruchowo kroił kawałek sernika z brzoskwiniami, gdy tylko widział jej smukłą sylwetkę kierującą się wprost do cukierni na rogu.

- Powinieneś już dawno do niej zagadać – powiedział Brendon, opierając się o kant baru i unosząc lekko jedną brew. Jego usta rozciągał mały, cwaniacki uśmiech. Dobrze wiedział o małym zauroczeniu Josha uroczą klientką siedzącą przy oknie z sernikiem z brzoskwiniami.

remember meOnde histórias criam vida. Descubra agora