18. To oni: moi stwórcy

Depuis le début
                                    

- Powiedz, kochanie, jak ci się tu mieszka? - zagaduje mama, kiedy prowadzę ich do sypialni, w której będą mogli wypocząć przez dwa dni.

- Cudownie, mamo. W życiu nie miałam tylu luksusów, co teraz. Byłam w teatrze, w Paryżu, Nicei... To takie niesamowite, ale ci ludzie traktują mnie jak swoją rodzinę. Uwierzysz w to? - pytam, otwierając drzwi do ich pokoju, urządzonego w pięknym, staroświeckim stylu.

- Naprawdę byłaś w tych miejscach? Któż cię tam zabrał, dziecino? - pyta tata, podziwiając wnętrze.

- Mój pracodawca... - mówię nieśmiało, po chwili zdając sobie sprawę, jak to dwuznacznie brzmi, więc pierwszy raz decyduję się na drobne kłamstwo. - Musiał załatwiać tam jakieś sprawy, więc poprosił, bym mu towarzyszyła. Przy okazji zapewnił mi niesamowite przeżycia. To bardzo dobry człowiek.

- Och, z przyjemnością poznałabym mężczyznę, który spełnił marzenia mojej córki! To on cię tu zatrudnił?

- Nie, mamo. Zatrudniła mnie Carda... to znaczy... moja pracodawczyni - tłumaczę. O kurka wodna. Jak mam ująć ich skomplikowaną relację?

- Są małżeństwem? Ten twój pracodawca, którego imienia nie zdradziłaś, i Carda?

- Nie są. Mają córkę, ale nie są małżeństwem, a dziecko nie jest ich. To skomplikowane, więc może odpuścimy ten temat? - pytam z ogromną nadzieją.

- Oczywiście. Powiedz, nie tęsknisz za Florencją?

- Tato! Przede wszystkim tęsknię za wami, a nie miastem. Przykro mi, że musiałam opuścić kraj... Wolałabym zostać - mamroczę, czując pod powiekami łzy. Przy nich muszę to ukrywać i być silna. Nie pokazać swojej wrażliwej strony.

- Skarbie, my też za tobą tęsknimy, ale tak jest lepiej. Tu masz nowy dom, nową rodzinę, która daje ci to, czego my nie mogliśmy. Cieszymy się twoim szczęściem, dlatego nie możesz się smucić z naszego powodu. Obiecaj nam to - mówi tata, biorąc mnie w swoje objęcia, kołysząc raz na prawo, raz na lewo w geście uspokojenia.

-Dobrze, obiecuję, tato.

- Zuch dziewczyna! A teraz opowiadaj nam o wszystkim, co tu przeżyłaś! Czym się zajmujesz? Dają ci dobre żarło? - dopytuje ojciec, uśmiechając się od ucha do ucha.

- Dbają o mnie, uwierz. Codziennie trzy posiłki we wspólnej, wielkiej sali, gdzie wszyscy się spotykamy. Własny, piękny pokój... No i Gabriel do pomocy, który zachowuje się jak drugi dziadek. Jest cudownie, a praca nie taka ciężka. Zajmuję się Candidą, pomagam jej w nauce, spędzam z nią czas i od czasu do czasu gotuję, i robię coś w ogrodzie - mówię dumnie. Naprawdę odczuwam niesamowitą dumę, kiedy opowiadam o swoich życiowych przygodach w tym miejscu, w Marsheland.

- Och! Jak jej się tu powodzi! Przynajmniej tyle nie haruje. Zasłużyłaś na takie miejsce. Powinnaś tu zamieszkać na stałe i żyć jak księżniczka. Tyle się wycierpiałaś, Aurorito... - szepcze mama, rozglądając się po pokoju.

- Wy też powinniście...

- Auroro! Nie mówiłaś, że rodzice już przybyli! - przerywa Carda, która wchodzi do sypialni, uśmiechając się szeroko. Och, dlaczego musi przeszkadzać w takim momencie? To moi goście. Nie jej. Niech się więc, łagodnie ujmując, odwali.

- Dzień dobry, pani...

- Carda. Nazywam się Carda Marsheles i jestem panią tego domu. - Podkreśla ostatnie słowa, podając rękę mojej rodzicielce.

- Rosalia Vino, a to mój mąż Marco. Bardzo miło nam panią poznać. Jesteśmy bardzo wdzięczni za przyjęcie naszej córki... To taka dobra dziewczyna - mówi cicho mama.

Maska DiabłaOù les histoires vivent. Découvrez maintenant