14. Skruszony Diabeł

Zacznij od początku
                                    

- Dlaczego poszłaś do lasu na noc?

- Nie muszę odpowiadać. Chociaż! Cóż ja mówię! Mam spowiadać się ze wszystkiego, gdyż mieszkam pod pańskim dachem! - wołam ironicznie, na co Lucyfer przewraca oczami i wzdycha. O proszę, mój nawyk, bo ja też tak robię, gdy się denerwuję.

- Posłuchaj... Być może źle się zachowałem...

- Być może?! To było oburzające i niestosowne, Lucyferze. Nikt mi jeszcze nie sprawił takiej przykrości, podczas mojego pobytu tutaj - mówię posmutniała.
Mężczyzna spogląda na mnie z wyraźną skruchą, ale nic nie odpowiada. Może myśli, jak tu mnie ukarać psychicznie. Przecież to mu akurat wychodzi najlepiej. Tak samo jak dawanie młodej kobiecie jakichś nadziei, a potem unikanie jej, jak rozkapryszony dzieciak.

- Chodź ze mną na chwilę - mówi i chwyta mnie za dłoń, wyprowadzając z kuchni. Nawet nie daje mi szansy na zaprotestowanie, więc z braku innego wyjścia idę za nim prosto do pokoju Candidy, do którego nawet nie puka, a po prostu wchodzi i napotyka się z dziewczyną, czytającą książkę, którą dałam jej wczoraj, nim wyszłam z domu.

- Aurora! Już myślałam, że uciekłaś od nas! - woła i rzuca się w moje objęcia, mimo grubego koca czuję duszenie.

- Tak, tak, ja też się cieszę, że cię widzę...

- Tata cię odnalazł? - pyta, spoglądając na ojca.

- Sama przyszłam niedawno. Lucyferze, po co mnie tu przyprowadziłeś? - pytam.

- Chciałem was obie przeprosić za mój wczorajszy incydent. To było nieodpowiednie zachowanie i chciałbym, abyście mi wybaczyły - mówi mężczyzna, wyglądając na bezbronnego i skruszonego. To taki niespotykany widok i raduję się, że to ja mam okazję widzieć łagodniejszą wersję mojego pracodawcy. Uśmiecham się zwycięsko i spoglądam na Candidę, która również stoi w osłupieniu, przypatrując się ojcu.

- Ty tak na poważnie? - pyta.

- Wiesz, że nie często to robię, więc tak, na poważnie. Pomyślałem, że skoro praca mnie wzywała, a ja po powrocie stałem się naburmuszonym dziadem, to pojedziemy gdzieś we trójkę na weekend? - proponuje, a gula w moim gardle rośnie z minuty na minutę. Ta propozycja brzmi tak kusząco, że trudno jest odmówić, ale z drugiej strony, czy on zachowuje się, jakbyśmy byli jedną, małą rodzinką? Jeśli tak... to moja mapa zostaje uzupełniona o kolejne miłe doświadczenia.

- Dlaczego tak milczycie? To coś złego, że proponuję nam wyjazd?
Candida rzuca mi wesołe spojrzenie, a potem rzuca się na ojca, wołając coś w nieznanym mi języku.

- Jak się postarasz, to jesteś wspaniały! Pewnie, że jedziemy, prawda, Auroro? - Zwraca się do mnie, ale nie jestem w stanie powiedzieć przy nich, że się zgadzam. To dosyć krępująca sytuacja.

- Chyba nie chcesz odmówić? - pyta Lucyfer, uśmiechając się szeroko.
Nie przy niej, nie przy tej młodej osóbce, facecie, wołam w myślach, ale to na nic. Podchodzi do mnie, wlepiając wzrok w moje oczy, które z chęcią bym zamknęła. Przełykam głośno ślinę.

- Nie ma możliwości, byś nie jechała. - Dotyka mojej ręki, przez co wciągam powietrze. To robi się bardziej niezręczne niż wcześniejsze wydarzenia. Podnoszę głowę i staram się uśmiechnąć swobodnie, co nie jest łatwym zadaniem, gdyż emanuje ode mnie napięcie.

- Dobrze... - szepcę tak cicho, że tylko on może mnie usłyszeć.
Niemal przygważdża mnie swoim ciałem i podnosi do góry, przez co piszczę.

- Ale puść mnie! - wołam zaskoczona. O rany. Dlaczego odstawia tę szopkę przy własnej córce? No może nie własnej, ale jednak córce...

- Jesteście uroczy... - wzdycha dziewczyna, opierając się o parapet. Lucyfer w mgnieniu oka puszcza mnie i robi krok w bok, rzucając Candidzie karcące spojrzenie.

Maska DiabłaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz