10. Podróż po miłości

Start from the beginning
                                    

– I sądzi... sądzisz, że jestem odpowiednią osobą, by wydobywać z niego dobroć?

– Tak. Candida opowiadała mi, jak Lucis zachowuje się przy tobie. Jest lepszy. Uśmiechnięty i radosny, no i ma poczucie bycia prawdziwym facetem.

– Miłość i dobroć to nie są proste nauki, które wydobywa się z podświadomości machnięciem różdżki, Cardo...

– Oczywiście, że to wiem, ale jesteś odpowiednią osobą, by się tym zająć. Ja wierzę, że z niego będzie jeszcze dobry człowiek. Tylko niech da sobie szansę wybaczać, kochać i wierzyć, że nie wszystko jest złe, bo stworzył to jego zły ojciec... – wyznaje z melancholią kobieta. Że co? Naprawdę mam powoli dość tych ich cholernych metafor i porównań. Myślą, że są jakimiś bóstwami, aniołami, czy nie wiadomo czym, bo akurat jeden z członków rodziny ma na imię Lucyfer.

– Miłość jest papką. To tak jakby uczyć budowy każdego związku zawartego w takiej papce.

– Uznaj, że dostajesz bilet na podróż po... po miłości. Miłość będzie odpowiednikiem wybranego kraju. Nauczysz się poznawać jej kulturę i szczegóły, a potem pochwalisz się wiedzą zdobytą w tym miejscu. Lucyfer będzie mógł się pochwalić miłością, jeśli odbędzie taką podróż – mówi Carda, czym mnie zaskakuje, ale ma rację. Mogę tak właśnie potraktować naukę Lucyfera. Chociaż nauka będzie sprowadzała się do tego, że po skończonej edukacji on będzie kogoś kochał. Czy to oznacza, że tą osobą będę ja?

– Nauczysz go, Auroro? Pomożesz nam odzyskać dobrego człowieka?

Głęboki wdech.

Wystarczy, że wreszcie to powiem.

Dwa słowa. Dwa...

– Tak, pomogę – mówię, a Carda obraca się z tak szerokim uśmiechem i łzami w oczach, że niemal mogę sądzić, że to sen. Przytula mnie mocno, a potem ociera swoje łzy i znowu się uśmiecha.

– Jesteś aniołem, Auroro. Naszym aniołem! – woła i już ma odchodzić, kiedy postanawiam zadać, to nurtujące mnie pytanie.

– Zawsze wierzyłaś w Boga?

– Och... Oczywiście. To mój Ojciec. Ojciec każdego z nas, nieważne, czy ktoś wierzy czy nie, to On jednak zawsze wierzy w swoje dzieci, mimo że one nie odwzajemniają tego.

– Boję się, że jeśli zaufam Bogu, to On mnie zawiedzie...

– Nawet ludzie zawodzą. Nie mogłabyś ufać żadnemu człowiekowi. Nie bój się tego, kochanie. Życie nie polega na zastanawianiu się, lecz na szybkich wyborach.

– Ale...

– Daj sobie szansę. Uwierz w Niego, a zyskasz sprzymierzeńca w nauce Lucyfera, bo wiesz... On czasem też już nie ma sił do swoich krnąbrnych dzieci – wzdycha Carda i odchodzi w przeciwną stronę, pozostawiając mnie z pytaniem: czy to są jakieś świry chrześcijańskie?

Siadam na jedną z ławek i podkulam kolana pod brodę. Życie tutaj jest przedziwne, ale mimo wszystko uwielbiam ich właśnie za tę dziwaczność. No bo przecież każdy człowiek ma coś z dziwoląga. Nawet ten cholerny Lucyfer, którego teraz muszę znaleźć, ale nie wiem gdzie. Może powinnam odwiedzić strych i Gabriela? On wie bardzo dużo rzeczy na temat swojego „członka rodziny". Jest najstarszy i najmądrzejszy z nich wszystkich. O tak, muszę go odwiedzić.

                            ***

Przechadzając się po korytarzach willi, obserwuję, jak zwykle, piękne obrazy, mimo że ich tematyka do mnie nie przemawia, to wiem, że ktoś włożył w to bardzo dużo pracy, więc z szacunku podziwiam te dzieła. Wchodzę na kolejne piętro, aż wreszcie widzę drzwi, za którymi są spiralne schody, prowadzące na strych. W sumie ani razu tu nie byłam. Piwnicy też nie odwiedzam. Zresztą, nikt mnie tam nigdy nie zabrał, a powodu ku temu nie znam.
Podchodzę do uchylonych drzwi i delikatnie je popycham, po czym wchodzę do korytarza, gdy słyszę czyjeś kroki. Obracam się, a moje oczy napotykają Amarę. Tę kobietę, którą rzadko można ujrzeć w domu. Razem z Michaelem żyją w tych swoich osobnych światach.

– Co tu robisz, Auroro? – pyta swym naprawę pięknym głosem.

– Przyszłam do Gabriela. Muszę z nim porozmawiać – tłumaczę szybko.

– Tu nie można przychodzić, moja droga. Nikt ci nie powiedział, że w tym domu piwnica i strych są tylko dla prawdziwych członków rodziny?

Och... no i takie właśnie słowa sprawiają, że człowiek traci wiarę we wszystko.

– Amaro! Jak tak możesz mówić? Aurora jest członkiem rodziny – mówi nagle Gabriel, schodząc ze schodów. – Już idę, Mandarynko i nie słuchaj tej kobieciny. A ty, Amaro, dołącz za mnie do spotkania na górze.

– Gabrielu, jeśli ci przeszkadzam, to pójdę... – mamroczę, zażenowana.

– Spokojnie. Mogę pójść z tobą.

– Ale jeśli później nie wrócisz, to nici ze spotkania z tatusiem! – woła kobieta i wchodzi po schodach, znikając gdzieś na strychu. Tatusia? To oni tam przetrzymują ojca Lucyfera? A może ich ojca? O rany. Co tu się do cholery dzieje?

                           ***

Zamknięta w czterech śnianach odmawiałam cicho modlitwę, która miała pomóc mej babci.

– Daj jej jeszcze trochę czasu, Boże. Ona jest taką dobrą osobą i chodzi do Kościoła, i modli się, i zawsze w Ciebie wierzy, więc nie zabieraj jej... Proszę... – powiedziałam cicho, podkulając nogi pod brodę i cicho łkając. Bóg to potwór, który zabiera nie tych, co trzeba. To wcale nie Sędzia Sprawiedliwy, a zwykły złodziej dusz o dobrych sercach.
Dotknęłam zdjęcia babci, na którym była taka radosna i beztroska, że nikt by nie pomyślał, że za dwa lata może stać się wrakiem człowieka. Weszłam do pokoju schorowanej staruszki i przysiadłam się na jej łóżku, gdzie cicho pochrapywała.

– Amo, nonna. Amo... – szepnęłam, kiedy otwierała powoli oczy.

– Och... kochanie. Trzymaj kciuki, bym trafiła do Niebios, blisko dziadka.

– Nie żegnaj się. Nie teraz, babciu!

– Poradzisz sobie, Auroro. Bo jesteś silną i bardzo wytrwałą kobietą, a Bóg będzie trzymał cię w opiece.

– Nie... babciu... nie! – zawołałam, ale kobieta zamknęła oczy, a jej klatka piersiowa przestała się unosić.

Nigdy nie wybaczę Ci, Boże.

Maska DiabłaWhere stories live. Discover now