- Ja nie chcę.

Przymykam oczy wobec napływu pobudzenia, które wyczuwam w jego głosie. Boże, dlaczego ja dalej tu jestem? Rama, w którą mnie ujął, promieniuje żarem i głodem, potęgując moje pożądanie względem niego. Ta niekontrolowana reakcja jest jeszcze bardziej zintensyfikowana przez spotkanie z Brody'm, a teraz najnowszą potyczkę z samym Brewerem. Pragnę go szaleńczo. Ale to drań. Mogę znowu spieprzyć sobie życie i to na własne życzenie, jeśli nie rozegram tego prawidłowo.

Opieram rozpalone czoło o zimną fakturę drzwi. Od razu lepiej.

- Daj mi spokój.

- Mieliśmy porozmawiać, już zapomniałaś? – muska wargami wrażliwe miejsce za moim uchem. Jego otwarta dłoń przylega mocno do mojego brzucha, by przyciągnąć mnie do siebie jeszcze bardziej.

- I rozmawialiśmy. Ale nic z tego nie wyniknęło.

- Odwróć się.

Wykonuję jego nakaz, opierając bezwładnie lędźwie o framugę. Christian w dalszym ciągu pochyla się nade mną z przedramieniem wspartym o drzwi, osacza mnie jeszcze bardziej. Dłoń, którą wcześniej obejmował moją talię, powędrowała na biodro, głaszcząc je miarowo i doprowadzając mnie do szału. Założenie spodni dzisiejszego ranka było nader genialnym pomysłem. Doskonale widzi, jak duży wpływ potrafi wywrzeć, jak reaguję na jego dotyk. Tylko jego. Wykorzystuje to niemal za każdym razem, teraz nie jest inaczej.

- Jesteś aż nazbyt pewny siebie, nie uważasz?

- Mam powód – stwierdza, by po chwili zamknąć usta na moich. Wzdycham, lekko rozchylając wargi, a wtedy jego język wkrada się pomiędzy nie, smakując mnie od środka długimi i powolnymi ruchami. Na wpół świadomie zauważam, iż moje dłonie wplątują się w jego włosy. Pociągam za końcówki, sprawiając, iż zaczyna całować mnie mocniej, łapczywie eksplorując i oplatając mój język swoim. Czuję szaleńcze bicie swojego serca. To nie ma prawa skończyć się dobrze.

Brewer odpycha się od drzwi jedną ręką, a drugą unosi moje bezwładne ciało do góry. Obejmuję go mocno, rozpaczliwie pragnąc każdego centymetra jego ciała. Oddaję pocałunek z taką siłą, jakbym miała chęć zjedzenia go żywcem.

Wszystko dzieje się jakby w zwolnionym tempie, aż czuję pod sobą kanapę. Mężczyzna pochyla się nade mną z jedną nogą na podłodze i kolanem drugiej wspartym o poduszki. Opiera się na lewej ręce, prawą zaś wsuwa pod białą koszulę, którą aktualnie mam na sobie.

- Mam cholerne szczęście, że jestem twoim szefem – mówi, przyprawiając mnie tym o gęsią skórkę. Oplatam go nogami w pasie, a moje mięśnie coraz bardziej się napinają. Przerywa pocałunek, przygryzając moją dolną wargę.

- Podobno chciałeś rozmawiać.

- Podobno chciałaś dystansu – odpowiada z przekąsem, na co w odpowiedzi jedynie przyciągam go bliżej. Sama już nie wiem, czego chcę, ale na chwilę obecną nie mam ani siły, ani ochoty się nad tym głowić.

~*~

Do końca dnia uśmiech nie schodzi mi z twarzy, co nie umyka uwadze Stelli. Nie, Christian nie posunął się do niczego więcej, nawet nie miał takiego zamiaru. Wiem, iż nie było to szczególnie inteligentnym pomysłem, lecz potrzebowałam tego. Potrzebowałam jego – jego dotyku, jego zapachu, po prostu jego obecności. Nie chcę, byśmy kłócili się za każdym razem, kiedy wyciągany jest jakiś niewygodny temat – w tym przypadku chodzi o Brody'ego. Ten mały, nic nieznaczący człowieczek już raz zniszczył mi życie. Nie pozwolę, by znowu próbował w nim mieszać. Mam zbyt wiele do stracenia, żeby pozwolić mu na to drugi raz.

- Dobra, dość. O co ci chodzi?

Zaskoczona przyglądam się Evans, która stoi obok z założonymi rękami.

- W kwestii?

- Jesteś jakaś dziwnie radosna. Czekaj, nie mów! Masz randkę – piszczy uradowana. Przez moment oczekuje mojej reakcji, lecz gdy milczę, szybko kontynuuje swą wypowiedź. Zapewne bierze to za potwierdzenie. – Znam go? Jak ma na imię? Nie masz pojęcia, jak się cieszę.

Owszem, znasz. Ma na imię Christian. Wątpię, byś cieszyła się równie mocno, kiedy się o tym dowiesz.

- To raczej moja prywatna sprawa, nie sądzisz?

- Och, daj spokój. I tak prędzej czy później się dowiem – ostrzega żartobliwym tonem. Wiem jednak, iż daleko jest temu do żartu. Moją relację z Brewerem chcę trzymać w tajemnicy tak długo, jak to tylko możliwe. Zwłaszcza przed nią i innymi pracownikami. Wyjątek stanowi Clarie, lecz to akurat inna sprawa. Boję się nawet pomyśleć, w jaki szał wpadnie Stella, kiedy dowie się, że to właśnie ja sprzątnęłam jej sprzed nosa pana prezesa.

- Oczywiście – zmuszam się do przyjaznego uśmiechu.

- Idzie – szepcze, wlepiając wzrok w coś znajdującego się za mną. Albo kogoś. Z początku nie rozumiem, co ma na myśli, lecz nie zdążam jej o to zapytać. Czuję czyjąś dłoń na moich plecach.

Christian. Doskonale wiem, że to on. Kątem oka obserwuję Stellę, chyba nie jest szczególnie z tego zadowolona.

- Anastasio, pozwól na chwilę.

Nerwowo przełykam ślinę, obdarzając go pytającym spojrzeniem. Wolałabym nie zostawać z nim sam na sam w jednym pomieszczeniu, nie tutaj. Zostawiamy Evans, kierując się do jego biura.

Kiedy znajdujemy się w środku, zamyka drzwi, by nikt nie mógł nam przeszkodzić.

- Lepiej będzie, jak usiądziesz – uśmiecha się, wskazując mi miejsce. Teraz odrobinę zaczynam się martwić. W tej kwestii jest niesamowicie podobny do Jack'a. Większość wiadomości od niego zwykle powoduje coś, na co nie jestem odpowiednio psychicznie przygotowana. Coś czuję, iż będzie tak tym razem.

- Spowiadaj się, Brewer. Natychmiast – mruczę, krzyżując ręce na piersi. Słysząc mój ostry ton, wzdycha i z rozbawieniem kręci głową. Mi nie jest do śmiechu, co prawdopodobnie jeszcze bardziej potęguje u niego uczucie euforii.

- Nie miałaś żadnych planów na koniec tego tygodnia, prawda?

Przyglądam mu się badawczo, próbując rozszyfrować, o co dokładnie chodzi. Jeżeli zamierza znowu zabrać mnie gdzieś na weekend – odpowiedź brzmi nie.

- Zależy – stwierdzam krótko. – Coś proponujesz?

- Sprawa wygląda tak... - zaczyna dosyć niepewnie. – Nie wiem, czy się ucieszysz, czy mnie pobijesz, ale mam wielką nadzieję na to pierwsze.

Przestępuję z nogi na nogę, unosząc pytająco brwi. Po tych słowach szczerze wątpię, iż będę miała się z czego cieszyć. Żaden prawdopodobny scenariusz nie przychodzi mi do głowy, więc nie zostaje mi nic, jak tylko modlić się, by nie okazało się to zapowiedzią rychłej apokalipsy.

- Może więcej szczegółów?

- W czwartek muszę być w Chicago. Co za tym idzie, ty również – mówi powoli, cały czas bacznie mnie obserwując. – Więc?

Miał rację. Powinnam była usiąść. Ale teraz trochę na to za późno.

**

Czekaliście trochę dłużej niż zwykle, za co chciałam ogromnie przeprosić. Kolejny pojawi się za jakiś tydzień lub półtora, taka mała rekompensata x

Heart attack | J. Dornan / A. BensonWhere stories live. Discover now