2. Bal

1K 142 60
                                    

Przez głowę przeszło mi tylko jedno słowo - "Mimi".
Ta mała sprycióla znów jakimś cudem bez mojej wiedzy wpakowała mi się do torebki.
- Yyyyyy... to mój... telefon! Telefon, tak, to ja ten... ja pójdę go odebrać! - uciekłam, aż się za mną kurzyło.

Mimi to moje małe, słodkie nie wiadomo co. Dosłownie! Spotkałam ją kilkanaście dni temu. Może to dziwnie, ale ona sama nie wie, czym jest. Mówiła, że straciła rodzinę, gdy miała kilka dni. Zapytałam się taty, a on stwierdził, że to ostatni przedstawiciel pradawnego gatunku magicznych motyli. Ponoć gatunek ten wyginął już setki lat temu, a tu proszę, ot niespodzianka! Mówi się, że to niezwykły, rodzaj motyla. Niezwykły, nie tylko dlatego, iż motyla ledwie przypomina, ale również dlatego, że potrafi mówić, jest inteligentny. Czasami mam wrażenie, że Mimi jest mądrzejsza od przeciętnego nastolatka, jakieś sto razy!
Mimi ma dwanaście centymetrów wysokości, z czego połowa to głowa. Ma wielkie (jak na takie małe ciałko) fiołkowe oczy i uroczy uśmiech. Posiada oczywiście ręce i nogi, ale te ostatnie rzadko jej się przydają, ponieważ do przemieszczania się, używa małych, delikatnych skrzydeł.
Jest trochę, jak kameleon, ale tylko trochę. Chodzi mi o to, że w zależności od nastroju zmienia się jej kolor. Na codzień, czyli gdy jest szczęśliwa, jest różowa, gdy się złości - czerwona, gdy jest smutna - fioletowa, a gdy się boi - błękitna.
To najurokliwsza istotka, jaką w życiu widziałam! Potrafi rozweselić nawet największego gbura. Jest cudowna, ale i trochę upierdliwa. Zawsze wściubia nos w nie swoje sprawy. Nie zostawi mnie nawet na chwilę. Jakimś cudem, zawsze, gdy ja sprawdzę już zawartość mojej torby do szkoły, na miejscu okazuje się, że moja mała przyjaciółka spakowała się razem z książkami.
Pamiętam, że gdy spotkałyśmy się pierwszy raz, była błękitna, jak niebo. Bała się okropnie. Pokazałam jej, że mnie nie musi się bać. Kiedy powiedziałam, że jestem księżniczką, nie mam pojęcia dlaczego, była w stanie skoczyć za mną w ogień. Tak jakoś wyszło, że zostałam opiekunką i jednocześnie przyjaciółką tego ureczego stworzonka.

Uciekłam do damskiej łazienki. Otworzyłam torebkę, a tam rzeczywiście, Mimi smacznie sobie spała. Nie miałam serca, żeby ją obudzić, ale musiała przestać chrapać. Chcąc, nie chcąc, delikatnie popukałam ją po ramieniu. Reakcja była natychmiastowa. 

- O! Vanessa! Coś się stało? - zapytała swoim piskliwym, noszącym ślady snu głosikiem.


- Po pierwsze, powtarzam to już setny raz, mów mi Sam, a nie Vanessa. Po drugie, stało się, chrapałaś tak głośno, że aż ludzie cię usłyszeli. Po trzecie, dlaczego jesteś w mojej torebce?

- Po pierwsze, przyjęłam - zasalutowała - Po drugie, przepraszam, zrobiłam się senna. Ten wasz dyrektor pisze strasznie nudne przemówienia. Po trzecie, to moja mała tajemnica.

- Ah, Mimi... - wywróciłam oczami - Dobra, ale bądź teraz cicho. Idziemy do domu.

Motylopodobna istota skinęła swoją wielką główką i znów wygodnie usadowiła się między telefonem, a paczką chusteczek.

Zamknęłam torebkę i wyszłam z łazienki. Jak to dobrze, że nikt do niej nie wszedł w czasie naszej rozmowy.
Kiedy znów znalazłam się na szkolnym placu, znalazłam Emmę. Przyjaciółka pożegnała się z rozmówcą  (tak, gadała z chłopakiem) i razem poszłyśmy do jej domu.

- Toooo, kim jest ten chłopak, z którym rozmawiałaś? - zapytałam, przerywając tym samym ciszę panującą od trzech minut.

- To Fred, w przedszkolu byliśmy najlepszymi przyjaciółmi, potem się wyprowadził na dziewięć lat. Kiedy wrócił, w ostatnie wakacje... był jakiś inny. Zapamiętałam go zupełnie inaczej... Dołączył do mojej klasy, ale nawet się do mnie nie odzywał. Do teraz...

Z pozoru normalna 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz