chapter two

3.2K 522 566
                                    

Pierwszą rzeczą jaką Louis zauważa, kiedy przestaje kaszleć, jest to, że w jakiś sposób dostał się na kamień ponad powierzchnią wody i teraz na nim siedzi.

Druga rzecz to para bardzo dużych, bardzo okrągłych i bardzo zielonych oczu, które wystają spod mokrych kręconych włosów i na niego patrzą. To zdecydowanie te same oczy, przez które połknął niezdrową ilość słonej wody i wylądował właśnie w tym miejscu.

Oczy wciąż się w niego wpatrują, więc Louis otwiera usta, żeby się przywitać; jednak zamiast tego tylko mamrocze: - Proszę, powiedz mi że masz tam nogi.

Zielonooki przechyla głowę z zaciekawieniem i wychyla się nieco na powierzchnię, ukazując nos i różowe usta, a Louis znów szybko wciąga powietrze. Nigdy wcześniej nie widział piękniejszej twarzy, wszystko na niej jest zbyt duże, zbyt delikatne i zbyt ładne, żeby było prawdziwe. Prawdopodobieństwo halucynacji wydaje się rosnąć z każdą chwilą.

- Poczekaj - mówi Louis, uświadamiając sobie, że nie wie nawet do czego lub kogo mówi. - Czy ty mnie chociaż rozumiesz?

Zielonooki kiwa głową, zanurzając lekko podbródek w wodzie.

- Umiesz... mówić? - docieka.

- Tak - odpowiada mu, a jego głos jest spokojniejszy i głębszy, niż mogłoby się wydawać.

- Czym jesteś? - pyta tępo, myśląc że równie dobrze mogą przejść już do rzeczy.

- Jestem Harry - stwierdza rzeczowo. Louis zauważa kawałek jaskrawoczerwonego koralowca wetkniętego za jego ucho i trzymanego w miejscu przez mokre włosy. Dziwne.

- Harry - powtarza - Jestem Louis. Ale nie to miałem na myśli.

Harry wychyla się z wody i uśmiecha się trochę niepewnie, a może nawet ze strachem. - Co miałeś na myśli?

Louis nie może uwierzyć, że w ogóle prowadzi taką rozmowę. Wciąż czeka, aż obudzi się z tego snu. - To znaczy, czym jesteś? Oprócz Harry'ego.

Harry wpatruje się w niego tak intensywnie, że Louisa przechodzi dreszcz.

- Cóż... jestem syreną... - Harry zaczyna powoli, a Louis wypuszcza oddech. Nawet nie wiedział, że go wstrzymywał.

- Nie - przerywa mu. - Nie. To niemożliwe. Syreny nie istnieją.

- Istnieją - odpowiada prosto.

- Nie, nie powinny istnieć. Nie powinieneś być prawdziwy - kłóci się.

Brwi Harry'ego się marszczą, a na jego twarz wstępuje zdezorientowanie.

- Ale jestem prawdziwy, istnieję, zobacz - mówi, unosząc rękę nad wodę i przebierając palcami przed twarzą Louisa.

Louis trochę się uspokaja. Harry naprawdę wydaje się nieszkodliwy. I jest dość uroczy, jak na coś co w ogóle nie powinno istnieć. Jeśli Louis rzeczywiście ma teraz przywidzenia, przynajmniej są one urocze.

- Dobrze, syreno Harry. Możesz pokazać mi swój ogon? - pyta Louis.

Harry od razu odzyskuje dobry humor, a zdezorientowanie na jego twarzy zostaje zastąpione przez ekscytację - Pewnie! - mówi radośnie, a następnie przewraca się na bok i wyciąga ogon ponad taflę wody.

Oto on. Błyszczący, zielony i fioletowy, i tak prawdziwy, jakim zapamiętał go Louis. Patrzy na niego z zachwytem i traci mowę, gdy Harry porusza nim delikatnie, a słońce odbija się w kroplach spływających po łuskach.

- Wow - szepcze, gdy wreszcie powraca myślami do rzeczywistości. - Jest piękny.

- Dziękuję - chichocze Harry. Najwidoczniej syreny nie tylko istnieją, ale też chichoczą, mają tętniące życiem oczy, wyglądające na wyjątkowo miękkie usta i ładne brązowe loki. To wszystko jest trochę przytłaczające.

with your love we could breathe underwater // larry stylinsonحيث تعيش القصص. اكتشف الآن