Pierwsze ślady

21 0 0
                                    

- Nie rozumiem, dlaczego chce pan ze mną rozmawiać, skoro tam ma pan wszystko napisane - patomorfolog głównego szpitala w Modrzowicach, szczupły facet w średnim już wieku, przyglądał mi się nader niechętnie zza ciemnych oprawek okularów. Nie podejrzewał, że tak jak on, widząc papierosy na stole, miałem ochotę zapalić - z tą różnicą, że zabierałem mu właśnie cenne minuty przerwy w pracy. W jakiś magiczny sposób przekonałem pielęgniarkę, by mnie wpuściła, na co nigdy dotąd pewnie sobie nie pozwalała, wiedząc, jak doktor cenił sobie przerwy i trujący dym w płucach. Siedział teraz przede mną posłusznie, z zamiarem szybkiego spławienia klienta.

- Czytałem raport - spokojnie uniosłem papiery do góry i położyłem je na biurko.

- Zawał serca nie wyjaśnia takich obrażeń.

- Niech pan wierzy, pracuję tu już piętnaście lat i widywałem takie przypadki - odparł standardowo lekarz, choć przez jego twarz przebiegł cień niepokoju.

Jeszcze nikt pewnie nie kwestionował jego pośmiertnych oględzin, a tym bardziej wmawiał błędną diagnozę - przynajmniej nikt, kto nie posiadał stosownego ku temu wykształcenia.

- Pański dziadek był okazem zdrowia jak na jego lata. Tym bardziej rozległy zawał mógł zaatakować niespodziewanie i z podwójną mocą. Mogło to być również wynikiem ataku nagłego, zbyt wielkiego stresu, lub strachu, a pański dziadek był w oczywistej grupie ryzyka. U młodego człowieka mogło by się skończyć szczęśliwie na szpitalu.

- Z opisu wynika, że serce uległo rozpadowi, jak po wybuchu bomby. Nie powie mi pan, że to naturalne - brnąłem, próbując wybadać, czy tężejąca twarz lekarza to wynik jeżdżenia po jego ambicji czy tego, że nie mówił prawdy.

- Chyba pan nie sugeruje, że to była ingerencja osób trzecich - oburzył się patomorfolog - pana dziadek nie miał żadnych innych obrażeń cielesnych, ani nie stwierdziłem obecności żadnych obcych substancji, tak we krwi, jak i w treści żołądkowej...

- Rozumiem... - złagodniałem natychmiast, stwierdzając że chodzi jednak o ambicję - Widzi pan, dziadek był moją jedyną rodziną, nigdy nie skarżył się na zdrowie, dlatego tak ciężko mi w to uwierzyć...

Lekarz również natychmiast wykazał zrozumienie.

- Niech pocieszy pana fakt, że nie cierpiał długo. To był moment, w którym pana dziadek nawet nie zorientował się, co się dzieje... A, właściwie dobrze że pan się zjawił, może pan odebrać jego rzeczy, pielęgniarka wyda je panu z magazynu za pokwitowaniem.

Pokiwałem głową, westchnąłem i wstałem z ociąganiem.

- W takim razie dziękuję...

- Proszę.

Wyszedłem z gabinetu i skierowałem się w wyznaczone miejsce, w którym dostałem paczkę z rzeczami po dziadku, po czym zaraz przed budynkiem zapaliłem papierosa.

Odkąd tu przyjechałem, robiłem to zdecydowanie zbyt często, ale myśli nie dawały mi spokoju. Patomorfolog stwierdził oczywistą oczywistość i nie wychodził poza kanon swojej wiedzy, bo nie było ku temu żadnego powodu. On też przecież nie miał właściwie żadnych powodów, a jednak wiele pytań pozostawało bez odpowiedzi. Nagła śmierć całkiem zdrowego dziadka, którego ledwie pamiętałem, a który był mi bliższy niż moi rodzice. Raport lekarza z którego wynikało jasno, że to był całkiem niejasny zawał serca, dziwna nieufność wobec mnie, którą spotykałem na każdy kroku, a która zdawała się nie wynikać tylko z faktu, że byłem obcy. Zbyt wiele pytań, zbyt mało odpowiedzi. Właściwie, zmierzając wolno w stronę komendy policji sam zastanawiałem się, co właściwie tutaj robię. Mieszkałem już w wielu miejscach, w wielu miastach i właściwie od jakichś dziesięciu lat nie interesowałem się rodziną. Wcześnie się usamodzielniłem, od czasu do czasu kontaktowałem się z ojcem i matką, którzy mieli własne życie, a i ja nie zamierzałem nikomu zawracać głowy swoim. Nie chciałem się dzielić tym, z czym z wielkim trudem doszedłem do ładu i składu, dzięki odległemu, jak mgliste wspomnienie, spotkaniu z dziadkiem Tobiaszem właśnie. Obojętnie, co myślałem na jego temat i tego, co następowało w moim życiu, czułem podskórnie, że jego śmierć dotknęła jakiejś czułej i niezależnej ode mnie struny.

Jonasz Kantor: AnimakolektaWhere stories live. Discover now