Rozdział pierwszy

Start from the beginning
                                    

– Nic – odparłem, unosząc ponownie wzrok.

Ruth zmarszczyła brwi, a wyraz jej twarzy był beznamiętny.

– Nic już nie lubię.

Cisza bardzo często towarzyszyła mi w tym miejscu. Brak odpowiedzi ze strony kobiety mnie nie zaskoczył.

– A mi wydaje się, że coś lubisz.

Uniosłem delikatnie brew, mając nadzieje, że tym gestem zachęcę ją do rozwinięcia.

– Wiesz, dlaczego większość ludzi przychodzi na terapie? Dlatego, że widzą w sobie problem i chcą sobie pomóc. Terapia ma im pomóc, a ty tego nie chcesz. Rozmowa z kimś sprawia ci trudności, a szczególnie otworzenie się na mnie. Nie mogę ci pomóc, bo nic o tobie jako o moim pacjencie nie wiem. – Nie odrywałem wzroku od jej twarzy, bo z każdym słowem jej brwi ściągały się coraz bardziej. – Ty lubisz ból, a te spotkania mają ci o nim przypominać.

Zacisnąłem mocniej szczęki i wziąłem głęboki wdech. Palące uczucie, które parzyło mnie od środka, nie minęło od półtora miesiąca. Te spotkania miały być przykrywą, zamydleniem oczu dla mojego brata i Aurory. Kilka razy w naszych rozmowach zasugerowali mi psychologa i miałem świadomość, że nie odpuszczą. To był cudowny powrót do przyszłości. Zrobiłem to z nadzieją, że poczuję znów ten sam ból co kilkanaście lat temu. I na pierwszym spotkaniu tak było, ale z każdym kolejnym... Nie czułem nic.

– Czyli jest pani dobra – odparłem krótko.

– A pan jest bardzo ciężki w obyciu. – Delikatny uśmiech rozepchał jej policzki. – Przepraszam, nie powinnam...

– Zgadzam się, jestem ciężki w obyciu – przerwałem jej. – Przychodząc tu, mam dobrą wymówkę, więc odpowiadając na twoje pytanie, będę jeszcze przychodził na terapię, którą uważam za nieskuteczną.

Rozległ się dźwięk, który oznaczał koniec spotkania. Ruth zawsze nastawiała budzik, a grająca melodia sygnalizowała nam, kiedy wybijała godzina końca „terapii". Wstałem z sofy i chwyciłem swoją kurtkę. Nie pożegnałem się z kobietą, ale wychodząc z jej gabinetu, nasze spojrzenia się na chwilę skrzyżowały. To był ułamek sekundy, który podpowiedział mi więcej, niż mógłbym się spodziewać.

Wychodząc na zewnątrz budynku, podmuch powietrza otulił moją twarz. Z kieszeni spodni wyciągnąłem paczkę papierosów, a jedną fajkę wsunąłem między wargi, po czym ją odpaliłem. Nowy Jork... Nienawidziłem tego miejsca i na moje nieszczęście tu utknąłem. Spotkania z tą kobietą okazały się moją jedyną ucieczką, choć wcześniej myślałem, że będzie to dla mnie karą. Pierwsze zaciągnięcie się używką i... Kurwa. Rozległ się dźwięk mojego telefonu, a kiedy go wyciągnąłem i na ekranie ujrzałem imię mojego brata, zaciągnąłem się używką kolejny raz.

– Jak terapia?

– Właśnie palę, zaraz wsiadam do samochodu i wracam. – Nie odpowiedziałem na jego pytanie.

– Aiden...

– Wiem, nie pytałeś o to, ale mam to w chuju. Dzwonisz zawsze z tym samym Zane, nic się nie zmieniło, nie wyszedłem z jej gabinetu odkupiony. Nadal jestem tym samym Aidenem, tym którego nienawidzicie. – Kolejny raz się zaciągnąłem fajką.

– To po co tam chodzisz?

– Po to, żebyście się ode mnie odpierdolili.

Od razu się rozłączyłem i wyłączyłem telefon. Ta krótka rozmowa z moim bratem, sprawiła, że krew w moich żyłach zaczęła się gotować. Zgasiłem papierosa pod butem i ruszyłem w stronę auta. Czarny mercedes niczym się nie wyróżniał i też tego oczekiwałem względem samochodu. Szukałem mojego brata, wchodziłem w kręgi ludzi, którzy od lat na mnie polują. Nie mogłem się rzucać w oczy, choć bardzo chciałem. Wsiadając za kierownice, ruszyłem od razu w stronę hotelu. Odkąd to wszystko się wydarzyło, przyleciałem tu, ale dlaczego? Nie wiem. Zadawałem sobie wiele pytań, na których odpowiedzi nie znałem.

White AgonyWhere stories live. Discover now