CZĘŚĆ 8 - c.d.

469 43 5
                                    

            Wschód słońca przywitał ich w górzystym wąwozie z obu stron porośniętym fioletowymi plamami lawendy.

- Ależ tu pięknie zachwyciła się kocica! – wyglądając przez okno wozu.

- Oho! Czyżby towarzystwo już wstało?! – jednogłośnie spytali osioł, zebra i kuc.

- Wstało?! – nastroszyły się sowa z gołębicą. – Tu nikt nie zmrużył oka!

- Cha, cha, cha - zaśmiali się chórem. – Dobre. Tylko chrapałyście, że ho, ho!

- Oj tam. Zaraz, że ho, ho! – oburzyła się kocica. – Daleko jeszcze? Wychyliła się mocno przez okno i wciągnęła powietrze w nozdrza. – Nic nie czuć!? – odwróciła się do sowy i gołębicy. – Nic, a nic. Lawenda całkowicie przestała pachnieć?

- Niemożliwe!? – zdenerwowała się sowa. – Odsunęła skrzydłem kocicę od okna, wychyliła łeb i oniemiała. – A jednak! Jednak to prawda.

- Co? – z niepokojem spytała kocica.

- To że jak ptasia wieść niesie odór, czy jak kto woli smród wydalany przez trolle, ogry i ropuchy nie wiedzieć czemu bardziej podąża w stronę stolicy? – odpowiedziała i zerknęła na gołębicę: - Nieprawdaż?

- Prawdaż, prawdaż.

- Czyli jesteśmy już niedaleko? – spytała kocica.

- Myślę, że tak, ale nie jestem pewna, dlatego... - zastanowiła się i co sił w ptasich płucach do kuca, osła i zebry krzyknęła: - Stać!!! – całkowicie zapominając o zamykających orszak psiaku i skunksie, którzy przy nagłym zatrzymaniu wozu, po prostu zderzyli się z nim głowami i klapnęli na zadach.

- Co się stało?!

- Co?!

- Postój?!

Sowa z kocicą i gołębicą wygramoliły się z wozu i zasiadły na koźle.

- Czujecie?! – doniośle spytała sowa.

- Nieee...bardzo...coś jak mgiełka, albo... - głucho odpowiedziały zaskoczone zwierzęta.

- Opary?

Skinęły głowami.

- No właśnie! A widzicie, gdzie jesteśmy? – ponownie zapytała sowa.

- Hyyyyy.... – zwierzaki rozejrzały się i nie na żarty zatrwożyły. – W tym rejonie krainy prawie w ogóle nie pachnie!!!

- Właśnie. Prawie. A więc pałac niedaleko kochani. Tylko czekać, jak otworzą nam bramy. Lulana pewnie nie może się nas doczekać!

Gołębica spuściła wzrok, co nie uszło czujnej uwagi sowy, jednak postanowiła nie drążyć tematu, zwłaszcza, że wszyscy, no prawie wszyscy, byli już mocno wykończeni wędrówką.

- To co... – sowa wskazała skrzydłem kierunek – ...jak się nie mylę, za tym wąwozem ukażą nam się mury i wielka brama do stolicy królestwa!

- A więc zaraz dotrzemy do celu o Wielki Orlando – zachichotał osioł, a zebra z kucem solidarnie mu zawtórowali.

- A gdzie nasz bard z grajkiem? Pospali się? – zaniepokoiła się sowa.

- Na posterunku!!! – usłyszeli zza wozu i powtórnie, tyle że już wszyscy razem buchnęli śmiechem. – Zatem do bram przyjaciele! Do bram! Gołębica ukradkiem otarła nadmiar potu z czoła, co po raz kolejny nie uszło uwagi wszechmądrej sowy, ale i tym razem jej zachowanie wzięła na poczet jej przemęczenia.

Nie minęło południe, jak zziajani stanęli przy głównej bramie wiodącej do stolicy, jak i do pałacu lawendowej królowej. Osioł z zebrą, aby nadal trwać przy cyrkowym kamuflażu odczepili się od wozu i przystanęli obok kuca. Sowa z kocicą poprawiły brwi i dla niepoznaki delikatnie nastroszyły piórka i futerko. Basset ze skunksem wyjrzeli zza wozu.

Po drugiej stronie kufraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz