Kroczę przez zatłoczone ulice Nowego Yorku z kawą w dłoni, korzystając z przerwy na lunch, by zaczerpnąć nieco świeżego powietrza. Szczerze mówiąc, dobrze mi to robi. Mogę się oderwać, a widok zabieganych ludzi i zasłyszane urywki ich rozmów całkowicie odciągają mnie od problemów. Staję się niewidzialna dla reszty, nikt nie zwraca na mnie uwagi, zajmuje się sobą. Całkowicie odrywam się od smutnej rzeczywistości, sącząc ulubiony napój, i mijam pozornie takich samych jak ja, lecz w rzeczywistości – całkowicie różnych. Uśmiecham się na widok kobiety z dzieckiem, które uporczywie próbuje namówić mamę na kupno zabawki z wystawy. Powstrzymuję łzy z wielkim trudem za każdym razem, gdy widuję podobną scenę. Na jej miejscu mogłam stać ja... ale już nie mogę. 

 - Anastasio Rosalie Crawford, wiedz, że cholernie działasz mi na nerwy – burczy z powodu kilku sekund ciszy z mojej strony. Co mam powiedzieć? To zła chwila na jakiekolwiek zabawy, a tym bardziej na otwarcie nowego klubu. 

 - Ariano Savannah Parks – mruczę niezadowolona jej uporem. – Wiedz, że jeśli ktoś komuś działa na nerwy to ty mi. Nie mam ochoty na wyjścia!

 - Matko, kochana, dobrze się czujesz? – drwi. Ona nie wie wszystkiego, nikt nie wie. Zna tylko część prawdy. Tyle, ile pozwalam. 

 - Miałaś rację co do Brody'ego... jest w mieście, był dzisiaj u Christian'a – wyjaśniam szybko powód mojego złego humoru. Kobieta po drugiej stronie w mig pojmuje powagę sytuacji. Z początku słyszę serię przekleństw pod adres Carlson'a, potem wyrazy współczucia, a na sam koniec, że wpadnie po mnie o dwudziestej pierwszej. Rozłącza połączenie, nie dając mi dojść do słowa. No tak, negocjacje z Arianą. Ja naprawdę myślałam, że dam radę ją przekonać? Ją? Najbardziej nieustępliwego człowieka na Ziemi? 

Nie ma na to nawet najmniejszych szans.

Wzdycham zrezygnowana, kierując swoje kroki z powrotem do miejsca pracy. Zostało mi co prawda jeszcze piętnaście minut, ale w jednej chwili tracę ochotę na wszelkie spacery. Brody rozmawia z kimś zaciekle przez telefon, żywo przy okazji gestykulując. Nie zauważa mnie, przez co mogę bez problemu uciec. Tym razem ja to robię, wtedy on najzwyczajniej w świecie stchórzył, nawet nie próbował stawić czoła problemowi. Przez niego musiałam godzić się na to wszystko. Pomiatanie, ciągłe upokorzenia. Nie zasłużyłam sobie na to, jednak nic nie mogłam zrobić. Byłam samotna, sama jak palec. Myślałam o nim? Tak, niemal codziennie. Lecz nie tęskniłam. Wyklinałam go, z całego serca pragnąc, by napotkał na swojej drodze makabryczne nieszczęście. Choć w połowie okrutne jak moje. Wstyd mi za samą siebie, boję się spojrzeć w jego oczy i wygarnąć wszystko prosto w twarz. Planowałam to od dobrych paru lat, a teraz, gdy wreszcie przychodzi co do czego, odwracam się na pięcie i uciekam, gdzie pieprz rośnie. 

 Masz tam podejść, Ana. TERAZ!, słyszę w głowie. Przymykam oczy, analizując wszystko po kolei. Jesteśmy na neutralnym gruncie, nic nie może mi zrobić... nie ma tu nikogo znajomego, tym lepiej. Nie będę martwić się, że ktoś się dowie. Unoszę powieki z idiotyczną nadzieją, że mężczyzna rozpłynie się w powietrzu. Mam pecha, wciąż jest w jednym miejscu. Ludzie coraz to zasłaniają mi widok na niego, lecz wiem, że tylko odwlekam to, co nieuniknione. 

 Wyrzucam kubek do pobliskiego śmietnika, podchodząc niego tak szybko, na ile pozwalają mi nieszczęsne obcasy. Stoi odwrócony plecami, więc trącam go w ramię, odwraca się natychmiast. Na mój widok zamiera. Uśmiecha się przewrotnie i rozłącza połączenie, tłumacząc brakiem zasięgu. Carlson, jesteś taki oryginalny. 

 - Anastasia Crawford – cmoka z uznaniem, biegnąc spojrzeniem od nosków butów po czoło. Mam nadzieję, że coś powie i skończy bezpardonowo pożerać mnie wzrokiem. Zakładam ręce na piersi, wyczekuję jego reakcji. 

Heart attack | J. Dornan / A. BensonWhere stories live. Discover now