Czy tak powinno być?

 - Powinnaś wiedzieć, Anastasio – mruczy, a ja nieruchomieję. Naprawdę rzadko używa mojego pełnego imienia... na sam tego dźwięk przechodzą mnie dreszcze. Brody Carlson zaczyna z premedytacją niszczyć to, co udało mi się zbudować przez te kilka lat. Pewność siebie i stabilizację, której nic nie potrafi zachwiać. No cóż, jemu przychodzi to zadziwiająco łatwo – że nienawidzę kłamstwa. 

 - Christianie... - zaczynam, choć słowa grzęzną mi w gardle. Nerwowo przełykam ślinę i przeczesuję swoje blond włosy. Wolę zaczekać, aż on sam przejmie pałeczkę i odezwie się pierwszy. Spuszczam wzrok, jednocześnie wyczekując jakiejś reakcji. 

Obojętnie jakiej. 

 - Martwię się o ciebie.

Cofam to. Na pewno nie takiej.

Zaskoczona unoszę brwi i z nerwów oblizuję spierzchnięte wargi. Nie mam odwagi, by wypowiedzieć chociaż jedno słowo. Jestem słaba. Kiedyś przez chwilę naiwnie myślałam, że jest inaczej. Jestem po prostu za słaba na to wszystko. 

 - Czemu tak zareagowałaś na obecność Brody'ego? – niemalże od razu otwieram usta, by temu zaprzeczyć, lecz Brewer jest szybszy i wyprzedza moje zamiary. – Nienawidzę kłamstwa, choć o tym dobrze wiesz... Zastygam w bezruchu, czuję, jakby zaschło mi w gardle i nie mam siły nic z siebie wykrztusić. Ta sytuacja jest cholernie przytłaczająca.

 - Wiem, ale naprawdę... nie masz o co się martwić – postanawiam uchylić przed nim rąbek tajemnicy, ale to dopiero namiastka całego koszmaru. Wyjawiam mu jedynie to, o czym musi wiedzieć. – Chodziliśmy razem do liceum, to wszystko. Zareagowałam tak, ponieważ wtedy za nim nie przepadałam i jednak wolałabym uniknąć kolejnego spotkania twarzą w twarz z tym człowiekiem. 

 - No proszę... - nie jestem pewna, czy wierzy w moją historię, czy jednak nie, ale to nie zaprząta mojej głowy. Liczy się tylko jedno. Co robi w tej firmie ludzkie ucieleśnienie szatana? 

– Więc nie tylko mi zepsuł całe mnóstwo krwi. - Kim on jest? To znaczy... pracuje dla ciebie i Dylana? – zadaję nurtujące mnie pytanie, a oczekując odpowiedzi siedzę jak na szpilkach. Mam nadzieję, że jego obecność jest jednorazowa. Nie wiem, czy dam sobie radę z musem widywania go. 

 - Nie, Chryste, nie! – jęczy, czym, chcąc nie chcąc, mnie rozbawia. Mimowolnie uśmiecham się w jego stronę, co odwzajemnia. – Nigdy nie było i nie będzie tu takiego pasożyta. Carlson to pracownik konkurencji... jako, że niedługo odbywa się przetarg w Miami, Scott – domyślam się, że chodzi o jego szefa – ostrzy sobie na niego kły. Chociaż to całkowicie zbyteczne, ponieważ my zamierzamy go wygrać. - Będzie tu przychodził? – pytam cicho. 

 Proszę, odpowiedz, że nie... proszę. 

 - Niestety, tak. Mi też się to nie podoba, ale to taki typ człowieka, który zawsze pcha się głównie tam, gdzie go nie chcą... spodziewaj się go jeszcze dzisiaj. 

 Nie wiesz jeszcze, że masz wiecznego pecha, Anastasio?, słyszę niewinny głosik w głowie, a moja podświadomość ma kolejny powód do drwin. No cóż, przyzwyczaiłam się i nie jest to coś niezwykłego. 

 - Jeśli to wszystko, pozwolisz, że pójdę. Nie chcę ci przeszkadzać – odpowiadam, wstając z miejsca. Kieruję się do drzwi. Cały czas czuję jego wzrok na sobie, przez co muszę uważnie patrzeć pod nogi, by nie doznać bolesnego spotkania z podłogą.

~*~

 - Ale ty nie rozumiesz. Idziesz tam dzisiaj ze mną. Nie ma, że nie! – słyszę stanowczy głos Ariany i żałuję, że nie zostawiłam telefonu w pracy. 

Heart attack | J. Dornan / A. BensonWhere stories live. Discover now