Izabela rozejrzała się wokoło. Mężczyźni okrywali się futrami lub wdziewali na siebie trzymające ciepło skafandry. Nie zastanawiając się zbytnio, uczyniła to samo.
— Czemu w ogóle dręczycie te biedne stworzenia? — zapytała, głaszcząc futrzane okrycie.
— Śnieżne lwy? To szkodniki. Zbierają się przy Granicy Światła i pustoszą faunę Aurory.
— A ich piękna sierść oraz jej rynkowa cena nie mają, rozumiem, absolutnie nic z tym wspólnego? — zasugerowała jedwabistym i zarazem pełnym ironii głosem.
— Mają, oczywiście, że mają, ale to nie zmienia faktu, że i tak przetrzebiają stada walarów. Na Rubieżach zdechłyby z głodu, za to tutaj są dla nich idealne warunki do życia. Wystarczy mały wypad i wyżynają całe stada. Polują głównie na obrzeżach, ale ostatnio za bardzo się rozmnożyły i zrobiły się bezczelne. Nie powinno w ogóle ich tu być, zalęgły się dawno temu z powodu przemytników, kiedy próbowano je przeszmuglować z obcych planet spoza Układu.
— Zalęgły się — potworzyła z wyraźnym zaciekawieniem Izabela, myśląc o swoim koszmarze, który równie dobrze mógł wkrótce okazać się rzeczywistością.
— Tak, dokładnie tak. Mają bardzo wrażliwy słuch i lepiej nie używać przy nich broni dźwiękowej. To lwy tylko z nazwy, ale rzeczywiście wyglądają jak wielkie koty z głową kreta. Są też ślepe, bo żyją głównie w mroku. Jednak tam, gdzie powinny być ich oczy, są wypustki czułe na pewne dźwięki czy wibracje. W gruncie rzeczy wyglądają paskudnie.
— Kula jest głośniejsza niż broń dźwiękowa, ale wy i tak nie macie przy sobie niczego sensownego, prawda? — zapytała, rozglądając się wokoło.
— To ujma używać jakiejkolwiek palnej czy dźwiękowej broni przeciwko zwierzętom, które same nie mogą się obronić w taki sposób. To nie przystoi nawet nisko urodzonym Aurorczykom.
— No cóż, skoro uważacie, że lepiej być martwym, niż bez honoru, to wasza sprawa. O ile się nie mylę, przeciętny śnieżny lew ma trzy metry.
Nathaniel wzruszył ramionami, a Izabela wydała z siebie krótki perlisty śmiech i z niedowierzaniem pokiwała głową.
Sanie pędziły teraz przed siebie, zaś światło stało się słabe i blade. Żywa zieleń mchów, niskich krzewów i nielicznych, wrastających ze skał dzikich ziół, ustępowała stopniowo miejsca zimnej i matowej bieli. Niebo w kolorze gołębiej szarości było coraz ciemniejsze, przebijała przez nie teraz barwa indygo, przechodząca w bezdenną czerń.
Po pewnym czasie ziemię pokrywał już tylko śnieg i lód, znajomy widok dla mieszkańców Rubieży. Światło zgasło ostatecznie i wszystko zakrył atramentowy płaszcz nocy. Przez kontrast ciemna strona Aurory wydawała się o wiele bardziej złowieszcza, a zimno tu panujące opanowywało każdy centymetr ciała podróżnych, przenikając do szpiku kości mimo okrycia.
Izabela zadrżała z powodu chłodu, jednak jej oczy, nawykłe do ciemności, szybko przyzwyczaiły się do panującego mroku. Spostrzegła nagle, że siedzący w pobliżu Aaron wpatruje się w nią intensywnie i obserwuje każdy jej gest.
— Chcesz czegoś? — zapytała mało przyjacielskim tonem.
Chłopak speszony spojrzał w bok, jakby przyłapała go na czymś nieprzyzwoitym.
— Gdzie nauczyłaś się walczyć? To prawda, co mówią?
— A co mówią?
— Że je widziałaś... że to one nauczyły cię walczyć i tak latać. Dlatego Oczy ani nadzorcy nie mogą cię od tylu lat dorwać.
YOU ARE READING
Konstruktorzy Światów (wolno pisane)
Science FictionFilip Seymer jest mordercą na usługach imperatorki. Od pewnego czasu działa na własny rachunek. Udaje się z misją przejęcia tajemniczego przedmiotu o wielkiej mocy. Niestety na jego drodze staje kobieta oraz pewna dziewczyna z odległego świata... UW...
14. Maledic
Start from the beginning