I.

1.4K 6 43
                                    


- Dziękuję panu. Do widzenia - posłała serdeczny uśmiech taksówkarzowi, który wyciągnął z bagażnika jej walizkę.

Stanęła na wprost wielkiego szarego budynku. Świadomie zdecydowała się przyjechać sama. Nie chciała fatygować rodziny. Ojciec niedawno niespodziewanie przeszedł kolejny rozległy zawał, co z kolei skłoniło Alicję do przejścia na wcześniejszą emeryturę aby w pełni poświecić się opiece nad mężem i jego najmłodszą córką. Jasiek właśnie szykował się do wyjazdu do pracy do Londynu. Przeczuwała, że zbyt mocno zaangażują się emocjonalnie w całą sytuację, a to było jej teraz najmniej potrzebne. Odwiedzą ja później, jak już się zaadaptuje do nowych warunków.

Ciągnąc za sobą średniego rozmiaru bagaż na kółkach ruszyła po schodach. Już w progu uderzył ją charakterystyczny zapach. Zagryzła zęby. Musiała się przyzwyczaić. W końcu nie miała pojęcia ile czasu tu spędzi.
***
- Potrzebujesz czegoś jeszcze? - spytał usadawiając się na krześle.

- Nie, dziękuję. Mam wszystko - spojrzała na niego ciepło. - Wiesz... Dzwoniła Paulina. Obiecała, że przyjedzie pojutrze, odwiedzi mnie. Pomyślałam, że może byście...

- Mamo, proszę cię! - nie dał jej dokończyć. Doskonale wiedział, co ma na myśli. - Rozstaliśmy się trzy lata temu i możemy się co najwyżej przyjaźnić. A i z tym bywa różnie.

- Wiem, synku, przepraszam... - powiedziała skruszonym tonem. - Po prostu... Ciężko mi z tym, że jesteś sam - przykryła jego dłoń swoją. - Że pewnie nie doczekam wnuków - dodała - zwłaszcza w obecnej sytuacji...

Marek westchnął głośno. Spojrzał rodzicielce głęboko w oczy.

- Mamo - rzekł zdecydowanie - Po pierwsze, jeszcze dokładnie nie wiesz co ci jest. Po drugie, człowiek nie decyduje się na posiadanie dzieci w celu dostarczenia wnuków swoim rodzicom. A po trzecie, wcale nie jestem sam. Mam ciebie, ojca, Sebastiana...

- I skończone trzydzieści pięć lat - wtrąciła cicho. - Ale dobrze, już nic nie mówię - wykonała dłońmi gest kapitulacji.

- No i prawidłowo, bo ja teraz wybitnie nie mam czasu na związki. Wystarczy mi jedna dziewczyna o bardzo seksownych inicjałach F.D. – puścił jej oczko, chcąc trochę rozluźnić atmosferę. - A poza tym chyba cieszysz się, że jestem tutaj z tobą - uśmiechnął się lekko - Ojcu raczej nie służą tego rodzaju wizyty - skrzywił się nieznacznie. Jemu samemu również szpitale i lekarze nie kojarzyli się najlepiej. Były to bodźce - nośniki złych wspomnień. Jednak tym razem trzeba było się ogarnąć. Ktoś musiał na co dzień towarzyszyć Helenie, udzielając jej wsparcia. Obarczanie tym leciwego i schorowanego Krzysztofa było raczej nieroztropne, tym bardziej, że Marek nie miał innych obowiązków poza zawodowymi. Martwił się o matkę - zarówno o jej stan somatyczny jak i psychiczny. Podejrzenie nowotworu jelita grubego całkowicie zwaliło ją z nóg. Ledwie dobiegała sześćdziesiątki, zawsze była aktywna, zaradna i przedsiębiorcza. Po wstępnej diagnozie jej głowę wypełniały niemal wyłącznie czarne myśli.

Dobrzańską dodatkowo nawiedzały obawy o przyszłość Marka. Nie kwapił się do zakładania rodziny. Nawet nie szukał żadnej potencjalnej towarzyszki życia. Od rozstania z Pauliną nie umawiał się z nikim. To był istny paradoks. W okresie narzeczeństwa notorycznie zdradzał pannę Febo, dookoła niechlubnie mówiono, że żadnej nie przepuści, a teraz gdy teoretycznie był wolny, wybrał samotność. Dla Heleny taki stan rzeczy był ciężki do pojęcia. Wciąż było jej szkoda tego siedmioletniego związku z kobietą, która była dla niej prawie jak córka, tego ślubu odwołanego w ostatniej chwili z powodu romansu Marka, z którego też nic nie wyszło. Nie chciała się wtrącać do jego prywatnego życia, ale z drugiej strony nie mogła się powstrzymać przed rzucaniem aluzji, że może powinni z Paulą spróbować jeszcze raz. Już nawet pogodziła się z tym, że nie istniało między nimi jakieś wielkie gorące uczucie – z czasem to zrozumiała. Ciągle jednak sądziła, że właśnie z nią łączy Marka więcej niż z kimkolwiek. Poza tym, wydawało jej się, że miała pewien wpływ na zaaranżowanie tego związku. Z nikim innym nie usiłowała go swatać. Czasami faktycznie dopadała ją myśl, że chciałaby, żeby znalazł sobie jakąkolwiek, pierwszą lepszą kobietę. Mogłaby się wtedy łudzić, że junior, do niedawna bardzo rozrywkowy złoty chłopiec w końcu się ustabilizował. Teraz była świadkiem jak jej syn, niezwykle atrakcyjny mężczyzna, niegdysiejsza „najlepsza partia w mieście" stopniowo zmienia się w zgorzkniałego starego kawalera. To było dla Dobrzańskiej najtrudniejsze do zniesienia.

***
- Dobrze, pani Urszulo, więc podsumujmy sobie, co dotychczas ustaliłyśmy. Osiem miesięcy temu wróciła pani do kraju, wcześniej przez dwa lata mieszkała pani w USA, zgadza się?

- Tak, w Bostonie... - doprecyzowała.

- I zdecydowała się pani wrócić, bo... - psycholożka sprowokowała ją do dokończenia zdania.

- Bo rozstałam się z partnerem – wyjaśniła krótko.

- Rozumiem, że wasza relacja to było to, co głównie trzymało panią w tamtym miejscu?

- W sumie... - zastanowiła się chwilę – Ciężko powiedzieć... chyba tak...

- Czy to oznacza, że między państwem wydarzyło się coś, co było dla pani trudne? – dopytywała. Odpowiedziało jej milczenie. Rozmówczyni spuściła głowę. – Pani Urszulo, proszę spokojnie – specjalistka zareagowała na opór klientki. – Jak już na początku informowałam, powie mi pani tylko tyle, ile pani zechce, nie ma przymusu mówienia o czymś, co jest nieprzyjemne. Moim zadaniem jest ocena pani osobistych zasobów niezbędnych do poradzenia sobie z nową sytuacją. Pytam o relacje międzyludzkie, bo to przede wszystkim one nas kształtują, a podchodząc tak bardziej prakycznie, stanowią sieć wsparcia.

- Tak, oczywiście – odparła, maskując zakłopotanie charakterystycznym dla siebie szerokim uśmiechem. – Właściwie to... Nic się między nami nie wydarzyło. Mój partner był dobrym człowiekiem. Tylko ja... - zawiesiła na chwilę głos  - Może to zabrzmi głupio, ale po paru miesiącach pobytu za granicą poczułam jakbym... jakbym nie była już sobą. Prowadziłam życie zupełnie nieprzystające do mnie.

- Powie mi pani o tym coś więcej?

- Chyba... nie ma tu nic interesującego. Pracowałam na pół etatu, rozliczałam księgowość takiej małej firmy. Zajmowałam się domem... to znaczy mieszkaniem... służbowym. Bo Piotr takie dostał w ramach stażu. Jest kardiologiem – wyjaśniła.

- W takim razie przypuszczam, że często się państwo mijaliście... Lekarze mają nienormowany czas pracy – zauważyła psycholog.

- Tak, tak było... Na moje szczęście – dodała ciszej, jakby wbrew sobie.

- Na szczęście? – terapeutka była wyraźnie zaskoczona.

- Ja wiem, że to dziwne, że tak nie powinno być – cedziła szybko przez zęby. – Ale... było mi lepiej samej niż z nim – powstrzymywała łzy. – W ogóle to przepraszam, chyba nie o tym miałyśmy rozmawiać...

- Mamy czas. Jestem tu dla pani – zapewniła patrząc na klientkę. – Wydaje mi się, że ma pani poczucie winy z tego powodu – zasugerowała. Cieplak przygryzła wargi i twierdząco pokiwała głową.

- Dlatego tu wróciłam – powiedziała – Już dłużej tak nie mogłam... I tęskniłam... to będzie może śmieszne, ale tęskniłam za prawdziwą Ulą – wykonała palcami gest cudzysłowu.

- Uczucia i myśli, o ile są szczere, nie są nigdy głupie ani śmieszne – oznajmiła psycholożka z uśmiechem. – A czy może mi pani zagwarantować, że teraz przede mną siedzi ta prawdziwa Ula?

- Zagwarantować... - zastanowiła się. – Nie wiem... Na pewno dużo bardziej prawdziwa od tej z Bostonu – wyznała zgodnie z prawdą.

- Powiedzmy, że to wystarczy – rzekła przyjaźnie. – Przejdźmy więc dalej...

NaprawdęOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz