Koniec świata wypadł wczoraj
Nikt nie spostrzegł, żadna twarz
Truistyczne krzyki radia
Zagłuszyły ryki rogów
Wyrywanych z mojej piersi
Tak jak sen przerywa spazm
Pośród monomanii sennych
Co koiły resztki zmysłów
Wzrok obaczył orszak jeźdźców
Który tłumy ciął i rżnął
Sam Hefajstos kuł swym młotem
Moje zapocone skronie
Przetapiając resztki powiek
Na strumienie łez goryczy
Wyżymali moje członki
By móc uszczknąć chociaż kroplę
Tej skrwawionej zimnej limfy
Która zanikała w bryłach soli
Zgwałcił ziemię orszak duszny
Rwąc sklepienie barwy rdzy
Plwając na codzienność świata
Którym mieliśmy być my
Wyrwał mnie z koszmaru bezdech
W którym trwałem jak wisielec
Oplótł mnie Twój włos w pościeli
Kiedyś byłby mi zbawieniem
Koniec świata wypadł wczoraj
Nikt nie spostrzegł, tylko ja
Świat wczoraj wchłonął aksamit
Przypominał Twoją twarz
YOU ARE READING
Pseudoartyzm
PoetrySpis spluwań i spostrzeżeń zmęczonego człowieka w chwilach nizinnych pisany wierszem.