𝐂𝐡𝐚𝐩𝐭𝐞𝐫 𝐈

Start from the beginning
                                    

— Satoru, jaki plan? — odwróciła się z powrotem ku starszemu chłopakowi i objęła go mocniej.

Uwielbiała te spontaniczne akcje, uwielbiała tak po prostu spadać z wysokości w jego ramionach, bo wiedziała, że nic złego nie mogło się jej zdarzyć, a adrenalina powodowała uśmiech na jej twarzy.

— y/n-chan, chyba mamy gościa. — powiedział spoglądając gdzieś w dali, a ją przyciągnął bliżej swojego ciała.

Dziewczyna zerknęła w dół dostrzegając jakiegoś mężczyznę, który siedział na grzbiecie jakiegoś innego przeklętego ducha, ale znacznie mniejszego. W dłoni trzymał coś, co przypominało słoik, zapewne artefakt, z którego wypuścił ogromną glisdę i która powodowała szkody.

— No proszę. — zaśmiała się. — To już wiemy kto jest za to wszystko odpowiedzialny. Zajmę się nim.

— Poradzisz sobie?

— Wiesz do kogo mówisz? — uśmiechnęła się i posłała mu prowokujące spojrzenie, na co Satoru sam się uśmiechnął.

Bardzo dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że ta dziewczyna była silna i umiała o siebie zadbać, ale zawsze czuł potrzebę chronienie jej. Martwił się za każdym razem, chociaż wiedział że da sobie świetnie radę. Pokiwał tylko głową na znak, że zrozumiał i puścił ją. Wypuścił ze swoich objęć, a sam pokierował się, aby zwalczyć latającą glidę. Zaś dziewczyna obróciła się tak, by spadać brzuchem do dołu. Rozprostowała na boki ręce i nogi natrafiając na opór powietrza, czuła się jakby leciała na jakiejś paralotni, przez co jej uśmiech się powiększył. Włosy jej pofalowały do tyłu, a przez chmury przebiła się jasna poświata promieni słonecznych i w tym samym momencie zaklinaczka z impetem wylądowała jak jakiś ninja na tej samej klątwie, na której siedział podejrzany mężczyzna.

— Witam, czy to będzie problem jak skopie panu tyłek? — uśmiechnęła się szyderczo i wyciągnęła swoją czarną katanę mierząc nią w faceta.

— Jak ty się tu znalazłaś?! — zapytał zdezorientowany wstając na równe nogi.

Spojrzał w górę zastanawiając się jakim cudem dziewczyna tutaj spadła, jednak to był błąd, bo młoda zaklinaczka rzuciła się w jego stronę wymachując czarnym mieczem, przez co facet stracił równowagę i spadł. Ona nie bojąc się i nie znając żadnych ograniczeń skoczyła za nim próbując przeciachać go na pół, lecz mężczyzna wyciągnął swoją przeklętą broń, którą był długi bat wykonany z łańcucha. Zamachnął się nim jak jakimś lassem i rzucił ku górze tym samym związując dziewczynę, która splątana zimnym metalem wypuściła miecz

— Ha! Szach mat! — zawołał zadowolony.

— Tak myślisz? — dziewczyna cicho zaśmiała się pod nosem tym samym zmazując z twarzy mężczyzny uśmieszek. — To patrz teraz!

Zaklinaczka wyszczerzyła swoje zęby i popatrzyła się na wroga zwycięsko. Napięła wszystkie mięśnie i skupiła się na przepływie przeklętej energii, którą potrafiła przemienić w elektryczność. Niebieska poświata owinęła się wokół nastolatki, a następnie kontrolowany przez nią strumień pioruna powędrował wzdłuż łańcuchach rażąc tym samym mężczyznę. Jego ciało było całe sparaliżowane, przez co wypuścił z dłoni łańcuch, a nastolatka z łatwością się uwolniła.

— Chyba nigdy nie grałeś w szachy. To się nazywa wstrząsający szach mat!

Lecąc w dół odgarnęła swoje włosy i spojrzała w niebo, które z każdą sekundą coraz bardziej się rozjaśniało. Gojo również skończył swoją robotę, bo w tym momencie cała glisda pękła plamiąc budynki swoją fioletową krwią. y/n uśmiechnęła się i zawołała białowłosego, który w trybie natychmiastowym znalazł się nad nią.

— Złap mnie, Satoru. — powiedziała obracając się tak, by leciała plecami do dołu i wyciągnęła rękę w jego kierunku.

— Hm, a co za to dostanę? — uśmiechnął się i wydłużył dystans, by dziewczyna nie mogła go dotknąć. Schował dłonie do kieszeni swoich spodni i uśmiechnął się szeroko.

— Kopa w dupę. — również się uśmiechnęła i skrzyżowała ręce na piersi. — Tylko tyle mogę ci zaoferować, a teraz złap mnie, bo za niecałą minutę rozpłaszczę się na asfalcie.

Mimo tego, że od śmierci dzieliły ją metry to nie czuła strachu, bo wiedziała, że to ją nie spotka. Popatrzyła się wymownie na chłopaka, a gdy ten wciąż nie pofatygował się, aby ją chwycić, próbowała uporczywie złapać za jego kołnierz, lecz Gojo z rozbawieniem robił uniki.

— Chodź tu, skurczybyku.

— Jak dostanę buziaka. — zrobił z ust dziubek i rozłożył ręce.

— To jednak wolę przywalić głową w beton.

— y/n-chan!

Gojo się oburzył, a dziewczyna się tylko zaśmiała, jednak gdy dosłownie metr oddzielał ją od ulicy Satoru objął ją w pasie i wzleciał do góry. Zaklinaczka uśmiechnęła się i przytuliła się do niego mocno, a nad ich głowami pojawiło się słońce i kolorowa tęcza. Dziewczyna nie mogła oderwać wzroku od blasku słońca i panoramy miasta, które aż zaparło jej wdech w piersiach. Polatali tak przez parę chwil, a następnie Gojo odstawił ją bezpiecznie na chodniku, gdzie nie było ludzi, bo i tak już wystarczająco przykuwali uwagę, chociaż ta dwójka totalnie się tym nie przejmowała. Byli potężnym duetem, uwielbiającym zabawę i wyzwania, który ciężko było okiełznać.

— No, to ja pójdę znaleźć moją katanę. — rzekła y/n otrzepując swoją krótką spódniczkę. — Musiałam ją opuścić gdzieś niedaleko.

— Pójdę z tobą.

— Nie.

— Pomogę Ci.

— Nie, Satoru. — warknęła stanowczo i obróciła się w jego stronę oraz posłała spojrzenie, które zamrażało krew w żyłach. — Wracaj do akademii, ja musze jeszcze coś załatwić.

A gdy się odwróciła i zaczęła iść w tylko sobie znanym kierunku białowłosy podbiegł do niej i zatrzymał chwytając za nadgarstek. Dobrze wiedział do kogo chciała pójść, dlatego chciał za wszelką cenę ją powstrzymać, bo była dla niego całym światem.

— y/n, nie idź.

— Puść mnie, Satoru!

— Nie chce, żebyś tam szła. — wyjąkał smutno i już wiedział, że cała atmosfera pomiędzy nimi się zepsuła w przeciągu paru sekund. — Jesteś moją narzeczoną, wolałbym żebyś wróciła ze mną.

— Skończ o tym gadać! — podniosła zdenerwowana głos i wyszarpała swoją dłoń z jego uścisku. — To, że nasi rodzicie tak zdecydowali nie oznacza, że możesz mnie tak nazywać. Po za tym już ci mówiłam. Nie wyjdę za ciebie.

Posłała mu ostatnie gniewne spojrzenie, a Satoru już wiedział, że zepsuł ten dzień po całości. Nienawidził się z nią kłócić. To raniło jego serce, ale obydwoje mieli uparte charaktery i żadne nie chciało odpuścić. Tą rozmowę przeprowadzali wiele razy i z każdą kolejną ich zdania się nie zmieniały. On chciał się z nią ożenić, a ona zapierała się nogami i rękami tylko po to, aby nigdy nie stanąć z nim wspólnie na kobiercu.

— A idź sobie do tego twojego gamonia! — krzyknął za nią kiedy była ostatecznie daleko. — Jakby to w ogóle mnie obchodziło...

Obrócił się w przeciwną stronę i zaczął kierować się w stronę akademii uprzednio poprawiając na nosie swoje czarne okulary. Po raz kolejny rozstali się skłóceni, obrażeni na siebie jak dzieci.

*.:。✿*゚゚・✿.。.:*

𝑮𝒐𝒅 𝒄𝒐𝒎𝒑𝒍𝒆𝒙 ❀ 𝑮𝒐𝒋𝒐 𝑺𝒂𝒕𝒐𝒓𝒖Where stories live. Discover now