- Pomyślałem sobie, że nie będziemy się już rozdrabniać, skoro jesteś w nastroju do zabawy.

- Nazyywaass... to.. zabawoom? - powiedział Filip, chociaż słowa wymówił już nieco mniej wyraźnie niż wcześniej i oparł ciężko głowę na własnej dłoni.

- Po co pijesz, skoro i tak upijasz się na smutno? - wymamrotał zniechęcony Lucjusz. - No to jak? Powiesz mi, kogo zabiłeś pierwszy raz? Czasami trzeba komuś powiedzieć - zasugerował, najwyraźniej licząc na to, że w tym stanie zaskoczony Seymer wreszcie odpowie.

Filip rzeczywiście był już wstawiony, chwiał się lekko, nawet siedząc, wzrok również miał mętny, niczym koniak kotłujący się w jego kieliszku. Tylko barwa była inna.

- Kogooś, za kogo... powinieenem sam.. oddaać... szyycie - wyszeptał bełkotliwie i cicho, sam zdziwiony, że podobne słowa przeszły mu przez gardło. - Co ja sroobiłeem. Ssjeebaaeem wszystko.

Lucjusz skamieniał i zamieszał się wyraźnie. Aby ukryć zażenowanie, spojrzał w dół na butelkę i zaczął ją gorączkowo otwierać.

- Przykro mi - burknął. - Ciebie o coś zapytać. Nigdy nie wiadomo, z czym wypalisz.

- Saam, tego, kurwa, chszaeś! Noo, to masz odpowieeć! - krzyknął Filip, unosząc głowę i uderzając kieliszkiem o stół. Niedbale rzucony komentarz Lucjusza trafił w czuły punkt i teraz Seymer był nie tyle otumaniony i pijany, ile wściekły, że dał się głupio podpuścić.

Z głębi sali odezwał się tymczasem inny, również podniesiony głos i ponownie rozległ się cienki pisk, tak irytujący, że aż zawibrowało szkło. W tym samym miejscu, gdzie wcześniej awanturowali się goście Lucjusza, mocno opalony Junończyk, trzymał chudą, niską blondynkę za włosy, schylając jej głowę, aż do blatu. Jej plecy były dziwacznie wygięte, kobieta wrzeszczała, a mały nos i okrągła szczęka rysowały powierzchnię starego stolika, ścierając skórą resztki rozlanego alkoholu. Obok drugi człowiek, brunet, nieco podobny urodą do Filipa, mówił do niej, mocno gestykulując.

Seymer po ich zachowaniu i ruchach poznał, że są porządnie wstawieni. Dziewczyna łkała, jakieś słowa szybko wydobywały się z jej gardła, zaduszone przez chaotycznie pełne upokorzenia pojękiwanie. Ludzka mowa w jej wykonaniu brzmiała niczym kwilenie złapanej w sidła sarny. Przedstawiała żałosny widok: drobne zwierzę, pochwycone przez rozrywające ją na strzępy hieny. Filip widział nawet z daleka, jak ręka Junończyka coraz mocniej zaciska się na szyi kobiety.

Odruchowo podniósł się, a Lucjusz natychmiast złapał go za ramię.

- Już ci się, kurwa, nieśmiertelność załączyła? Seymer, ja cię proszę. Zostaw, to jest tutejsza dziwka, ja ją znam. Ty mi się teraz będziesz się tu popisywać, a oni przyjdą później zdemolować mi lokal. I kto będzie wtedy grał bohatera, co? Zostaw, niech się trochę uspokoją, to zaraz ich stąd wyrzucę.

- Mogeem ci.... jedynie obiecaać... że nie wyyjmę nosza... Tak pooo... eee... stareeei.. snajomoości...

- Na chuj mi taka obietnica?! Nic cię nie obchodzi ta dziwka, chcesz się wyżyć! Siedź na dupie! Ja cię błagam... Jesteś nawalony! Zostaw i siadaj!

Seymer już go nie słuchał i nie zamierzał słuchać. Wyciągnął z kieszeni kawałek jakiegoś materiału i przewiązał go sobie wokoło pięści. Żadne słowa ani dźwięki do niego nie docierały, poza przerywanym, świdrującym płaczem, tkwiącej w nienaturalnej pozie dziewczyny, której twarz cały czas szorowała o drewno. Filip wstał i idąc niezbyt pewnym, lekko chwiejnym, pijackim krokiem, skierował się niby to do drzwi. Lucjusz odetchnął, ale gdy Seymer zrównał się z tamtą trójką, nagle zahaczył o coś i runął w dół.

Konstruktorzy Światów (wolno pisane)Where stories live. Discover now