- Wyglądasz jak gówno - usłyszał znajomy głos.

- I tak się właśnie czuję - odpowiedział Filip, patrząc na starszego, niskiego mężczyznę o rzadkich czarnych włosach, który siedział tuż obok, paląc tytoń. Nazywał się Lucjusz i był współwłaścicielem lokalu. Tym razem dla odmiany najwyraźniej pilnował porządku i wyjątkowo nie stał przy ladzie.

- Dzisiaj tylko piję. Nie interesują mnie informacje, nic nie kupuję - wyjaśnił mu krótko Seymer.

Lucjusz wzruszył ramionami, ale i tak usiadł przy nim, machając dłonią, by przyniesiono drugą szklankę.

- Przyda ci się chociaż towarzystwo.

- Liczysz, że mnie naciągniesz?

- Nie marudź, konstruktorze - zaśmiał się starszy człowiek. - Widzę, że chcesz się wygadać, masz minę, jakby Nizzaryta naszczał ci do kieliszka. Koniak mam podły, ale nie aż tak jak myślisz. Nie jestem może bezinteresownym przyjacielem, za to szczerym i chwilowo tylko ja chcę cię słuchać. Ktoś ci zaszedł za skórę?

Seymer wyciągnął dłoń, położył ją obok szklanki i przesunął zegarek, który uwierał go w prawie niedostrzegalne gołym okiem wybrzuszenie na dłoni. O dziwo ostatnimi czasy niezwykłe sny się jakby skończyły.

- Chyba jestem jeszcze za mało pijany na takie gadki - stwierdził.

- Czyli to coś, czego się wstydzisz... Co zrobiłeś tym razem, hę? No, dawaj, będzie ci lżej, zobaczysz.

Filip uniósł oczy i westchnął, ale po chwili stwierdził, że może rzeczywiście potrzebuje czegoś w rodzaju spowiedzi.

- Spotkałem kobietę i władowałem się w kłopoty.

Lucjusz przez chwilę patrzył na Seymera, nie będąc przekonanym, czy ten mówi poważnie. Wreszcie stwierdził, że tak i zarechotał głośno, lekko odchylając głowę.

- Oj to wpakowałeś się, nie ma co. Tę chorobę trzeba przechodzić w młodości, jest jak grypa, im jesteś starszy, tym jest gorzej, a ty masz już swoje lata na karku. Będziesz teraz cierpiał - powiedział z lekkim przekąsem w głosie, wskazując kieliszkiem w pierś Filipa.

- Ty mówisz o miłości, a ja mówię ci, że mam problem.

- Pieprzysz bezsensu, widzę przecież, że jesteś struty. Ilu ludzi w życiu zabiłeś, Seymer?

Filip nastroszył się i wyprostował.

- Co to za pytanie? - odpowiedział z wyczuwalną agresją w głosie.

- Byłeś zabójcą Pani Miast, prawda? Mnie nie nabierzesz, wiem, że to prawda, bo jak za mocno pociągniesz, rozwiązuje ci się nieco język. No to ile razy kazała ci zabić?

- Nigdy nie liczyłem - odburknął Seymer, podnosząc ciężki, zimny kieliszek do ciepłych ust. Poczuł aromat dymu i cierpkich, jeszcze niedojrzałych wiśni. Trzymał szkło przez chwilę przy wargach, zanim się napił. Wreszcie wziął solidny łyk i poczuł, jak tani alkohol pali go w gardło. Kilka kropel zostało mu na ustach.

- Każdy z was liczy. Znam takich jak ty, a przynajmniej znałem, bo szybko odchodzicie z tego świata, nieboraki. Ty niby dalej żyjesz, chociaż co to za życie. Nie jesteś już wart tyle, co kiedyś. Kiedyś ceniła cię chyba bardziej, coś tak myślę. Teraz to ty jesteś tylko chłopcem na posyłki... No to ilu?

- Do czego zmierzasz?

- Mam ja takie przemyślenia: zamiast tworzyć, czyli robić to, do czego się najlepiej niby nadajesz, to niszczysz. To wbrew twojej naturze i dlatego czujesz się jak gówno. Wy konstruktorzy, powinniście ciągle coś tam sobie budować. Zamiast tego się zadręczasz, tym czego nie powinieneś robić. Po prostu sobie ulżyj, może ci się wreszcie uda. Dobrze mieć w życiu kobietę i może wreszcie coś stworzysz.

Konstruktorzy Światów (wolno pisane)Tahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon