Filip szedł dłużą chwilę zupełnie nieniepokojony. Wiedział, że lokalna arystokracja zgodnie z panującą tu tradycją, postanowiła nieco wcześniej zakończyć post,  a w środku panuje teraz takie rozluźnienie, że prawie nikt nie zwraca na nic uwagi.

Do jego uszu z jednego z otwartych na oścież pokojów dobiegły odgłosy niczym nieskrępowanej zabawy i praktycznie natychmiast wpadł mu do głowy pewien pomysł.

Stanął na progu olbrzymiej, wypełnionej ludźmi sali i oparł się nonszalancko o framugę. Czuł się jak jastrząb, któremu udało się zakraść do klatki pełnej nieświadomych niebezpieczeństwa papug, trejkoczących w najlepsze i czyszczących sobie kolorowe piórka.

Wysoko urodzeni goście, krążyli wokoło mahoniowych stolików, uginających się od potraw i alkoholi w smukłych butelkach, a ich śmiech wybrzmiewał na przemian z niezbyt poważną muzyką. Aromatyczny dym z rozstawionych po kątach kadzielnic mieszał się z zapachem jedzenia i dusznych, słodkich, damskich perfum tak, że Filipowi zaczynały łzawić  od tego wszystkiego oczy. Spojrzał jednak tęsknie na kryształowe kieliszki i poczuł jak suszy go gardle. 

Nagle dostrzegł, że uśmiecha się do niego kobieta w granatowej sukni o długich rękawach i mocno wyciętym dekolcie. Miała ciemne, upięte w wytworną fryzurę loki i ciemnoniebieskie oczy. Była nieco starsza od Filipa, ale wciąż wydawała się atrakcyjna. Wzrok miała nieco mętny, co było pewnie efektem wypitego wcześniej alkoholu. Filip odwzajemnił uśmiech, a ona ruszyła odważnie w jego stronę.

– Chcę cię poznać – powiedziała zupełnie tak, jakby wskazywała palcem nową błyskotkę na sklepowej wystawie. – Skąd jesteś?

– Z Junony – odpowiedział, ponownie się uśmiechając.

Kobieta spojrzała z uwagą na konstruktora i przesunęła językiem po swoich zębach. Filip z zadowoleniem stwierdził, że najwyraźniej pozytywnie przeszedł test. Był w jej typie. Okazja była wręcz idealna: pragnąca wrażeń nieznajoma, mogła być jego przepustką w głąb prywatnych pokoi, a to mogłoby się przydać, gdyby poszukiwania miały zająć mu więcej czasu.

– Chyba jesteś tu od niedawna? Nie kojarzę cię, a kogoś takiego jak ty z pewnością bym zapamiętała – powiedziała jednak nieco podejrzliwie.

Filip zaśmiał się dźwięcznie.

– Nie będę kłamał. Nie powinno mnie tu być. Jestem konstruktorem, wstąpiłem po kilka pism i zgubiłem się, wracając. Usłyszałem odgłosy zabawy i w ten sposób się tu znalazłem.

Wzrok kobiety jakby nagle się wyostrzył, a jej zainteresowanie wyraźnie wzrosło. Historia zmyślona przez Filipa wcale jej nie zniechęciła. Konstruktor stanowił rzadkość, był nietypową ciekawostką, czymś, prawie że egzotycznym. Ile w końcu kobiet mogło pochwalić się taką zdobyczą?

– Czy to prawda, co o was mówią? – zapytała nieco natarczywie.

– A co o nas mówią? – zaciekawił się.

– Że jesteście bardzo energiczni i odporni na ból – wyjaśniła, prześlizgując się po Filipie wzrokiem.

– Może jeśli dasz mi się poznać, to z czasem przekonasz się sama.

Kobieta zaśmiała się figlarnie.

– Zapamiętam tę propozycję. To mój zamek i moje przyjęcie, więc od tej chwili możesz czuć się zaproszony. Nazywam się Monika – odpowiedziała, pokazując dłonią całą salę.

Filip aż zamrugał z wrażenia. Nie sądził, że miał aż tak cholernego farta, bo taka znajomość dawała mu olbrzymie możliwości. Szczęście nie powiedziało jednak ostatniego słowa, bo w tym momencie wydarzyło się coś jeszcze dziwniejszego. Monika złapała go za rękę, dokładnie w miejscu, gdzie pod skórą wciąż spoczywał medalion Izabeli. Filip poczuł niezrozumiałe przyciąganie w dosłownym tego słowa znaczeniu, jakby dłoń kobiety zaczęła mu ciążyć i giąć go do ziemi.

Konstruktorzy Światów (wolno pisane)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz