Akt 1 Rozdział 4 Bliźniacze Archony

Zacznij od początku
                                    

Smok milczał. Chyba naprawdę tak uważa, ale nie chce tego powiedzieć. Venti cicho westchnął. Nie chce aby jego dawny towarzysz tak się czuł, tak jak teraz.

- Wiesz że moim ideałem jest wolność- Venti zaczął mówić spokojnym tonem.- dlatego jeśli chcesz mi coś powiedzieć to po prostu to zrób. Nigdy nie chciałem rządzić Mondstandt'em jak reszta Archonów, dlatego nie musisz się mnie bać, dobrze o tym wiesz.- Venti podniósł prawą dłoń, nad którą pojawiła się kula bladozielonego światła.- Wybaczam ci wszystko, Victor zapewne też z powodu tego iż będziemy się często spotykać, jak dawniej.

Świetlista kula wnikła w ciało smoka. Łuski Dvalin od razu zaczęły świecić własnym światłem, a sam smok przyśpieszył, ponieważ wiatr popychał go do przodu.

- Już dawno nie jestem jednym z Czterech Wiatrów.- smok znów przemówił.- Nie jestem godny, abyś znów to robił.

- No tak...- Venti przewrócił oczami.- Ale tak jakby mamy wykrwawiającego się pasażera, a poza tym, nigdy nie powiedziałbym że nie jesteś godny. Broniłeś Mondstandtu, tak jakby za mnie.- bard zaśmiał się nerwowo.- No dobrze, już nie strofuj się tak, tylko ciesz się chwilą!

Victor głośno wypuścił powietrze z ust i znów położył się na grzbiecie smoka. Świat już mu się kręcił przed oczami, a rana bolała. Jednak jeśli zamknie oczy to nie okaże się to wszystko snem? Również dobrze mógłby zaciągnąć się wtedy wodą, ale nie wpadł wcześniej na to. Poza tym zaciągnięcie wody do płuc skończyłoby się śmiercią, jeśli oczywiście nie jest to sen. Takie głupie rozmyślanie.

- Zaraz będziemy na miejscu.- Venti poinformował go.- Widzę już Mondstandt, nie mogę więcej zrobić niż oddać cię w ręce ludzi z katedry. Gnosis oddał Ci wzrok, ponieważ nie był za mocno nadszarpnięty. Archon nie może być niewidomy, lub nie mieć kontroli nad żadną z kończyn. Niby Archona nie można tak łatwo zranić, ale to dlatego że jesteśmy...silniejsi niż reszta. Trudno nas trafić żeby zabolało.

- Zaraz zgubię Gnosis.- odparłem i mocniej zacisnąłem lewą dłoń.- Nie mogę go stracić, poza tym Barbara i tak go zobaczy.

- Nie musi.- Venti odparł.- Wystarczy zrobić tak.

Wziął od niego Anemo Gnosis i przyłożyła mu go do piersi, wręcz do serca. Kątem oka Victor dostrzegł rozbłysk zielonego światła, a gdy Venti podniósł dłoń to już go nie było.

- No i jest w tobie.- odparł z uśmiechem.- Poza tym, odpocznij sobie. Jutro będzie ważny dzień. Zobaczysz dlaczego.

Po jego słowach zamknąłem oczy i zemdlałem. Można więc powiedzieć że zamknąłem oczy na smoku, a otworzyły i przy tym ocknąłem się w katedrze. To twarde łóżko, po raz drzeci już na nim wylądowałem. Za witrażem mrok, na stoliku niedaleko łóżka paliła się tylko świeczka. Pierwszy raz kiedy ocknął się w trakcie nocy, i pierwszy raz kiedy nikogo nie ma przy nim. Czyżby Lisa się na niego rozzłościła i nawet nie przyszła? Może nawet nie wie? Odgonił od siebie tą pierwszą myśl, zwykle gdy jest źle to Lisa ma się dowiedzieć od niego. Usiadł na łóżku i dotknął zavandażowanego miejsca. Już nie bolało, na szczęście. Możliwe że Barbara odkryła nowe zaklęcie lecznicze, lub po prostu jako Archon goi się szybciej.

- Skoro rana nie przeszkadza.

Gdy wypowiedział te słowa, w sumie do siebie, wstał i ruszył w stronę swoich rzeczy. Ten kto go opatrywał ściągnął mu tylko bluzkę, więc szybko ją nałożył. Jego rana, może już nawet tylko blizna lub strup nie miała nic przeciwko temu, ani dalszym przechadzkom, więc poszedł dalej. W katedrze było pusto, już nikt się nie modlił. Musi być naprawdę późno skoro nikogo tutaj nie ma. Jego kroki odbijały się echem po pustej przestrzeni, nie musi się przed nikim chować, i tak nikt go nie zauważy. Światło księżyca wpadające przez szkło kolorowych witraży oświetlało mu drogę, więc nie było mowy o wpadnięciu na żadną z ławek. Kiedyś też tu przychodził z Lisą, głównie gdy był młodszy. Z czasem jakoś zaczęło brakować na to czasu, ale przychodzą od jakiegoś czasu tylko raz w miesiącu, Victor nie wie dlaczego. Jednak czy teraz przychodzenie tu będzie właściwe? Tak w zasadzie to jest katedra poświęcona Barbatosowi, a on nim nie jest, od teraz jest Barbielem, tak brzmi jego imię Archona. Więc chyba może tu przychodzić...dla pewności spyta się Ventiego. Raczej nikt nigdy nie słyszał o Archonie który sławi drugiego. Z jednej strony mógłby być pierwszy, ale może to niewłaściwe? Venti musi mu jeszcze dużo powiedzieć.

Wyszedł na zewnątrz, i skulił się gdy drzwi skrzypnęły za mocno, Victor za żadne skarby nie chce nikogo obudzić. Niby nikt nie mieszka blisko katedry, ale nie myśli tylko o ludziach, myśli też o o zwierzętach. Szybko zamknął za sobą drzwi i zbiegł po schodach. Nie zamierzał tracić czasu, musi wrócić do domu, do Lisy. Pewnie się martwi, nie, na pewno się martwi! Dlatego jak najszybciej musi dostać się do domu. Dlatego biegł przez noc po głównej ulicy, aż dostał się do jednego z domków, na uboczu. Zacząl szybko pukać. Nikt nie otwierał więc pukał dalej, a z każdą sekundą walił w drzwi mocniej. Był już tak sfrustrowany, że prawie uderzył Lisę gdy ta otworzyła drzwi. Gdy ta go zobaczyła w progu, prawie się nie rozpłakała. Musiała się martwić.

- Gdzie ty byłeś?!- krzyknęła.- Martwiłam się! Dlaczego nie możesz po prostu usiedzieć w miejscu, Victor!

- Lord Barbatos chciał abym mu pomógł.- odparł.- Nic mi się nie stało ale trochę mi zeszło.

Lisa westchnęła boleśnie i bez z zbędnych słów, przytuliła go. Odwzajemnił uścisk bo jak mógłby zrobić inaczej?

- Już dosyć, opowiesz mi jutro. Wierzę ci Victor, ale już na razie mam dosyć, dobrze? Przez ciebie życie mi się kurczy.

Oboje weszli do domu. Nie wiedzieli że ktoś ich obserwuje, znaczy Lisa zdała sobie z tego sprawę, Victor już niekoniecznie. Jednak nie miała już siły by to sprawdzić, Zhukov w tym czasie zyskał na czasie. Zhukov Kostya, obserwował Victora odkąd wrócił na grzbiecie smoka. Uznał że to może być jakaś poszlaka co do przejęcia Gnosis przez Fatui, ale trop się zmył. Sam fakt że chłopiec którego bard niósł przed miasto był nieprzytomny i zakrawawiony, a teraz u własnych siłach doszedł aż tu był podejrzany, lecz równie dobrze mogłaby go uleczyć osoba znająca się na lecznictwie, ziołach lub magii. To nie może być Archon jakiego poszukują.

- Szlag...- mruknął pod nosem i zaczął się oddalać.

Na dodatek ani ten bard, ani chłopiec nie posiadali liry, którą pewien blondyn wykradł z katedry, dowiedział się o tym od swojego towarzysza, lecz zgubił podróżnika pomiędzy budynkami. Dlatego nie wiedział komu ją dał. Aby zgubić ten stres Kostya teraz chętnie by sobie zapalił, ale musi być dyskretny aby jak najszybciej znaleźć się przy katedrze. W końcu na pewno tam zostanie odniesiona lira.

- Cholerne schody!

Syczał co kolejny stopień. Nachodził się już dziś, nie chce biegać w górę i dół jak kot z pęcherzem jak wcześniej. Nawet nie wiadomo czy nie biegnie po nic. W końcu nikt nie da mu gwarancji że ktoś tam będzie. On ma najgorzej ze wszystkich Fatui wysłanych do tej nacji. W końcu to on musi biegać jak jakiś posłaniec. Powinni mu zacząć więcej płacić za taką brudną robotę.

- Zhukov!

Zatrzymał się. La Signora, jest teraz jego przełożoną, więc musi się jej słuchać, jak z resztą wszystkich. Gdyby tylko mógł się dostać do Fatui Harbingers, na pewno byłby wyżej od niej. Tylko czeka, aż uda się komuś ją zabić. Uczestniczył w wielu misjach przy jej boku i jest absolutnie pewien że przyniosłoby to korzyść całemu społeczeństwu.

- Znalazłeś coś?- spytała i zaczęła iść w jego stronę. Zdał sobie z tego sprawę po odgłosach szpilek uderzających o kamień.- Czy podejrzenia są prawdziwe.

- Nie.- odparł kręcąc głową, nawet nie odwracając się w jej stronę.- Nie miał on liry, został jeszcze jeden podejrzany. Blondyn, niecodzienny strój. Jestem w stanie go wytropić.

- Nie wątpię.- Signora minęła go i zatrzymała się siedem stopni przed nim.- Jednak co jeśli ten trop będzie niewystarczający, spalony. Co wtedy zrobisz?

- Trzeba będzie szukać osoby którą pasuje z wyglądu i z mocy do Anemo Archona.- odparł.- Jednak to nie będzie łatwe.

- Przynajmniej znasz co trzeba zrobić jako plan zapasowy. Pochwaliłabym cię, lecz jak mówią, nie chwal dnia przed zachodem słońca.

Ruszyła dalej zostawiając go samego. Kostya chętnie rzuciłby w nią kryształem lodu. Może to i była pochwała, lecz gdy zawiedzie to stoczy się na dno. Jednak dno oznacza śmierć, albo degradację ze stanowiska. Jakoś stanowisko szpiega go niezadawala, lecz na niższym szczeblu daleko nie zajdzie. Dlatego lepiej aby się pilnował.

Tymczasem, siedzący kilka metrów dalej odłożył pustą butelkę z winem. Wiatr ,,wyszeptał mu" wszystko co Signora i jej szpieg mówili.

- Przynajmniej jestem leniem.- powiedział do siebie i zachichotał pod wpływem wina.- I pijany...teraz już nie dostarczę im...zabawy?

Nie zrymował lecz miał rację. Póki nie odda liry wszystko powinno być w porządku, a przynajmniej do pewnego momentu.

VisionsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz