sherliam, czyli (nie) umarłbym dla ciebie

506 64 34
                                    

One-shot jest bezpośrednią kontynuacją wydarzeń z „The final problem" (tom 14/ostatni odcinek anime), więc jeśli ktoś nie chce sobie spoilerować, radzę być z tym arcem zapoznanym przed przeczytaniem one-shota.

***

Czuć to być jednocześnie błogosławionym i przeklętym.

Ból, jaki William James Moriarty czuł, od kiedy sięgał pamięcią, nie minął jak za odjęciem ręki. Właściwie było tylko gorzej. Tamiza była rzeką zanieczyszczoną, z niską przejrzystością, pełną odłamków, w której trudno było mieć choćby otwarte oczy, a co dopiero starać się wypatrzeć w wodzie inną postać. Do odczuwanego od tak dawna bólu psychicznego dołączył ten fizyczny, gdy płuca piekły go żywym ogniem, gdy czuł, że zaczyna się dusić i gdy brudna woda wypełniała jego usta za każdym razem, gdy próbował zaczerpnąć oddech, gdy zapominał, jak to jest czuć grunt pod nogami, a drobinki wpadały do jego oczu, przysłaniając obraz mężczyzny tonącego wraz z nim. Ciało Williama podświadomie wołało o życie, dłonie ciągnęły w kierunku światła dobiegającego znad powierzchni, a jednocześnie rozum wiedział, że był już bliżej dna niż jakiegokolwiek brzegu – ciało chciało ratunku i zakończenia tej męki, a rozum wiedział, że to jeszcze nie koniec. William nigdy wcześniej by nie pomyślał, że człowiek jest w stanie doznawać takiej udręki i ciągle żyć. Taki ból powinien być śmiertelny. Czucie było przekleństwem.

Ale Sherlock był w stanie oddać dla niego życie i gdy tonęli razem, czucie stawało się błogosławieństwem. To nie tak, że Sherlock był jedynym, który nie chciał go zostawić – wiele osób nie chciało śmierci Williama. Gdyby Albertowi, czy Louisowi dano szansę na oddanie swojego życia, by brat przeżył, to z całą pewnością by ją wybrali. Gdyby Moran i Fred mieli możliwość poświęcenia się za człowieka, który nadał szansę ich życiu, nie zawahaliby się. Ale wszyscy przed miłością postawili posłuszeństwo, a nawet jeśli nie zamierzali być posłuszni, to nie mieli władzy, która pozwoliłaby im na zmienienie losu, który dla siebie wyznaczył. I chociaż zarówno oni, jak i inni jego zwolennicy niewyobrażalnie poświęcali się Napoleonowi Zbrodni, chociaż wiele osób znosiło przeszkody dla jego sprawy, to Sherlock Holmes był tym, który kochał Liama na tyle, by sprzeciwić się jego decyzji.

William zaczął się poddawać. Jego ruchy zmiękły, poczuł jak opada na dno jeszcze szybciej, coraz mniej walcząc z niechybnym utraceniem świadomości. Jego umysł zaczął odpływać w dal, przywołując przed oczami wizje z całego, krótkiego w gruncie rzeczy życia. Najpiękniejszą wizją były słowa wypowiedziane przez Holmesa, chwile przed tym całym bólem i cierpieniem. Finally I caught you now. Liam, live on, both you and I. Sherlock był gotowy, by umrzeć dla niego, ale nie skoczył, by razem z nim zginąć. Skoczył, by razem przeżyć. A teraz był tylko targany przez fale, bezwładny jak kukła, jakby jego blade ciało nigdy nie miało świadomości, jakby nigdy nie żyło, jakby nigdy nie czuło i jakby nigdy nie trzęsło się ze śmiechu czy strachu. Nie mógł dalej błagać Williama o to, by ponad śmiercią postawił życie. Wizja drogiego przyjaciela, który tak poświęcił siebie na nic, sprawiła że William poczuł jakąś nową nadzieję i motywacje, wszystkie jego zmysły jakby się obudziły w nowej woli życia. Bo skoro Sherlock umarłby z Williamem, to William postanowił nie umierać. I chociaż od dawien dawna blondyn planował ten dzień, w którym śmierć przyniesie mu ulgę, skończy jego wyrzuty sumienia i mentalny ból, postanowił przed tym nie uciekać i żyć dalej z rzeczywistością taką, jaka ona jest. Rzeczywistością, w której nie będzie mógł odrodzić się w innym świecie, by iść przez życie, trzymając się z Holmsem za rękę, lecz w rzeczywistości tego świata, w której będzie się musiał o to postarać. Nie wiedział, czy Sherlock kiedykolwiek wybaczy mu popełnione zbrodnie i nie wiedział, czy kiedykolwiek sam sobie wybaczy, ale wiedział, że oboje muszą żyć, choćby miał się tym skazać na setki wyrzutów sumienia. Wiedział, że nie umrze, dla niego.

Walka z falami nie była rzeczą prostą, a William naprawdę nie czuł w sobie wystarczającej siły, by się jej podjąć. Ale musiał ocalić życie przyjaciela. Wyciągnął dłonie w jego kierunku, chwytając i przyciągając go do siebie. Poczuł, jak idą na dno, gdy musiał utrzymać ciężar ich obu, ale resztkami sił walczył z wodą, jeszcze mocniej przytulając do siebie Sherlocka. Mężczyzna jakby był stworzony do spoczęcia w jego ramionach, po kilku sekundach William stracił wrażenie dodatkowego obciążenia, a wręcz przeciwnie, czuł się uskrzydlony, mając Sherlocka w swoich objęciach. Naprawdę uwierzył w to, że oboje przeżyją i pomimo ognia palącego jego płuca, wierzył, że będą jeszcze w stanie wspólnie odetchnąć. Płynął, czując, że jest coraz bliżej brzegu.

Widział już światło bijące od powierzchni, bo chociaż panowała tam noc, to była dużo jaśniejsza niż głębiny rzeki. Musiał być przy jakimś moście – może nawet tym samym z którego spadli – bo w wodzie dało się rozpoznać zarys konstrukcji. To dodało Williamowi nowej nadziei – skoro byli w miejscu w którym budowano most, musieli być już tak blisko jakiejś mielizny. Ta chwila radości sprawiła, że stał się nieuważny i wypuścił Sherlocka ze swoich objęć. Zanim się zorientował, bezwładne ciało detektywa bardzo szybko zaczęło opadać, próbując wrócić na dno. William bez choćby chwili na myślenie zanurkował za nim, tak jak Holmes, który poświęcił wszystko, nawet nie pomyślał, gdy skoczył za nim z mostu. Był już tak blisko by ponownie go złapać, gdy nagle poczuł przenikliwy ból, spowodowany tym, że jego twarz przeorała przez metalową część trzymającą konstrukcję mostu pod wodą. Wydawało mu się, że to już koniec, że ten ból go zabije, a krew która zalała jego pole widzenia, nie pozwoli na zobaczenie przed śmiercią ostatniego pocieszenia: Sherlocka. Ale przyjaciel umrze bez jego ratunku, więc William zebrał się w sobie i postarał zachować zmysły pomimo cierpienia. Nic nie widział, ale na oślep pomknął znów w kierunku, w którym zapamiętał, że jego najdroższy spada. Na ślepo, podążając jedynie za sercem. Po chwili, która dłużyła się w nieskończoność, gdy czuł, że w jego płucach są ostatnie resztki powietrza, w końcu wyczuł ciało Sherlocka, które gwałtownie przygarnął do siebie, znów go przytulając. Nie było już mowy, by go stracić, nie gdy wiedział, że to ostatnie momenty, gdy miał jeszcze siłę sprawczą, zanim straci w końcu oddech. Zawrócił ku powierzchni, czy czemuś, co wydawało mu się powierzchnią, gdy nie mógł nic zobaczyć, ciągnąc nie tylko swój ciężar, ale i ciężar Sherlocka. Płynął już tak długo, a ciągle nie mógł znaleźć miejsca, w którym mógłby zaczerpnąć powietrza. I w momencie w którym poczuł, że nie ma już czym oddychać, w momencie który wydawał się ostatnim, poczuł mieliznę, na którą natychmiast przerzucił Sherlocka i sam wdrapał się jakimś nowym zasobem siły.

Pomimo dotarcia na brzeg, William ciągle nie mógł złapać oddechu. Jego płuca były pełne wody, ale nareszcie mógł ją wykaszleć, by chociaż trochę walczyć o tlen. Nie czuł w sobie mocy na nic, więc tylko leżał na gruncie, nie wierząc, że ten nie wymsknie się mu z powrotem spod nóg. Przyciągnął do siebie Sherlocka i zbliżył do siebie jego twarz. Trwał w chwili niepewności, nie mogąc wyczuć śladów życia, ale w końcu z ust detektywa wydobyło cię ledwo słyszalne rzężenie, wskazujące na to, że próbował on odetchnąć. William poczuł, jak w jego oczach zbierają się łzy radości. Nieważne co stanie się z nim, ważne, że Sherly ciągle żyje i walczy, by żyć dalej. Na policzkach detektywa zaczęły zbierać się łzy i krew, a zanim Wiliam uświadomił sobie, że były one jego, poczuł przenikliwy ból w lewym oku, którego powieki nie mógł nawet unieść. Odruchowo dotknął tego miejsca i poczuł pod palcem głębszą ranę. Bolało okrutnie, ale wcale go to nie obchodziło. Nie, gdy twarz Sherlocka była tak blisko jego twarzy.

Z czułością otarł łzy i krew z jego policzka. Jedyne czego żałował w obecnej sytuacji to to, że nie mógł spojrzeć na przyjaciela obojgiem oczu. Ale i tak uważał go za najcudowniejszą osobę na świecie, bo nie było ważne, jak Sherlock wyglądał i w jakim był stanie, nie w obliczu faktu, że złapał go i postanowił już nigdy nie wypuścić. Nie wiedział, kiedy mężczyzna zakochał się w nim — czy było to już podczas spotkania w pociągu? A może podczas rozmowy w Durham? Sam wiedział, że jest nim zauroczony od pierwszego spotkania, ale dowiedział się, że go kocha, gdy ten wskoczył za nim w głąb rzeki, w końcu wygrywając ich zabawę w kotka i myszkę, w catch me if you can. Sherlock był w swoim najlepszym momencie, gdy William był w swoim najgorszym, a mimo tego zaryzykował wszystkim, co dobrego i pięknego osiągnął – swoim życiem, by William nie umarł. I w tym momencie wydało się zasadne, by za to wszystko podziękować. 

William nachylił się nad ustami Sherlocka i złożył na nich delikatny pocałunek. Ich wargi były dokładnie takie, jakich można byłoby spodziewać się od osób, które ostatnie minuty spędziły na tonięciu: były sine i chłodne. A jednak chociaż mogło być to tylko wrażenie, zdawały się nagle rozgrzać, gdy spotkały się w trwającym ułamek sekundy pocałunku. Ciepło, które nagle otoczyło Williama, było niewytłumaczalne. Chociaż był przemoknięty do suchej nitki, a nocne powietrze było chłodne, czuł się bardziej rozgrzany od środka niż kiedykolwiek. Odsunął się gwałtownie od Sherlocka, nie wierząc w to, co zrobił i automatycznie zakrył twarz dłońmi. Nie zobaczył jednak tego, co zawsze: jego ręce nie były dłońmi zbroczonymi krwią, lecz dłońmi które gładziły najmilszego po policzku przed pocałunkiem. Dłońmi, które wyciągnęły ukochanego z wody.

Chociaż uczucie pogody spowodowane pocałunkiem i nowymi, nieznanymi mu dotąd pokładami miłości było piękne, to było uczuciem, nie zmieniło tego, że wszędzie panowała zimna temperatura i chociaż sam ogłupiały zakochaniem jej nie odczuwał, to czuł jak niebezpiecznie wychładzało się ciało jego kochanego Sherlocka, który wskoczyłby za nim w ogień. Nie miał sił na nic, więc jedynym co mógł dla niego zrobić, było otoczenie go ramieniem, jakby wierząc, że rozgrzeje go własnym ciepłem. Nie działo się to jednak, a wystawiony na mróz William powoli zaczął czuć, że to wszystko przestaje być realne. Jego umysł odpływał, ale on starał się trzymać tej ostatniej nitki, która sprawiała, że musiał tu zostać: upewnienia się, że Sherly będzie bezpieczny. Nie wiedział, czy były to halucynacje, czy działo się to naprawdę, ale wydawało mu się, że dostrzegł niską, chłopięcą sylwetkę jakiegoś spacerowicza.

– Pomóż... Pomóż mu – mamrotał pod nosem, mając nadzieję, że jakimś magicznym sposobem zostanie wysłuchany. I świat chyba wysłuchał jego próśb, bo obca postać obróciła się w ich kierunku i zbliżyła do nich. Chłopiec podszedł do Williama, trochę roztrzęsiony, dotknął dłońmi w śmiesznych, bezpalczastych rękawiczkach jego klatki piersiowej, próbując chyba wyczuć ruch serca. Wyglądał jak zabawna postać, ze śmiesznie długimi butami i dziwnym szalem, ale jego zadaniem nie miało być rozbawienie Williama, a uratowanie Sherlocka. Jemu. Pomóż mu.

Obcy jakby wyczuł jego myśli, bo obrócił się zaraz w kierunku Holmesa, którego bicie serca i oddech również wybadał, a później okrył swoją zieloną kamizelką. Sherlock był w dobrych rękach, więc William tylko się uśmiechnął, dziękując Bogu za zesłanie dobroczyńcy. Jego spojrzenie miękło, gdy patrzył na ratowanego Sherlocka. Ktoś mu pomoże, on już nie musiał nic robić, mógł nareszcie odpocząć.

W końcu stracił przytomność i całe czucie ustało. Nie było już chłodu, nie było już bólu. Ani błogosławieństwa, ani przekleństwa. Została tylko rzecz, która nie mogła zginąć tak długo, jak oboje żyją. Miłość.

(Nie) umarłbym dla ciebie || Sherliam one-shotWhere stories live. Discover now