Oszroniony Łup

16 4 2
                                    

 Siedzieli w kucki, napięci jak struny w skrzypcach. Wszyscy trzej zanurzeni w krzaczastym gąszczu denerwująco drapiącym odsłonięte karki, wszyscy trzej nerwowo sprawdzając broń. Choć wyglądali na najzwyklejszych odzianych w łachy bandytów z pogranicza, byli w rzeczywistości wysoce zorganizowaną szajką rabunkową. 

 A przynajmniej tak sami o sobie głosili. Z dumą, z przekonaniem. 

 Kołowrotek napinający cięciwę kuszy terkotał cicho. Sparzona słońcem dłoń człeka o krzaczastej brodzie nie mogła się wręcz oderwać od tego kloca drewnianego. Człowiek przygryzał wargi i w myślach przeliczał ile to ma bełtów w zapasie. 

 Nabijana stępionymi przez nadmierne użytkowanie ćwiekami, laga turlała się w szerokich łapskach orka. Wielki był i jasnozielony, świadectwo nie do końca czystej krwi, a pod nosem sumiasty wąs. Małe, żółte oczy przetaczały się leniwie po liściach wiszących orkowi przed twarzą.

 Dwa bliźniacze sztylety były chaotycznie wprawiane w ruch. Raz jeden, potem drugi. Wyrzucane w górę i kręcące piruety po to tylko by zostać złapane w rozedrganą, żylastą dłoń mrocznego elfa. Śnieżnobiałe lico wykrzywiały okazyjne drgawki, malutkie drgaweczki, za każdym razem kiedy któreś ostrze odbijało świetlny refleks prosto w oczy. 

 Mroczny elf zawył nagle. Zasyczał z bólu. Sztylety upadły w ściółkę a jedna biała jak papier najwyższej próby, koścista dłoń, przykryła tą żylastą. Na liście skapnęło kilka kropel krwi. 

 - Skuwka! Psia twoja jucha! Nie baw się tym żelastwem! - zacharczał brodacz przerywając kręcenie kołowrotka. 

 Elf coś wymamrotał i odsłonił zranioną dłoń. Sztylet drasnął go prosto pomiędzy kciuk a palec wskazujący u prawicy. 

 - Dobrze zaostrzone - zachichotał ranny. 

 - Brałeś coś Skuwka? Coś za szczęśliwy dziś żeś jest - spytał człowiek. 

 - Co? Ja? - zdziwił się mroczny elf - Nigdy! Co to za gadanie Zaczep? 

 Oczy Zaczepa wbiły się w Skuwka jak dwie włócznie. Po chwili niezręcznego wgapiania się, zaczęły się kręcić na boki. Elf nie wytrzymał presji. 

 - Nie! Zaklinam się! Serio! Mogę ci nawet moją sakwę pokazać, pełna jest, nie wąchałem! 

 - Pieprzenie, nie wierzę - twardo stał przy swoim Zaczep. 

 - Daj mu spokój - zaburczał ork, głos miał niski i pełen spokoju, pasujący bardziej do jakiegoś filozofa, a nie rabusia, przede wszystkim nie orka. 

 - Spokój, spokój - zaskrzeczał Zaczep - Jak znowu się przez niego coś wykopyrtnie, to co? 

 Ork westchnął ciężko i klapnął na ziemię. 

 - Nie przesadzaj. 

 - Wartyzg dobrze mówi! - wyrwał się Skuwka. 

 - Sza! Szpicouchy. Zapomniałeś jak tydzień temu prochy uderzyły z opóźnieniem i musieliśmy w połowie akcji na barana z tobą wiać? Wartyzg - zwrócił się do orka - Prawie cię strzałami podziurawili! I bronisz go? 

 Dwie pary zaaferowanych oczu spoczęły na Wartyzgu. Ten odłożył lagę na bok, wyprostował się i uśmiechnął, serdecznie wyginając szeroko swe mięsiste wargi. 

 - Kompani wy moi. Nie ważne to, czy rabunek się uda. Czy kabzy napchamy. Ważne jest to, że razem jesteśmy. My bowiem, stanowimy przyjaciół. Jeden dla drugiego. Przyjaciele jesteśmy. 

 Odpowiedź godna bohatera jakiejś ckliwej powieści obyczajowej. Wartyzg czasami zaskakiwał nawet swych własnych przyjaciół, rodzajem mądrości jakie wylatywały mu z ust. 

Oszroniony  ŁupDär berättelser lever. Upptäck nu