- Jeśli macie ochotę, możecie iść ze mną, dam wam schronienie na kilka nocy.

W tym samym czasie w pewnym szpitalu pewien stary myśliwy odszedł po cichu we śnie, śniąc swój ostatni koszmar o lodzie i o pewnych srebrnych oczach.


Wstając ospale i niechętnie z niewiarygodnie miękkiej i wygodnej zielonej kanapy w białe pasy i ściągając z siebie różowy kocyk Lisa czuła niemal namacalny ból całego ciała każący zostać na swoim miejscu i nałożyć kolejny kawałek ciasta owocowego z musem karmelowym na swój talerzyk oraz dolać herbaty. Jednak obowiązki dnia jutrzejszego wzywały coraz głośniej każąc wreszcie się ruszyć i wrócić do domu. Z bólem spojrzała jeszcze raz w stronę babeczek dyniowych z posypką i kruchych ciasteczek.

- Na pewno cię nie odprowadzić?- zapytała Farah, młoda druidka prowadząca swój własny warsztat w Valedale. Jej pytanie zadane było raczej z uprzejmości patrząc jak poprawia się wygodniej w swoim fotelu i zajadając się kolejną babeczką.

- Naprawdę nie trzeba, Jorvik raczej jest na tyle bezpieczne, że nawet po zmroku dojdę do domu bez większych problemów.

- Może poprosić Avalona, żeby poszedł z tobą? - podpowiedziała Kora, bardzo nieśmiała dziewczyna, która niemal z cudem zgodziła się przyjąć zaproszenie na wieczór. Sama mieszkając blisko posiadłości Lisy powinna iść z nią razem, ale obiecała już Farah pomóc jutro w warsztacie, więc zostawiała na noc w Valedale.

- Naprawdę nie trzeba, dam sobie radę. Po za tym nie chcę słuchać jego marudzenia przez całą drogę, że go obudziliśmy i jaki to nie jest stary i o jego bolącym kręgosłupie - powtórzyła z uporem Lisa zakładając swoje buty i kurtkę.

- Może Ćwierkacza z nią wyślesz? - zaproponowała Farah. - A nie, już śpi - spojrzała na śpiącego ptaka, który zasnął w bardzo uroczej pozie koło kominka leżąc na plecach.

- Nie budź go już, po prostu się przejdę i tyle. Z cukru nie jestem.

- Skoro tak twierdzisz, tylko daj znać jak tylko przyjdziesz do domu. Od razu. - ostatnie słowa powiedziała z naciskiem Farah.

- Obiecuję, dzięki za dzisiaj. Było cudownie.- Tymi słowami pożegnała się czerwonowłosa. Szybkim krokiem skierowała się w stronę Rancza Starshine, gdzie mieszkała z swoim ojcem. Lisa była zmuszona wracać sama przez chorobę Starshine, który zaziębił się przez wspólną kąpiel w lodowato zimnej rzece wraz z Meteorem i Tin-Canem, którzy również złapali zapalenie płuc. Z kolei jej tata wyjechał w interesach na kilka dni.

Wracanie samej przez las nie było nieszczególnie przyjemnym doświadczeniem, ale rudowłosa wiedziała, że teoretycznie nie ma trzeba się czego bać. Dzikie zwierzęta na wyspie były zaskakująco łagodne, przestępcy też nie sprawiali prawie żadnych problemów szczególnie w obszarach wiejskich. Jedynym zagrożeniem było Dark Core i wyznawcy Garnoka, ale ci raczej nie odważą się zaatakować tak blisko siedziby głównej druidów. Szczególnie jak Fripp wybudził się w końcu ze swojej śpiączki.

Lisa postanowiła zwolnić i cieszyć się z wieczornego spaceru, podziwiała bezchmurne niebo wraz z doskonale widocznymi gwiazdami idąc w absolutnej ciszy, gdy nagle usłyszała za sobą cichy szmer. Nie zdążyła nawet się odwrócić, gdy poczuła jak lodowato zimne dłonie zakrywają jej oczy i usta. Poczuła tylko jak coś szorstkiego niczym sierść lub futro dotyka jej karku delikatnie ją łaskocząc. Cichy głos niczym dzwonki na wietrze szepcze prosto do jej ucha - Mała Panienko. Potem widziała już tylko ciemność.



Budząc się powoli z letargu przeważnie widzi się znajomy sufit i kształty mebli w swoim pokoju, czuje się ciepło pościeli i miękkość własnego materaca. Lisa oczekiwała tego i tym razem. Myliła się.

Mała PanienkoWhere stories live. Discover now